Dr Krzysztof Madej: Ciąg dalszy nieuchronnie nastąpi
Czas przed oddaniem kolejnego felietonu do druku do „Gazety Lekarskiej” jest ostatnio pełen niewypowiedzianego stresu. A to wszystko za sprawą trudności w wyborze tematu – pisze dr Krzysztof Madej, wiceprezes NRL.
Foto: pixabay.com
Należałoby pisać o pandemii, covidzie i szczepionkach, bo to temat najważniejszy z najważniejszych. Od niego wszystko zależy – gospodarka, polityka i globalne trendy cywilizacyjne.
Zobaczcie, ilu się namnożyło ekspertów od pandemii po różnych kanałach telewizyjnych. Oni odpowiedzą na każde pytanie: co jeść w pandemii, jak się ubierać, jak się przygotować na szczepienie, jak kichać, gdzie aktualnie przebywa wirus i jak go unikać…
Można by ich nawet nazwać prorokami, bo wiedzą wszystko o kolejnych falach koronawirusa i jak będzie, gdy pandemia się skończy, albo wprost przeciwnie, gdy się nie skończy. Pandemii nie przewidzieli, ale za to przyszłość rysują z nadzwyczajną lekkością i każdy inaczej.
A tu tyle jest innych tematów podniosłych, pięknych i ważnych dla przyszłości medycyny i systemu ochrony zdrowia naszej ukochanej Ojczyzny. Pandemia jest dla państwa, jak choroba somatyczna u twórcy, który chciałby tworzyć swoje wymarzone dzieło, wzlatać duchowo, szlifować swoją twórczość do doskonałości, a tu musi się borykać z własną cielesnością i fizjologią.
Zamiast dumać nad jakimś doskonalszym wpasowaniem systemu ochrony zdrowia w nowy ustrój państwa (w zamian za komentowanie tej szarpaniny przedziwnych postaci, zaludniających trzy monteskiuszowskie sfery władzy w państwie), zamiast przemyśliwać, jak by tu lepiej wypełniać misję samorządu i budować od nowa przyszły prestiż zawodu lekarza i jego pozycję społeczną, zadowalamy się statystykami zakażonych i zgonów.
A my tu przytłoczeni komunikatami, ekspertyzami i statystykami, z których wielu ja nie jestem w stanie zrozumieć. Na przykład nie rozumiem, jak to się dzieje, że rządowy, codzienny komunikat o epidemii, podający dane statystyczne, publikowany od jej początku, podaje zwykle liczbę dostępnych łóżek i respiratorów dla chorych covidowych dwukrotnie większą niż zajętych (wcześniej statystyki były jeszcze bardziej niepojęte). A karetki na podjazdach czekają z chorymi, bo nie ma miejsc.
Felietonistę paraliżuje więc strach, że „wyjedzie” z rozważaniami nie na temat. Mam w sobie ten lęk, bo w przeszłości doznałem w tym względzie urazu. Kiedyś, dawno temu, w pewnej grupie opozycyjnej, z której potem wyszło wiele ważnych postaci władz zmienionego ustrojowo państwa (ja zostałem chirurgiem, a więc popychlem w tym patologicznie zhierarchizowanym systemie polskiej medycyny), mieliśmy spotkanie z biskupem Władysławem Miziołkiem – bardzo ważną postacią Kościoła tamtej doby.
Politycznie rozgorączkowani liczyliśmy na wykład o poglądach Kościoła na przyszły ustrój państwa, o przyszłych oczekiwanych stosunkach społecznych, a ksiądz biskup zafundował nam pogadankę o św. Cecylii, patronce muzyki kościelnej, bo tego dnia wypadały imieniny Cecylii. Wyszedłem zszokowany i zdruzgotany.
Podejmę jednak to ryzyko i odniosę się do sprawy niemającej związku z rozważaniami, czy dla pokonania pandemii należy zwiększyć rozmiary i rygory lockdownu i na jak długi czas to zrobić. Otóż 14 grudnia ubiegłego roku przeczytałem w „Rzeczpospolitej” krótką notatkę o tym, że rząd przemyśliwuje nad zmianą stosunków własnościowych w systemie, polegającą na przekazaniu praw organu założycielskiego dla zakładów opieki zdrowotnej samorządowi terytorialnemu na poziomie województwa.
Koncepcję tę nazwano „medycyną marszałkowską”. Hi, hi! Można by wzruszyć ramionami – ileż to niewydarzonych pomysłów codziennie przemyka przez prasę i internet pod hasłem „reforma systemu ochrony zdrowia” albo jeszcze lepiej „reforma reformy”. Ja jednak sprawę potraktowałem poważnie z dwóch powodów.
Po pierwsze, u zarania zmian ustrojowych w państwie, wtedy – mniej więcej – kiedy wprowadzano w Polsce kasy chorych, bardzo poważnie rozważana była koncepcja tzw. samorządowej ochrony zdrowia. Pierwotnie była to idea programowa świętej pamięci Unii Wolności.
Skoro pieniądze na świadczenia zdrowotne miały pochodzić ze składki ubezpieczeniowej, a nie z podatków, czyli że zostały one wyjęte spod władztwa ogólnopaństwowego i przekazane regionalnie usytuowanym kasom chorych, to może przydać tym kasom regionalnie usytuowanego samorządowego partnera, który troszczyłby się o pokrycie potrzeb zdrowotnych dla mieszkańców danego regionu.
Koncepcję tę szybko porzucono, bo koło władzy politycznej obróciło się w inną stronę, a ponadto uznano, że agresja negocjacyjna przy zawieraniu kontraktów nowego płatnika i partnerów władających majątkiem „służby zdrowia” w niewidzialny sposób zoptymalizuje wykorzystanie środków na zdrowie. Stare teorie czasami jednak wracają. Teraz mamy to, co mamy, nikt za nic nie odpowiada.
Powód drugi jest taki, że szybko skojarzyłem, że we wszystkich ostatnio opublikowanych materiałach programowych pochodzących z kręgów okołorządowych znajdują się lamenty na nadmierne rozproszenie nadzoru właścicielskiego nad szpitalami, co niweczy prawidłową troskę władzy wszelakiej nad zdrowiem obywateli.
Mam tu na myśli ostatnio opublikowany do zaopiniowania „Narodowy Program Zdrowia 2021-2025”, a także „Strategiczne kierunki rozwoju systemu ochrony zdrowia w Polsce” (Warszawa, sierpień 2019), czyli dokument podsumowujący dorobek pewnego cyrku obwoźnego ekspertów od zdrowia, który przejechał po całej Polsce pod szyldem „Wspólnie dla Zdrowia”, oraz „Raport: System ochrony zdrowia w Polsce – stan obecny i pożądane kierunki zmian” (NIK 2018) i jeszcze jeden dokument w konsultacjach, a więc tajny i sza! – bo od niego straszne pieniądze z Unii na zdrowie zależą.
Skojarzyłem też, że w Sejmie powołana została podkomisja stała do spraw organizacji ochrony zdrowia i innowacyjności w medycynie. Później się dowiedziałem, że taka podkomisja powoływana jest każdego roku, wprawdzie nic nie robi, ale przyczółek jest. Tęsknota jest, pomysłu nie ma. Następnie minister zdrowia powołał zespół do spraw przygotowania rozwiązań legislacyjnych dotyczących restrukturyzacji podmiotów leczniczych wykonujących działalność leczniczą w rodzaju świadczenia szpitalne (Dz. Urz. Min. Zdr. z 23 grudnia 2020 r. poz. 120).
Jego skład, widać to na pierwszy rzut oka, nie jest pomyślany do kreacji, tylko do tego, żeby był. Och! – pomyślałem sobie, Sejm i rząd obstawione, potrzebna jest tylko decyzja głównego dysponenta politycznego, żeby wkroczyć na ścieżkę tak pomyślanych zmian ustrojowych w ochronie zdrowia.
I jest jeszcze trzeci powód, bo wiążący się z fundamentalnym pytaniem: „co po pandemii?”. Po pandemii będzie tak, że pandemia albo wygaśnie i jej nie będzie (podobno wirus SARS-CoV, nazywany teraz wirusem SARS-CoV-1, zniknął zupełnie), albo rozszaleje się tak, że nie nadążymy ze szczepionkami, kolejnymi mutacjami i wtedy będzie koniec świata, albo zostanie z ludzkością jak grypa i wtedy przy pomocy nabytej odporności stadnej, coraz doskonalszych szczepień i pewnego przeorganizowania opieki zdrowotnej odbudujemy taką normalność, że nie będziemy się odsuwać od siebie i człowiek człowiekowi będzie mógł podać rękę, a nawet pocałować w policzek.
Pandemia zdemolowała system ochrony zdrowia i już jest on dysfunkcyjny, bo nie radzi sobie nawet z leczeniem innych niż COVID-19 chorób, a ludzie umierają na potencjalnie uleczalne schorzenia. Odbudowywanie go po pandemii, w kształcie, w jakim on był przed pandemią, nie wydaje się logiczne. Na razie ten temat jakoś dziwnie przestał „chodzić” z wyjątkiem pewnego drobnego szczegółu. Projekt „medycyny marszałkowskiej” niepostrzeżenie zamienił się na „medycynę wojewodów”, czyli przekazania wszystkich szpitali, z powiatowymi na czele, wojewodom.
A jak! Jak ma być państwo, to ma być państwo, a nie jakieś samorządowe bezhołowie. Mamy więc chwilę na zebranie myśli. Na razie doznajemy wzmożenia moralnego i zadowalamy się ganianiem celebrytów. Temat jest odłożony, ale zobaczymy, co się dalej z tym myśleniem będzie działo, bo rządzące ugrupowanie polityczne w mniej lub bardziej odległej perspektywie będzie musiało coś z tym zrobić i, jak mawiał nadredaktor Wolski, „czekamy na ulubiony ciąg dalszy, który nieuchronnie nastąpi”.
W przyszłym felietonie napiszę być może hagiografię św. Cecylii. Albo nie! Lepiej byłoby wspomnieć o świętych Kosmie i Damianie – patronach medycyny, i św. Apolonii – stomatologii. Albo też nie – mam lepszy pomysł. O tym, jak to się dzieje, że subtelni filozofowie, mędrcy, znawcy życia społecznego, teoretycy doktryn społecznych i prawnych, wytrawni politycy, co to już z niejednego ustroju wygarniali konfitury, gdy przychodzi im rozprawiać na temat medycyny i organizacji systemu ochrony zdrowia, plotą kompletne androny.
Krzysztof Madej