21 listopada 2024

Dane pacjentów w niebezpieczeństwie

Skandal z ujawnieniem danych lekarza i jednocześnie pacjenta pokazał dobitnie, dlaczego ministrowi i szerzej – rządzącym – nie w smak silny i niezależny samorząd zawodowy lekarzy i lekarzy dentystów.

Foto: Adrian Boguski/Dział Komunikacji NIL

Niemożliwe nie istnieje. 4 sierpnia 2023 r. minister zdrowia naruszył tajemnicę medyczną pacjenta i 8 sierpnia stracił stanowisko na nieco dwa miesiące przed wyborami parlamentarnymi.

„Sprawa Pisuli” jak w soczewce pokazuje niebezpieczeństwa dwóch procesów, które w systemie ochrony zdrowia zachodziły równocześnie w ostatnich kilku latach: centralizacji i cyfryzacji. Mleko się rozlało tylko dlatego, że minister nie oparł się pokusie pokazania, „kto tu rządzi”. Puszka Pandory została otwarta.

Prywatność nie tak oczywista

Pytania, czy dane medyczne, agregowane w chmurze, na serwerach i twardych dyskach, są bezpieczne albo raczej, na ile są bezpieczne, pojawiały się w debacie publicznej od lat. Niekiedy uciszane, wręcz z irytacją („taka jest kolej rzeczy”, „postępu nie zatrzymasz”), nie dały się całkiem zagonić do narożnika, ale też nie były w stanie zdominować dyskusji na temat e-zdrowia i jego rozwoju.

Zdarzało się, że wybijały się na pierwszy plan, choćby przy okazji tworzenia osławionego „rejestru ciąż”, gdy sporo organizacji kobiecych, ale i prawników, zwracało uwagę na potencjalne implikacje istnienia takiego rejestru. Większość środowisk medycznych podkreślała wówczas pozytywny wymiar zbierania takich danych, korzyści dla zdrowia kobiety i płodu wynikające z faktu, że „gdzieś” zapisana jest informacja o ciąży.

Jednak trzeba powiedzieć otwarcie, że do 4 sierpnia tego roku prawo do prywatności danych, do intymności, do zachowania tajemnicy medycznej będącej nie tylko obowiązkiem lekarza czy też specjalisty medycznego, ale przede wszystkim przywilejem pacjenta pozostawało w sferze domniemanej oczywistości. Sól jest słona, cukier słodki, a pacjent był pewny, że nikt publicznie nie wyciągnie jego danych medycznych i nie ogłosi ich urbi et orbi. 4 sierpnia triada pękła.

Każdy z Czytelników „Gazety Lekarskiej” może sobie sam szczerze odpowiedzieć, co konkretnie pomyślał, gdy dotarła do niego informacja o wpisie ministra Adama Niedzielskiego: „Lek. Piotr Pisula, szpital miejski w Poznaniu wczoraj w Faktach TVN: 'żadnemu pacjentowi nie dało się wystawić takiej recepty’. Sprawdziliśmy. Lekarz wystawił wczoraj na siebie receptę na lek z grupy psychotropowych i przeciwbólowych. Takie to FAKTY. Jakie kłamstwa czekają nas dziś?”.

Ale choć to 4 sierpnia zapamiętamy jako TEN dzień, warto pamiętać, że tweet bijący w Piotra Pisulę był właśnie przełomem, punktem kulminacyjnym drogi, na którą minister zdrowia Adam Niedzielski wkroczył znacznie wcześniej. Konkretnie wiosną 2023 r., gdy zdał sobie sprawę, że reanimowanie domniemanej dychotomii między resortem a środowiskiem lekarzy może stać się kołem zamachowym jego dalszej kariery politycznej.

Bo trzeba przyznać, że o ile w 2022 r. duża część przekazu płynącego z Prawa i Sprawiedliwości (PiS), od samego prezesa Jarosława Kaczyńskiego, dotyczyła rzekomych „patologii” w środowisku lekarskim (od zarobków poczynając), o tyle w kolejnych miesiącach ten temat zdawał się wygasać. Przestał, jak to się mówi, „żreć”.

I wtedy resort zdrowia wyciągnął niczym magik chustkę z kapelusza temat receptomatów. Skojarzenie nieprzypadkowe o tyle, że chustka w kapeluszu tkwiła od ponad trzech lat, wystarczyło tylko pomachać różdżką i sięgnąć, co też skwapliwie zrobiono przy akompaniamencie werbli (w tym charakterze ministerstwo zaangażowało część mediów).

W kwietniu do Naczelnej Izby Lekarskiej resort zdrowia skierował pierwsze zawiadomienia dotyczące lekarzy, którzy w ciągu roku wystawili rekordowe liczby recept, a już w maju minister zdrowia grzmiał, że samorząd lekarski „nie radzi sobie” z „czarnymi owcami”, nie odbiera (czy też nie zawiesza) praw wykonywania zawodu, wobec czego niezbędne będą w imię bezpieczeństwa pacjentów decyzje dyscyplinujące ze strony Ministerstwa Zdrowia.

Zwracanie uwagi, że postępowania w pionach odpowiedzialności zawodowej i przed sądami lekarskimi muszą trwać, zastrzeżenia co do kierunku zapowiadanych „decyzji dyscyplinujących”, przypomnienia, że to właśnie samorząd lekarski od dawna domaga się wprowadzenia standardu porad telemedycznych, co w ogromnym stopniu rozwiązałoby problem patologicznych praktyk związanych z komercyjnym wystawianiem recept – to wszystko zdawało się wpadać w próżnię.

Bezprawne limity

Gdy minister zdrowia 30 czerwca ogłosił w świetle jupiterów, że wobec niezdolności samorządu lekarskiego do samooczyszczenia, w celu walki z receptomatami wprowadzi limit 300 recept na 10 godz. Pracy lekarza, prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Łukasz Jankowski mówił dziennikarzom, że jeśli takie przepisy zostaną wydane, samorząd natychmiast je zaskarży. Logiczne, bo to jawna ingerencja w wolność wykonywania zawodu – nieuprawniona i nieuzasadniona.

Jednak tego, co zrobił minister, nie przewidział nikt: 2 lipca na podstawie „roboczych kontaktów” między urzędnikami Centrum e-Zdrowia włączyło limity. Lekarze dowiadywali się o tym sukcesywnie w tym samym lub w kolejnym dniu.

Samorząd lekarski, a także Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy i Porozumienie Rezydentów OZZL zareagowały natychmiast, choć z powodu braku podstawy prawnej – tu paradoks – trudno było zrealizować plan zaskarżenia wprowadzonych limitów. Konsekwentnie jednak powtarzano żądania o wycofanie się ministerstwa z bezprawnych rozwiązań łamiących przepisy konstytucyjne i ustawowe.

Rzecznik Praw Obywatelskich Marcin Wiącek dwukrotnie w lipcu wystąpił do ministra zdrowia z pytaniami o podstawę prawną wprowadzenia limitów na recepty. Ministerstwo z jednej strony zdawało się być gotowe do zrobienia kroku w tył (decyzja o wyłączeniu z limitów recept na leki refundowane), z drugiej trwało przy swoim: „Jeżeli ktoś pyta, jakim prawem wprowadziliśmy ograniczenia, to odpowiadam: prawem ochrony zdrowia pacjentów, którzy w tzw. receptomatach mogli otrzymać każdy lek bez żadnych konsultacji lekarskich” – mówił Wojciech Andrusiewicz, rzecznik ministra zdrowia i jeden z jego najbliższych współpracowników w resorcie.

Konflikt narastał. Minister oskarżał lekarzy już nie tylko o bezczynność, ale wręcz sprzyjanie biznesowi receptowemu, działania lobbystyczne. Lekarze domagali się respektowania zasad państwa prawa, które przesądzają, że urzędnicy państwowi, instytucje państwa mogą działać wyłącznie w granicach przepisów i na ich podstawie, zapowiadając (OZZL i PR OZZL) pozwy sądowe za pomówienia o lobbing.

Eskalacja ma to do siebie, że nie może trwać bez końca. Gdy 2 sierpnia weszły w życie przepisy rozporządzenia zmieniające zasady wystawiania recept na leki psychotropowe i przeciwbólowe, lekarze – z równą konsekwencją co uprzednio – wskazywali i nagłaśniali absurdy wprowadzonych rozwiązań oraz (co jeszcze ważniejsze) ich techniczne mankamenty. Techniczne, ale utrudniające pracę lekarzom, a pacjentom blokujące dostęp do niezbędnych leków. Jeśli lont już się tlił, obficie podlały go benzyną „Fakty” TVN, które 3 sierpnia wyemitowały materiał o kolejnych problemach z receptami.

Trudny niepokój

– O wpisie dowiedziałem się od znajomych. Właściwie spałem, gdy rozdzwonił się telefon. Najpierw zdziwienie: minister napisał o mnie personalnie w mediach społecznościowych? Później szok, gdy zobaczyłem treść wpisu. W kolejnych godzinach czułem chyba głównie pewien trudny do opisania niepokój – wspomina 4 sierpnia Piotr Pisula.

– W pierwszej chwili byłem bardzo zaskoczony! Wydawało mi się niemożliwe, że ktoś posunął się do takiego kroku. Jako lekarz zostałem wychowany w wielkim poszanowaniu dla tajemnicy lekarskiej, wielokrotnie w czasie mojej pracy zawodowej – czy to w szpitalu, czy gabinecie – miałem okazję przekonać się, jak ważne jest jej bezwzględne zachowanie. Tymczasem ktoś, i to na dodatek osoba sprawująca bardzo ważne stanowisko publiczne, w mediach społecznościowych pisze otwartym tekstem, że ten a ten lekarz wypisał na siebie jakiś lek, przez co jednocześnie zasugerował, że może mieć chorobę wymagającą tego leku. Wtedy miejsce pierwszego zaskoczenia zajęło oburzenie – opowiada dr n. med. Klaudiusz Komor, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej.

– Jako strażnicy tajemnicy lekarskiej nie wierzymy, że to w ogóle się stało. Bo to nam, lekarzom, pacjenci powierzają swoje najbardziej głębokie i intymne tajemnice, a my potem przecież te informacje podajemy do systemu – komentował na gorąco na antenie prezes NRL TVN Łukasz Jankowski.

Przemysław Rawa-Klocek, adwokat, prawnik Naczelnej Izby Lekarskiej: – Byłem zszokowany. Po raz pierwszy w przestrzeni publicznej tak wysoki rangą urzędnik, minister zdrowia, ujawnił informację dotyczącą osoby prywatnej, którą powziął w związku z wykonywanym stanowiskiem. Informację dotyczącą stanu zdrowia tej osoby. Dane wrażliwe, dotyczące przebiegu leczenia, zażywanych przez Piotra Pisulę leków, informację na temat pacjenta, nie na temat lekarza – tak to natychmiast zdefiniowałem.

Zostały ujawnione dane pacjenta Pisuli, nie lekarza Pisuli. Ujawnione, trzeba powiedzieć, z ogromnym rozmachem: w kolejnych godzinach i dniach z niedowierzaniem można było obserwować, jak tweet Adama Niedzielskiego staje się wiralem, osiągając po weekendzie 4,5 mln wyświetleń. Sprawa zdominowała też media tradycyjne, poza tymi sprzyjającymi rządowi, w których zaległa pełna konsternacji cisza. Trudno się dziwić, skoro jak w soczewce skupiła wymiar środowiskowy, obywatelski, polityczny. I oczywiście prawny.

Lekarz nie skłamał

Ten ostatni jest w sumie najprostszy. Trudno byłoby znaleźć prawnika, który stanąłby po stronie Adama Niedzielskiego. Choć, trzeba przyznać, minister sprawiedliwości Zbigniew Ziobro po weekendzie próbował zwracać uwagę na „kontekst” całej sprawy. Minister Niedzielski próbował wyjaśniać – również na Twitterze – że działał w interesie publicznym, dla dobra pacjentów, żeby ich uspokoić i zdemaskować kłamstwa lekarza.

Problem w tym, że lekarz nie skłamał: fakt, że mógł wystawić receptę pro auctore nie dowodzi, że recepty mógł bez problemu wystawiać pacjentom. Ale clou problemu prawnego leży gdzie indziej: nawet gdyby lekarz rzeczywiście minął się z prawdą, minister i tak nie miał prawa ujawnić informacji o nim jako o pacjencie. Gdyby wpis ograniczył się do stwierdzenia, że resort zdrowia ustalił, że lekarz Piotr Pisula wystawił tego dnia receptę na lek z grupy objętej rozporządzeniem, całej sprawy by nie było.

Zapewne podniosłyby się głosy, na jakiej podstawie minister dokonuje takich indywidualnych sprawdzeń, ale temat – z punktu widzenia opinii publicznej – byłby nieistotny. Środowiskowo ważny, prawnie ciekawy, ale niemający potencjału na rozpalenie wyobraźni zbiorowej. W wymiarze środowiska lekarskiego skandal pokazał chyba po raz pierwszy znaczenie zmiany, jaka dokonała się w samorządzie lekarskim w maju 2022 r.

Jak na ironię zaledwie dwa dni wcześniej Ministerstwo Zdrowia mentorskim tonem pouczało lekarzy z OZZL i Porozumienia Rezydentów OZZL, jak działają media społecznościowe, by po kilkudziesięciu godzinach zaliczyć twarde lądowanie. Bo kto jak kto, ale młodzi lekarze z całą pewnością „w socialach” potrafią lepiej niż najbardziej nawet przekonani o swoich kompetencjach w tej dziedzinie urzędnicy. A pokolenie protestu 2017 r., które przejęło stery w samorządzie, w niczym młodszym kolegom nie ustępuje.

Samorząd biegły w social mediach

Social media to narzędzie. Istotą jest treść, którą się ma do przekazania. Prezes NRL Łukasz Jankowski praktycznie natychmiast ogłosił publicznie, że Izba udzieli Piotrowi Pisuli każdego możliwego wsparcia, przede wszystkim w zakresie prawnym, a po kilkunastu godzinach dorzucił zarówno zapowiedź skierowania zawiadomień do prokuratury, Urzędu Ochrony Danych Osobowych, Rzecznika Praw Obywatelskich i Rzecznika Praw Pacjenta, jak i – przede wszystkim – fakt skierowania do premiera Mateusza Morawieckiego listu, w którym samorząd lekarski ogłosił brak możliwości kontynuowania współpracy z ministrem zdrowia.

Piotr Pisula, pytany, czy w którymś momencie czuł się osamotniony: – Nie. Cały czas miałem wsparcie bliskich. Bardzo stanowczo i sprawnie zadziałała NRL, za co chciałbym szczerze podziękować. Wsparcie płynęło też z mojej własnej Wielkopolskiej Izby Lekarskiej, ale i OZZL czy zawsze mi bliskiego Porozumienia Rezydentów. Istotne było dla mnie też to, że dostawałem wiele wiadomości od dawnych znajomych i od nieznajomych. Ostatecznie z godziny na godzinę było mi dzięki temu łatwiej, czułem, że wiele osób w całym kraju jest po mojej stronie.

Trudno zaprzeczyć. Nawet najbardziej zdecydowana reakcja samorządu na atak nie byłaby prawdopodobnie wystarczająca, gdyby nie vox populi wyrażony w trendach na Twitterze. W kluczowej pierwszej dobie niemal nie było głosów innych niż oburzenie na czyn Adama Niedzielskiego. Te z prorządowej części internetu uruchomiły się dopiero w niedzielę, ale i tak nie były w stanie przeważyć tonu dyskusji. Wyrok zapadł, zanim wydały go półoficjalnie gremia kierownicze partii rządzącej.

To społeczny, a wręcz obywatelski wymiar afery. Do rangi symbolu urasta fakt, że oprócz samorządu lekarskiego instytucjonalnie w sprawie pierwszy wystąpił Rzecznik Praw Obywatelskich. W istocie doszło bowiem – jak wskazali prawnicy, również RPO – do naruszenia podstawowego prawa każdego obywatela do zachowania prywatności.

W myśl „wyjaśnień”, jakie już po swojej dymisji skierował do RPO Adam Niedzielski, Minister Zdrowia jako organ uprawniony do przetwarzania danych zdrowotnych, kierując się interesem publicznym, miałby prawo do publikowania takich informacji w imię „interesu społecznego”. – Działałem na podstawie i w ramach przepisów – twierdzi były już minister zdrowia, choć każdy racjonalnie myślący i znający podstawy prawa człowiek (niekoniecznie prawnik) czuje, że to nieprawda.

Nadużył funkcji ministra

– To, czy Piotr Pisula rzeczywiście sam wystawił dla siebie receptę, czy próbował ją wystawić, by przetestować system, było irrelewantne wobec tego, co zrobił Adam Niedzielski, ewidentnie nadużywając swojej funkcji ministra. Nic nie dało mu prawa ujawnić w przestrzeni publicznej informacji dotyczącej osoby prywatnej, pacjenta – komentuje Przemysław Rawa-Klocek.

– Jaki ważny interes społeczny miałby być chroniony przez ujawnienie, jakiego rodzaju leku potrzebuje X? W mojej ocenie jest wręcz odwrotnie. Swoim wpisem na Twitterze minister naruszył ważny interes społeczny: ujawniając dane konkretnego pacjenta, spowodował niepewność, że każdego z nas może spotkać to samo.

Przemysław Rosati, prezes Naczelnej Rady Adwokackiej, w rozmowie z „Gazetą Lekarską” z 10 sierpnia komentował: – Zadałem sobie trud przejrzenia podstawy prawnej, na którą pan minister powołał się w swoim oświadczeniu z 5 sierpnia. Uważam, że prawo dostępu do tak sensytywnych danych, nie mówiąc o ich ujawnianiu, powinno być w sposób precyzyjny zapisane w ustawie. Analiza przepisów, na które powołał się minister, nie powinna prowadzić do wniosku, że ma on prawo dostępu do takich danych. Ale nawet jeżeli przyjmiemy, że miał prawo dostępu do nich, nie miał żadnej podstawy, by te dane udostępnić.

Dlaczego ta sprawa tak mocno poruszyła internautów, użytkowników mediów społecznościowych? – Bo została podeptana jedna z fundamentalnych wartości – prawo do prywatności. Dziś to pojęcie ma wielkie znaczenie dla obywateli w wielu dziedzinach. Natomiast w ochronie zdrowia ma ono szczególne miejsce. Przecież wszyscy, pracując na co dzień z tajemnicą lekarską, doskonale to wiemy. I chyba właśnie dlatego sprawa nabrała takiego rozmiaru. Człowiek będący ministrem zdrowia, czyli z założenia stojący na straży kluczowych wartości w ochronie zdrowia, zachował się nie tylko tak, jakby nie miał pojęcia o tych wartościach, ale wręcz im zaprzeczył. To nie do przyjęcia – ocenia Piotr Pisula.

Wskazuje też na istotny wymiar braku umiejętności reagowania na kryzys: – Zamiast się wycofać, Niedzielski szedł w zaparte. Błąd za błędem. Jedną z najważniejszych rzeczy, o których musi pamiętać lider, jest przykład własny. Jeśli minister nie szanuje prywatności obywateli, to jego podwładni też nie będą się nią przejmowali.

A drugą – umiejętność przyjęcia krytyki, przyznania się do błędu i zmiany zdania. Tego zabrakło. Piotr Pisula skierował do ministra zdrowia przedsądowe wezwanie do publikacji przeprosin i wpłaty 100 tys. złotych na wskazane hospicjum. Nie doczekał się żadnej reakcji i, jak sam mówi, sprawy nie uważa za zakończoną.

Premier przyjął dymisję

Vox populi wybrzmiał jednoznacznie. Vox Dei nie mógł rezonować wbrew. Bożek polityki, od którego wszystko, a w każdym razie wiele, w tej sprawie się zaczęło, okazał się bezwzględny Piotr Pisula, jak mówi, nie czuł się samotny, natomiast wokół Adama Niedzielskiego wytworzyła się dosłownie czarna dziura – zero wsparcia kolegów z partii i z rządu.

– Wydaje się, że praktycznie nikt nie próbował bronić ministra zdrowia, ponieważ jego tweet do tego stopnia łamał prawo, że trudno było znaleźć jakieś argumenty na jego obronę. Poza tym reakcja samorządu lekarskiego była tak szybka i tak jednoznaczna, że chyba po raz pierwszy opinia publiczna stanęła po stronie lekarzy. Poczułem się dumny, kiedy w ogólnopolskiej telewizji, w głównym programie informacyjnym, usłyszałem słowa: „Naczelna Izba Lekarska murem stanęła za lekarzem”. Działając od ponad dwudziestu lat w samorządzie, zawsze czekałem na coś takiego – mówi wiceprezes NRL dr Klaudiusz Komor.

Dopiero w niedzielę wieczorem uruchomił się europoseł Ryszard Czarnecki, wspominając coś o kłamstwach lekarza. W podobnym duchu zabierali głos po weekendzie pojedynczy politycy PiS, w tym posłanka Katarzyna Sójka. Bardziej energicznie pogroził lekarzom minister rozwoju Waldemar Buda: – Lekarzy trzeba niekiedy dyscyplinować. Jednak to była tylko wodna kurtyna przy szalejącym pożarze, a zwłaszcza głosy kluczowych w obszarze zdrowia posłów PiS i lekarzy, Tomasza Latosa i Bolesława Piechy, którzy wprost mówili o błędzie Niedzielskiego, nie pozostawiały wątpliwości.

Pytanie brzmiało nie „czy”, tylko „kiedy” Niedzielski zapłaci stanowiskiem za wyjście przed szereg. Bo patrząc na sprawę szerzej i uwzględniając to, co wiemy o ambicjach wyborczych ministra, atak na Piotra Pisulę był manifestacją determinacji Niedzielskiego. Kilka dni wcześniej został przez partię pozbawiony złudzeń co do możliwości otrzymania „jedynki” na pilskiej liście do Sejmu. Adam Niedzielski startował z ambicjami znacznie wyżej – jeszcze kilka miesięcy temu przekonywał na Nowogrodzkiej, że może być lokomotywą w Poznaniu.

Obietnicami dotyczącymi Piły był mamiony bardzo długo, ale na ostatniej prostej srodze się rozczarował. Szarża z 4 sierpnia, jak można usłyszeć wśród osób zbliżonych do sztabu PiS, to ostatnia próba udowodnienia, że potrafi ostro walczyć. 8 sierpnia premier Mateusz Morawiecki ogłosił, że przyjął dymisję Adama Niedzielskiego.

Były już minister postawił wszystko na jedną kartę. Przegrał, mimowolnie ujawniając skalę zagrożeń związanych z prowadzoną konsekwentnie od lat i doprowadzoną przez niego samego niemal do perfekcji centralizacją systemu, który w haśle ma być „pacjentocentryczny”, a jest, co pokazała afera, po której stracił stanowisko, ministrocentryczny.

Minister definiuje

W ciągu dosłownie kilku tygodni okazało się bowiem, że minister działa poza prawem i ponad prawem, definiując samodzielnie takie pojęcia jako „dobro pacjenta”, „interes społeczny” i niczym w ustroju bardzo dawno już minionym bez żadnego trybu podejmuje decyzje, nie przyjmując krytycznych uwag ani najbardziej nawet zasadnych rekomendacji płynących od niezależnych partnerów.

Kluczowe jest słowo: niezależnych. Można powiedzieć, że skandal pokazał dobitnie, dlaczego ministrowi i szerzej – rządzącym – nie w smak jest silny i niezależny samorząd zawodowy lekarzy i lekarzy dentystów. Wasalizacja kolejnych gremiów, uzależnianie ich od resortu – również w wymiarze finansowym – gwarantuje spokój i brak reakcji wtedy, gdy jest ona nie na rękę. Drugi niepożądany z punktu widzenia decydentów efekt skandalu to postawienie w centrum uwagi potencjalnych zagrożeń, jakie niesie ze sobą cyfryzacja ochrony zdrowia.

Dr Maria Libura, współautorka raportu poświęconego cyfryzacji, który wiosną opublikowała Okręgowa Izba Lekarska w Warszawie („Cyfryzacja zdrowia w interesie społecznym”), komentując na gorąco skandal, jako jedna z pierwszych zwracała uwagę na ogromne zagrożenie spadkiem zaufania do bezpieczeństwa danych, które nie tyle obywatele przekazują, co państwo je „zabiera”, agreguje i uważa za własne. Ten wątek bardzo mocno wybrzmiał też w wyjaśnieniach publikowanych przez Niedzielskiego. Można wręcz mówić o etatyzacji danych wrażliwych.

Pojawiły się w przestrzeni publicznej słuszne postulaty, które w ostatnich latach były formułowane, ale schodziły na dalszy plan: na przykład by każdy pacjent z poziomu IKP miał dostęp do informacji, kto i kiedy sięgał do jego informacji zdrowotnych. Wydaje się, że dyskusja na temat bezpieczeństwa danych, ale też takich wartości jak tajemnica lekarska, tajemnica medyczna czy prawo pacjenta do prywatności będzie się musiała odbyć, tym razem „na serio”, raz jeszcze. Lub po prostu – będzie musiała się odbyć. Istotnym głosem w niej będzie bez wątpienia stanowisko Towarzystw Naukowych.

Luka w systemie

Poprawiając system, by nie blokował możliwości wystawienia pacjentowi recept na leki psychotropowe i przeciwbólowe, jak to miało miejsce po 2 sierpnia, wprowadzono rozwiązanie, które umożliwia każdemu zalogowanemu użytkownikowi gabinet.gov.pl sprawdzenie historii leków każdego obywatela. Wystarczy, że zna numer PESEL. Mówiąc w skrócie, każdy lekarz, dysponując takim numerem, może zobaczyć leki osoby, której nigdy nie leczył.

Sprawę 21 sierpnia nagłośniły Fakty TVN razem z Naczelną Izbą Lekarską (NIL). Przed kamerą prezes NRL Łukasz Jankowski sprawdził, że po zalogowaniu się do systemu osoba z uprawnieniami lekarza może dowiedzieć się o przyjmowanych lekach, przepisanych dawkach, a nawet o czasie wykupienia ich w aptece. Dostępny jest także adres zamieszkania oraz imię i nazwisko pacjenta. – Szokujący dostęp do tak naprawdę większości danych medycznych o tym pacjencie. Nie mieści mi się to w głowie, że coś takiego może w ogóle funkcjonować – przyznał w rozmowie z reporterem „Faktów”.

I dodał: – Uważam, że to jest zagrożenie dla bezpieczeństwa pacjentów. Luka pojawiła się po tym, jak 2 sierpnia zmieniły się zasady wystawiania recept na leki psychotropowe i przeciwbólowe w ramach akcji ówczesnego ministra z tzw. receptomatami. Lekarze, którzy alarmowali o problemach z wystawianiem recept (również podczas wizyt stacjonarnych), byli oskarżani o kłamstwa, ale równocześnie rozpoczęły się prace nad „poprawianiem” tego, co miało działać bez zarzutu.

Jakub Kosikowski, rzecznik samorządu lekarskiego, mówił „Faktom”, że 7 sierpnia, mając problem z wystawianiem recepty został poinformowany, że w systemie pojawi się możliwość zaznaczenia pola „Zgoda pozyskana od pacjenta lub sytuacja zagrożenia życia”. Jak relacjonował lekarz, ta możliwość miała pojawić się 8 lub 9 sierpnia, ponieważ on sam już 10 sierpnia dzięki tej opcji wystawił receptę na określony lek. Wystarczyło samo zaznaczenie odpowiedniego pola, bez konieczności pozyskania realnej zgody pacjenta (o autoryzacji nie mówiąc) na zapoznanie się z jego lekową historią.

Jak twierdzi prezes NIL samorząd poinformował o problemie ministra cyfryzacji Janusza Cieszyńskiego, który 22 sierpnia zamieścił swoje refleksje na Twitterze:

– dostęp do systemu wymaga logowania danymi lekarza. To zabezpieczenie też nie jest idealne, ale z pewnością lepsze niż w czasach, kiedy takie dane były w papierze albo np. w systemie szpitalnym/przychodnianym, nad których działaniem nie było realnej kontroli,

– każda operacja w systemie jest rejestrowana, przez co da się ustalić, kto uzyskał dostęp do naszych danych. Jeśli ktoś zrobił to bezprawnie, można podjąć próbę ustalenia sprawcy, a ślady zazwyczaj zabezpieczyć łatwiej, niż w przypadku dokumentacji papierowej,

– kiedy zajmowałem się e-zdrowiem wprowadziłem domyślny dostęp do danych pacjenta dla jego lekarza POZ. Były wtedy obiekcje PUODO, ale uważałem, że dobre leczenie jest ważniejszym dobrem. Wspominam o tym dlatego, że podejście do udostępniania danych w obrębie systemu ochrony zdrowia jest zróżnicowane pomiędzy krajami i jestem prawie pewny, że są kraje w Europie, w których każdy lekarz ma dostęp do danych pacjentów tylko dlatego, że jest lekarzem,

– dostęp w aplikacji Gabinet jest możliwy po zaznaczeniu opcji potwierdzającej, że uzyskuje się go w celu ratowania życia lub po uzyskaniu zgody pacjenta. Z jednej strony – można to łatwo przeklikać. Z drugiej – zastanówmy się, czy to największa krzywda, jaką może nam wyrządzić działający w złej woli medyk. To w żadnym wypadku nie jest przytyk do lekarzy, po prostu warto pamiętać, że zaufanie do działania uprawnionych osób to fundament ochrony zdrowia,

– apeluję do wszystkich mediów, które piszą o sprawie, o odpowiedzialne i oparte na faktach podejście. Tak działa np. @niebezpiecznik, który najpierw informuje o podatności i daje czas na reakcję, a potem publikuje niepozbawiony uszczypliwości artykuł.

Problem w tym, że nie ma sporu wokół tego, czy podgląd leków dla lekarza, który leczy pacjenta, jest potrzebny i korzystny, bo to oczywiste. Natomiast, jeśli dane o wszystkich obywatelach stoją otworem przed wszystkimi osobami z uprawnieniami, niezależnie od tego, czy łączy ich relacja lekarz-pacjent, czy nie, pojawia się (co najmniej) oczekiwanie, by każdy pacjent z poziomu IKP miał dostęp do informacji, kto i kiedy sprawdzał jego dane medyczne.

Ten postulat bardzo mocno wybrzmiał już w trakcie skandalu z wpisem Adama Niedzielskiego, a po materiale „Faktów” powrócił z jeszcze większą mocą. Również dlatego, że zaufanie jest bardzo ważne, ale nie może być jedyną linią obrony przed osobami, które działają w złej wierze (i nie muszą to być bynajmniej lekarze). Trudno zaprzeczyć, że na przykład dane osób publicznych, w tym najważniejszych polityków w państwie, których numery PESEL nie są żadną tajemnicą, mogą paść łupem przestępców.

Ministerstwo Zdrowia 22 sierpnia, po spotkaniu z przedstawicielami samorządu lekarskiego i innych lekarskich organizacji, zapowiedziało zawieszenie możliwości uzyskania przez użytkowników gabinet.gov.pl dostępu do danych w systemach gabinetowych na podstawie numeru PESEL. Resort zdrowia zwrócił uwagę, że dostęp do danych medycznych o receptach ma upoważniony personel medyczny wystawiający recepty – lekarze, pielęgniarki.

– W związku z informacjami, że część z tych osób mogłaby dopuścić się nadużycia w zakresie dostępu do danych, zdecydowaliśmy o czasowym zawieszeniu możliwości uzyskania przez lekarzy dostępu do danych w systemach gabinetowych na podstawie numeru PESEL – poinformowano na Twitterze. – Tu nie chodziło o lekarzy czy pielęgniarki, ale o nieautoryzowany dostęp osób trzecich, np. gdy dostęp zostanie skradziony – zareagował samorząd lekarski.

Dostęp zostanie wstrzymany do czasu uruchomienia przez Centrum e-Zdrowia funkcjonalności prezentującej w IKP informacje o przypadkach wglądu w dane pacjenta. Drugie ustalenie dotyczy zasad wystawiania recept na leki psychotropowe i przeciwbólowe. Do końca października zawieszone zostało blokowanie możliwości ich wystawiania, jeśli lekarz nie wypełni wszystkich warunków określonych w rozporządzeniu (bądź system, w którym pracuje, jest niedostosowany).

Małgorzata Solecka

Autorka jest dziennikarką portalu Medycyna Praktyczna i miesięcznika „Służba Zdrowia”


Co się działo przed wpisem ministra Niedzielskiego?

  • 30 czerwca – minister zdrowia zapowiada drastyczne działania przeciw receptomatom. Pojawiają się pierwsze głosy zaniepokojenia ze strony lekarzy.
  • 3 lipca – wchodzi limit 300 recept na 10 godz. na lekarza, ale brakuje aktu prawnego, który dałby podstawę prawną temu rozwiązaniu. Wielu lekarzy alarmuje, że nie może pomóc pacjentom, m.in. w placówkach POZ.
  • 13 lipca – protest lekarzy przeciwko limitowi pod gmachem Ministerstwa Zdrowia. W odpowiedzi minister zdrowia oskarża lekarzy na Twitterze o czerpanie zysków z receptomatów.
  • 15 lipca – minister zdrowia ogłasza sukces, ale nie podaje danych, które by to potwierdziły. Ogólnopolski Związek Zawodowy Lekarzy (OZZL) składa wniosek o udostępnienie informacji publicznej.
  • 21 lipca – w odpowiedzi na bezpodstawne oskarżenia ministra zdrowia OZZL składa przedsądowe wezwanie do usunięcia wpisu naruszającego dobra osobiste protestujących lekarzy oraz do przeprosin.
  • 28 lipca – mija czas wezwania. W odpowiedzi na wniosek o udostępnienie informacji publicznej ministerstwo przedłuża czas na odpowiedź do 10 września.
  • 2 sierpnia – odbywa się konferencja prasowa OZZL w związku ze zignorowaniem wezwania i przejściem na drogę sądową.
  • 4 sierpnia – minister zdrowia ujawnia publicznie dane medyczne lekarza. NIL zgłasza sprawę do prokuratury, a prezes NRL Łukasz Jankowski pisze w liście do premiera, że środowisko lekarskie uznaje dalszą współpracę z ministrem zdrowia Adamem Niedzielskim za niemożliwą.
  • 8 sierpnia – Adam Niedzielski składa dymisję z funkcji ministra zdrowia, a premier ją przyjmuje.
  • 10 sierpnia – Katarzyna Sójka, lekarka i posłanka PiS, zostaje nową minister zdrowia.

Źródło: PR OZZL