22 listopada 2024

Gorzki list lekarza dentysty na stażu

Jestem lekarzem dentystą na stażu podyplomowym. Prawdopodobnie, po przeczytaniu tego zdania, gros Czytelników przewróci kartkę i przejdzie do następnego artykułu.

Foto: pixabay.com

Jednak list mój nie będzie krzykiem o podwyżki czy oceną możliwości startu młodych adeptów, bo na to należałoby poświęcić nieco więcej kart, niźli dwie stronice czasopisma. Z trwogą czytuję serię o lekarzach-pacjentach i listy do redakcji.

Szczególne wrażenie zrobił na mnie ostatni list, który w sposób bezprecedensowy, ale i niezwykle subtelny i prawdziwy, rozprawia się ze służbą zdrowia. W miarę czytania artykułu wcale nie otwierały mi się szerzej oczy. Ze smutkiem przytakiwałam głową.

Należę do tej mniejszości (zdecydowanej) młodych medyków, którzy wybrali studia, bo „czuli to w kościach”. Moją motywacją nie były pobudki materialne czy prestiżowe – to tematy poboczne. Niestety, nie mogę tego powiedzieć o większości swoich Kolegów, z którymi przyszło mi dzielić akademickie ławy. I mówię to z pełną odpowiedzialnością. A od młodych to wszystko się zaczyna…

Chciałabym odnieść się do słów poprzednika, który twierdzi, że dzisiaj etyka to niemodne i wstydliwe zjawisko. I tu niestety… muszę się z nim zgodzić.

Tendencje są smutne. Im bardziej wyzwolony jest lekarz, tym czuje się bardziej nowoczesny. Niestety, nie każdy pamięta tu o etyce i przyzwoitości. Gdy przyszło mi przystępować do egzaminu państwowego, przygotowania postanowiłam zacząć właśnie od etyki. Dlaczego? Z bardzo prostej przyczyny – o tym NIKT nie mówił na uczelni.

Sama nie narzekam na brak empatii, cechuję się bardzo wysokim poczuciem sprawiedliwości, jednak byłam jedyną znaną mi osobą, która przeczytała podręcznik prof. Brzezińskiego (pozycja obowiązkowa w spisie lektur). Chłonęłam tę wiedzę z wielką czcią. I tak, wychodząc z uczelni po całym dniu, żegnając się z Kolegami (niejednokrotnie jeszcze w fartuchach) stojącymi przy wejściu szpitala, którzy bezwstydnie dzierżyli w swych dłoniach i ustach papierosy, czułam, że to ja nie pasuję do dzisiejszej koncepcji.

Stawiając się na miejscu czytelnika, widzę siebie jako nieśmiałą, zakompleksioną dziewczynę z prowincji, której oczy przysłania przydługa grzywka i za duże okulary. Czy tylko tak kojarzy nam się młody lekarz prezentujący wartości etyczne? Mi niestety tak. Na szczęście jestem na przeciwległej skali tegoż obrazu. Ci starsi stażem głównie widnieją na kartach książek z okresu międzywojennego, choć oddając szacunek żyjącym – są, w mniejszości.

Realia dzisiejszego świata akademickiego są tak smutne, że nie chciałabym zatruwać swego listu aż tak. To temat na odrębny artykuł. Jednak to, co przeraża najbardziej, to obraz moich Kolegów.

Gdy rozmawiałam z nimi, jako świeżymi studentami, byłam w szoku, jak często słyszałam, że ktoś studiuje medycynę czy stomatologię (pozwolę sobie w tym temacie potraktować je jako tożsame), aby wypełnić ambicje rodziców, często wbrew woli samego zainteresowanego. Lub z pobudek czysto finansowych czy z powodu dowartościowania się na tle rówieśników.

I nie, to nie są moje domysły czy dogłębna analiza psychologiczna. Takie słowa można usłyszeć bezpośrednio z ust ludzi. Ludzi, którzy lada moment dostąpią do pacjenta, mając w swoich rękach ich zdrowie, a nawet życie. Ktoś mi powie, że mogą być dobrymi specjalistami. Owszem, mogą. Ale całe życie nam powtarzano, że najważniejsze są intencje – to zasiewa charakter całego czynu. Motywując swą obecność w zawodzie powyższymi – trudno odnaleźć sympatię i empatię dla pacjenta.

A nikt mi nie powie, że można być dobrym lekarzem, nie będąc najpierw człowiekiem. Na potwierdzenie tych słów przychodzi mi mnóstwo przykładów z życia, ale nie o tym mowa. Mowa o tych, którzy właśnie uczą się sztuki, którzy przystępują do pacjentów już jako rezydenci czy jeszcze jako stażyści. Mowa o tych, w rozmowach z którymi słyszę, że trzeba mieć nierówno pod sufitem i być skończoną ofermą, żeby wybrać internę, bo tu się nie dorobi.

Że ci, którzy walczą o rezydenckie podwyżki to ciamajdy, którzy nie potrafią sobie wybrać specjalizacji, która jest dochodowa. Zaradni sobie radzą. To nie są odosobnione głosy. To są słowa powielane.

Jestem zdegustowana i zawstydzona tym, co obserwuję – podziałami w naszym środowisku, brakiem szacunku, solidarności i w końcu odczłowieczeniem. Tym, jak traktowani są studenci, a potem młodzi lekarze. Tym, jak trzeba się czasem napracować, aby zapracować na zaufanie pacjenta „udowadniając niewinność” – tu wielka zasługa mediów, które głównie szkodzą naszemu środowisku.

Tym, jak niewielu jest Kolegów, którzy z dumą prezentują wartości etyczne. Tym, jak wielkie osamotnienie czuję w zawodzie, gdzie wartością nadrzędną jest pieniądz. I na końcu tym, jaką rolę pełnimy w całym mechanizmie tworzącym służbę zdrowia. Jestem rok po studiach i z sentymentem wspominam niewielu profesorów czy asystentów. Ten etap w życiu traktuję jako szczęśliwie zakończony, nie mam w związku z nim żadnego rozrzewnienia.

Jednak wspomnień noszę w sobie wiele, a za nimi idą wnioski, które prowadzą wszystkich do jednego – medycyna idzie w wątpliwym kierunku. Przestaje być piękną nauką, zaczyna – mniej lub bardziej dochodowym biznesem. Wszystko ma swój początek i koniec w ludziach, system choć niedomaga, dopełnia całości. To ludzie dają przyzwolenie lub dyktują normy, zachowania. To od człowieka się wszystko zaczyna.

A patrząc na kandydatów i zaraz potem studentów i lekarzy, mam ogromną wątpliwość, czy jestem elementem służby zdrowia czy korporacji zdrowia. Nie chcąc pozostawić Czytelnika w nostalgii, śmiem twierdzić, że nie wszystko stracone. Że może głos tak zwanych „etycznych” dotrze do tych wątpiących i nauczymy się wzajemnego szacunku – bez względu na wiek, tytuł, stanowisko, staż pracy czy wreszcie pozycję społeczną i zawodową. Mimo wszystko, mocno w to wierzę.

Imię i nazwisko do wiadomości redakcji

(list do redakcji – w wydaniu papierowym „Gazety Lekarskiej” ukazał się pt. „Od człowieka wszystko się zaczyna…”)