21 listopada 2024

Czasy nieomylnych odeszły w przeszłość

Nawet jeśli mniej doświadczeni czy mniej kompetentni dziewięć razy na dziesięć będą się mylić – warto ich słuchać. Pracownik, który czuje się słuchany i szanowany, będzie pracował lepiej, a ty jako ordynator nie stracisz ani grama swojego autorytetu.

Fot. shutterstock.com

Podobno Andrzej Wajda na każdym planie filmowym stosował taką metodę: stawał zagubiony pośrodku ekipy, przybierał smutną pozę i mówił: „No bezradny jestem. Nie wiem, kochani, zupełnie, jak tę scenę zrobić”. Następowało kilka sekund ciszy.

Potem głos zabierał najodważniejszy z ekipy – zgłaszał pierwszy, nieśmiały pomysł. To ośmielało drugiego – też się odzywał. Następnie trzeci. Potem kolejni: piąty, dziesiąty. Siódmy zaczynał się o najlepszy pomysł na scenę kłócić z czwartym. Piąty popierał siódmego. Wajda się nie odzywał. Słuchał. W końcu wybierał jeden z pomysłów, dodając do niego coś od siebie. Dochodziło do zmian, czasem drobnych, czasami wręcz rewolucyjnych. Zdjęcia się zaczynały.

Mózg dorosłego człowieka składa się z około osiemdziesięciu pięciu miliardów neuronów. Być może ludzie wybitni mają tych neuronów o kilkanaście procent więcej, tego nie wiem. Może przeciętne mózgi profesorskie bądź ordynatorskie są cięższe i bardziej sprawne niż rezydenckie bądź asystenckie. Wciąż jednak to nie więcej niż sto miliardów neuronów. Jeśli w danym oddziale zespół lekarski liczy, załóżmy, dwadzieścia osób, to łącznie jest to neuronów bilion i siedemset miliardów. Znacząco więcej.

Bardzo lubię film „Bogowie” opowiadający o historii życia Zbigniewa Religii. Tytuł uznaję za niezbyt fortunny (jeśli ktoś z szanownych koleżanek i kolegów za Boga się uważa, to proponuję udać się na konsultację do odpowiedniego specjalisty). Mogło być jednak z tytułem jeszcze gorzej. Mógł brzmieć „Bóg” i opowiadać wyłącznie o Relidze – samotnym, dzielnym wojowniku z zawsze opornym na zmiany systemem. Owszem, Religa w tym filmie jeździ, załatwia, operuje po nocach, kombinuje. Ale, może przede wszystkim, planuje i kłóci się ze współpracownikami. Nie zawsze są to kłótnie konstruktywne.

Bywa, że kończą się wyrzuceniem oponenta z pracy; asystenci do Religi jednak zawsze wracają. Dawne zwady zostają odłożone na bok, a Religa, choć porywczy, pamięta, że od tego, kto ma rację, ważniejszy jest wspólny cel. Mają wszak do zrobienia rzeczy wielkie i dla polskich pacjentów, i dla własnych karier. Religa się kłóci, Religa słucha, Religa przychodzi z pomysłami i zmienia zdanie na ich temat, kiedy okażą się głupie, mimo że jego własne.

Pracuję w lekarskim zawodzie od czternastu lat i zbyt wiele widziałem miejsc, w których jest zupełnie inaczej. Polskie szpitalne oddziały nierzadko są miejscem, w którym odbywa się osobliwa celebra. Jest w relacjach pomiędzy przełożonym, starszymi i doświadczonymi lekarzami, a tymi, którzy do zawodu weszli kilka lat bądź miesięcy temu, prawdziwa przepaść.

Obchód wygląda trochę jak królewski orszak, odprawa jak narada w królewskim gabinecie; rezydenci na każdym kroku czują, że są co najwyżej giermkami. Młodzi specjaliści paziami. Struktura jest sztywna, skrajnie zhierarchizowana, sposób zarządzania niemalże wojskowy – słowo ordynatora jest słowem świętym.

Oczywiście, że doświadczenie ma w medycynie znaczenie absolutnie kluczowe. Jasne, że szefami zostają zwykle ci, którzy się wyróżniają. Wciąż jednak mają oni tylko około osiemdziesięciu pięciu miliardów neuronów. Kreując się na nieomylnych bogów, pokazując raz po raz, że ich opinia jest ostateczna i nienegocjowalna, nie przyznając się do popełnianych błędów – ba, nigdy publicznie się nie wahając i nie dzieląc się swoimi wątpliwościami z zespołem – sami kopią sobie dołek.

Czasy nieomylnych i oświeconych luminarzy odeszły bowiem w przeszłość. Zalew medycznych treści jest ogromny. Nikt, naprawdę nikt, choćby poświęcał temu cały swój czas wolny, nie jest w stanie śledzić wszystkich nowych doniesień, nawet tych dotyczących wąskiej specjalizacji lekarskiej. Jest 2024 rok. Wszyscy mamy internet.

Nie ma takiego zasobu wiedzy, takiego artykułu, takich wytycznych czy opisów przypadków, do których dowolny lekarz w zespole nie jest w stanie dotrzeć w ciągu pięciu minut. To już nie te czasy, w których wybraniec jechał do ośrodka w którymś z krajów zza żelaznej kurtyny i przywoził z powrotem mnóstwo rewolucyjnych rozwiązań, o których nad Wisłą nie słyszano. Dziś żelaznej kurtyny nie ma, a dostęp do internetu jest taki sam w Amsterdamie, Paryżu, Bostonie i Sandomierzu.

Jest  akie popularne w Stanach Zjednoczonych zdanie: „A co, jeśli pomysł na lek na raka, jest zamknięty w głowie dziecka, którego nie stać na edukację?”. Argument ten ma przyświecać idei wyrównywania szans edukacyjnych. Ma być dowodem na to, że na docenieniu i wsparciu tych, którzy są na drabinie społecznej niżej, zyskamy wszyscy.

Jeśli jesteś ordynatorem nawet najbardziej prestiżowej kliniki, z masą tytułów przed twoim nazwiskiem na pieczątce, po pierwsze gratuluję. To na pewno efekt wielu lat wyrzeczeń, połączenia talentu, determinacji i ciężkiej pracy. Pamiętaj jednak, pomysł na rozwiązanie problemu klinicznego, z którym nie dajesz sobie rady, może być zamknięty w głowie twojego najmłodszego rezydenta. Albo specjalisty, który cię irytuje. Emeryta, który przychodzi do pracy tylko raz w tygodniu, żeby nie stracić kontaktu z zawodem.

Nawet jeśli jesteś mądrzejszy od nich wszystkich razem wziętych, nawet kiedy dajesz im przestrzeń do dzielenia się swoimi pomysłami i już gdy zaczynają mówić, wiesz zwykle, że są one (i dlaczego) złe – uważaj. Masz tylko osiemdziesiąt pięć miliardów neuronów. Nie zmieściłeś w nich wszystkiego. Nawet jeśli ci mniej doświadczeni czy mniej kompetentni dziewięć razy na dziesięć będą się mylić – warto ich słuchać.

Po pierwsze, dlatego że pracownik, który czuje się słuchany i szanowany, będzie pracował lepiej. Nie stracisz ani grama swojego autorytetu na tym, że cierpliwie wysłuchasz jego czy jej opinii. Oni wiedzą, kim jesteś. Zarówno mądrość, jak i głupota, mają to do siebie, że nie da się ich udawać. Po drugie, nawet jeśli mylą się dziewięć razy, to za dziesiątym mogą wpaść na pomysł, o którym ty nie pomyślałeś. To może być pomysł, który choć w jednym życiu – pacjenta, którego sprawa dotyczy – może zmienić wszystko.

Być może Wajda zwykle wiedział, jak chce daną scenę zrobić, a jego poza była grą obliczoną na pozyskiwanie najlepszych pomysłów. Może Religa czuł, że jest lepszy, bardziej doświadczony od swoich kolegów. A jednak obaj, choć każdy inaczej, słuchali. Obaj mieli w sobie taki rodzaj autentyczności i szacunku dla innych ludzi, że ci chcieli z nimi pracować. Pewnie obaj byli bardzo ambitni. Osiągnęli przecież w swoich dziedzinach absolutne zawodowe szczyty. Osiągnęli je jednak również dlatego, że swoich współpracowników szanowali i słuchali. Ci współpracownicy zaś pracowali dzięki temu na nich.

„Najlepiej jest czuć się częścią dobrego zespołu” – powiedział kiedyś Robert Baden-Powell, twórca skautingu. Stwórz taki zespół, z dobrą atmosferą, z przestrzenią na otwarty dialog, taki, w którym nikt nie boi się odezwać, ze sporami, w których nie chodzi o osobistą ambicję, ale o sprawę. Atmosfera takiego zespołu jest jak przypływ – unosi wszystkie łodzie.

Jakub Sieczko, anestezjolog

Napisz do autora: sieczko.gazetalekarska@gmail.com