Dziecko to nie content. Uważaj, co wrzucasz do sieci
Radosne zdjęcie z plaży, ujęcie z urodzin, filmik z zabawy w ogrodzie – pozornie niewinne publikacje w mediach społecznościowych bywają początkiem hejtu, cyberprzemocy, a nawet przemocy seksualnej. Eksperci ostrzegają: nie publikujmy zdjęć dzieci lekkomyślnie. Zanim coś wrzucimy, zapytajmy: komu to służy?

Sharenting, czyli udostępnianie prywatnych zdjęć dzieci przez rodziców w internecie, na pozór wydaje się niewinnym zjawiskiem, lecz może prowadzić do wielu niebezpiecznych sytuacji – włącznie z przemocą seksualną. Jakich zdjęć dziecka nie wolno publikować i jak chronić jego wizerunek w sieci?
Rodzice rzadko pytają o zgodę
Wakacje to czas, kiedy chętnie dzielimy się zdjęciami i nagraniami z rodzinnych wyjazdów w mediach społecznościowych. Rodzice z dumą publikują także fotografie swoich pociech. Eksperci alarmują jednak, że takie działania mogą naruszać prywatność dziecka i narażać je na realne niebezpieczeństwa. Z pozoru niewinne kadry z wakacyjnego wypoczynku mogą przynieść więcej szkody niż pożytku. Udostępnianie wizerunku dziecka w internecie sprzyja hejtowi i cyberprzemocy, a także może zagrażać jego bezpieczeństwu w świecie offline.
Z najnowszych danych Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę wynika, że aż 45,5 proc. polskich nastolatków deklaruje, że ich rodzice lub opiekunowie publikują ich zdjęcia w sieci. Blisko jedna czwarta z nich – 23,8 proc. – przyznaje, że czuje się z tego powodu zawstydzona, a niemal 19 proc. odczuwa niezadowolenie. Wielu rodziców nie zdaje sobie sprawy z tego, że ich działania mogą być dla dziecka niekomfortowe.
Tylko 25 proc. rodziców deklaruje, że przed publikacją zdjęcia lub nagrania pyta dziecko o zgodę. Tymczasem beztrosko udostępniane materiały – zwłaszcza wakacyjne, przedstawiające dzieci w strojach kąpielowych czy prywatnych sytuacjach – mogą zostać wykorzystane przez osoby o złych intencjach, w tym przez przestępców zajmujących się nielegalnym obrotem treści z udziałem nieletnich. Co więcej, ujawnienie lokalizacji, codziennego harmonogramu czy szczegółów z życia dziecka zwiększa ryzyko kradzieży tożsamości i naraża je na cyberprzemoc.
Czym jest sharenting?
Termin „sharenting” powstał z połączenia angielskich słów share (udostępniać, dzielić się) oraz parenting (rodzicielstwo). Według raportu „Sharenting po polsku, czyli ile dzieci wpadło do sieci?” z 2019 r. aż 40 proc. polskich rodziców publikuje w mediach społecznościowych materiały dokumentujące dorastanie swoich dzieci, a 81 proc. z nich ma pozytywny lub neutralny stosunek do tego zjawiska. 42 proc. rodziców udostępnia zdjęcia dzieci grupie do 200 osób (rodzinie i znajomym), natomiast 20 proc. pokazuje je także dalszym znajomym i nieznajomym.
Najczęściej sharenting wynika z potrzeby wyrażenia rodzicielskiej dumy (65 proc.) lub chęci dzielenia się informacjami z bliskimi (57 proc.).
Dla 9 proc. to sposób na pokazanie trudów rodzicielstwa, 10 proc. powiela zachowania obserwowane w sieci, a 5 proc. robi to dla zabawy. Ponad połowa rodziców (61 proc.) publikuje zdjęcia lub filmy z udziałem swojego dziecka przynajmniej raz w miesiącu, a 21 proc. – raz w tygodniu lub częściej. W ciągu roku udostępniają średnio 72 zdjęcia i 24 filmiki. Najczęściej dotyczą one ważnych wydarzeń (urodziny, koniec roku szkolnego) lub codziennych sytuacji (posiłek, spacer, zabawa).
– Publikując zdjęcia dzieci w internecie, często nie zastanawiamy się, kto je naprawdę zobaczy i jak długo będą dostępne. Internet nie zapomina, a raz wrzucone zdjęcie może zostać wykorzystane w nieprzewidywalny sposób. Chrońmy prywatność naszych dzieci. Publikujmy z myślą o dziecku, a nie dla zaspokojenia własnych potrzeb – apeluje Marta Wojtas, psychoterapeutka z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
Zdjęcie w piaskownicy wstępem do przemocy seksualnej
Podczas kwietniowej debaty w siedzibie Naczelnej Izby Lekarskiej Karolina Bućko – przewodnicząca Państwowej Komisji ds. Przeciwdziałania Wykorzystaniu Seksualnemu Małoletnich poniżej Lat 15 (PKDP) – podkreślała, jak ważne jest, by chronić wizerunek dzieci i nie pozwalać, by ich zdjęcia trafiały do sieci. – Przemoc seksualna to nie tylko fizyczny kontakt. Do gwałtu może dojść bez kontaktu, wyłącznie przez łącze audio lub czat internetowy. Wystarczy, że sprawca doprowadza dziecko do wykonania czynności seksualnej – mówiła ekspertka.
Justyna Kotowska, zastępczyni przewodniczącej PKDP, dodała, że sprawcy działający w sieci często czują się bezkarni. – Ta bezkarność przesuwa granice. Rodzice nie przypuszczają, że dziecko siedzące w pokoju obok może w tym czasie doznawać krzywdy – tłumaczyła. Według szacunków ok. 8 proc. małoletnich doświadcza wykorzystania z kontaktem fizycznym, a bez kontaktu – aż 26-27 proc. To m.in. sytuacje, gdy dziecko wykonuje czynności seksualne przed kamerą podczas transmisji na żywo lub jest nagrywane.
– Sprawca często po takim zdarzeniu szantażuje dziecko, grożąc ujawnieniem materiału, by wymusić kolejne nagrania. Konsekwencje są dramatyczne: dzieci żyją w potwornym lęku, niektóre podejmują próby samobójcze – zaznaczała Justyna Kotowska.
Ważne wnioski dla środowiska medycznego
Wnioski z debaty w NIL były jasne – zagadnienia dotyczące ochrony dzieci przed przemocą seksualną muszą znaleźć się w programach nauczania kierunków medycznych. – List otwarty opracowany podczas spotkania podkreśla potrzebę uzupełnienia programu kształcenia o kwestie wykorzystywania seksualnego małoletnich – mówił Klaudiusz Komor, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej. Dokument został przekazany m.in. Ministerstwu Zdrowia, kancelarii premiera i Ministerstwu Edukacji Narodowej.
Reaguj, nawet gdy tylko podejrzewasz
– Jeśli dziecko doświadcza przemocy seksualnej, dorośli muszą reagować – apeluje Justyna Kotowska. – Nie trzeba mieć 100 proc. pewności. Lepiej zareagować raz za dużo niż raz za mało. Nie wpadajmy w pułapkę myślenia, że muszę mieć pewność. To nie my mamy ustalać winę, od tego są organy ścigania. My mamy zareagować, w sytuacji kiedy podejrzewamy, że doszło do przestępstwa – dodaje. I podkreśla: – Lekarz nie powinien być osamotniony w takiej sytuacji. Powinien mieć wsparcie przełożonych, zespołu i pracodawcy.
Najmłodsi nie są własnością do publicznego pokazywania
Zjawisko sharentingu nie ogranicza się do zagrożenia wykorzystaniem seksualnym – to także furtka do przemocy rówieśniczej i hejtu. Zabawne czy radosne zdjęcie udostępnione przez rodzica może stać się memem internetowym, który spowoduje ośmieszenie czy upokorzenie dziecka. Najmłodsi często nie mają wpływu na to, co trafia do sieci, a brak ich zgody narusza ich prawo do prywatności. Udostępniając fotografie nawet kilkuletniego dziecka bez jego zgody, odbieramy mu prawo do własnego wizerunku.
– Dziecko to nie przedmiot do pokazywania w internecie. To osoba, która ma prawo do prywatności i bezpieczeństwa – również cyfrowego. Zanim wrzucimy zdjęcie do sieci, zapytajmy: dla kogo to robimy? Dla dobra dziecka czy dla siebie? – przypomina psychoterapeutka Marta Wojtas z Fundacji Dajemy Dzieciom Siłę.
To nie znaczy, że publikacja zdjęć dzieci jest całkowicie zabroniona. Warto jednak zadbać o prywatność kont, ograniczyć widoczność materiałów do grona najbliższych i – co najważniejsze – pytać dziecko o zgodę. Zdjęcia powinny służyć dobru dziecka, a nie potrzebom dorosłych.
Sylwia Wamej
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 9/2025