9 października 2024

Jubileusz, i co dalej? Pyta prezes Naczelnej Rady Lekarskiej

„Mam marzenie, aby warunki pracy lekarzy były takie, by każdy pacjent znalazł jak najlepszą pomoc medyczną u swojego lekarza; zrozumienie i serce, bez którego sztuka leczenia jest niewiele warta”.

Foto: pixabay.com

Takie nadzieje wiązane z odrodzeniem izb lekarskich w 1989 r. wyraził przed kamerami telewizji prof. Jerzy Woy-Wojciechowski, ówczesny prezes Polskiego Towarzystwa Lekarskiego, orędownik reaktywowania samorządu lekarskiego zlikwidowanego w 1950 r.

Nadzieje nie straciły na aktualności, mimo upływu trzech dekad. Niektórym samorządowcom-weteranom świadomość ta podcina skrzydła. Są też tacy, którzy przejmują pałeczkę i chcą podążać za takim marzeniem. Nasi młodsi koledzy, angażując się w protest rezydentów, doprowadzili do zapisu w ustawie, by na zdrowie ze środków publicznych 2025 r. przeznaczyć 6 proc. PKB. W 2018 r nawet przesunięto ten moment na 2024 r.

Zobowiązanie to znalazło się w tzw. pakiecie Szumowskiego, gdzie „zwiększenie corocznego wzrostu nakładów i szybsze osiągnięcie poziomu 6 proc. PKB już w 2024 r.” uznano za priorytet rządu. Ta deklaracja przywoływana jest w zainicjowanej przez ministra Łukasza Szumowskiego narodowej debacie „Wspólnie dla zdrowia”, która toczy się od blisko roku. Im dłużej trwa, tym większe można mieć obawy, czy nie grozi nam „zagadanie rzeczywistości”, a debaty, konferencje i deklaracje to zasłona dymna, za którą podejmowane są decyzje zgodnie z polityką faktów dokonanych.

Oto okazało się, o czym niedawno w tym miejscu pisałem, że sposób liczenia 6 proc. udziału w PKB uwzględnia nie bieżący rok, ale poziom sprzed dwóch lat. To około 10 mld zł mniej na leczenie. Rezydenci, całe środowisko lekarskie i pacjenci mają prawo czuć się oszukani. O tym, że owe 6 proc. to mrzonka, czarno na białym widać w opublikowanym 16 kwietnia br. przez Ministerstwo Finansów Wieloletnim Planie Finansowym Państwa na lata 2019-2022. Z tego dokumentu wynika, że publiczne wydatki na ochronę zdrowia prawie nie wzrosną. W 2030 r. mają wynieść 4,5 proc., a po dodaniu wydatków na opiekę długoterminową miałoby to być 5,2 proc.

Jeśli do tego dodać przewidywane osłabienie tempa wzrostu PKB, skutki starzenia się społeczeństwa, wzrost kosztów prowadzenia działalności leczniczej i technologii medycznej, to nie ma co liczyć na poprawę dostępności do świadczeń i leków w najbliższych latach. To zła wiadomość dla pacjentów. Również dla lekarzy i innych zawodów medycznych, ponieważ to na nas i na nasze relacje z pacjentami przekładają się błędne decyzje rządzących i niewydolność systemu. Mało tego, oczekiwania pacjentów są rozbudzane przez politykę informacyjną zapowiadającą poprawę dostępności do lekarzy, skracanie kolejek itp. ułatwienia.

Ten kreowany obraz nie odpowiada rzeczywistości, a im większe oczekiwania, tym większa frustracja, z którą przychodzi się mierzyć medykom. Tymczasem pomija się nas w pracach nad rozwiązaniami systemowymi. Na przykład, w powołanym przez ministra zdrowia zespole, który ma pracować nad określeniem praw i odpowiedzialności pacjentów, nie uwzględniono przedstawicieli środowiska lekarskiego oraz innych zawodów medycznych. Przeoczenie? Ignorancja? Na to nie może być zgody.

Nie zrezygnujemy z walki o wzrost nakładów na ochronę zdrowia i zmiany w ustawie o zawodzie lekarza i lekarza dentysty. Czuwać będziemy nad racjonalnym wprowadzaniem rozwiązań e-zdrowia. Będziemy upominać się o uwzględnienie perspektywy lekarzy, wymogów bezpieczeństwa pacjenta, poufności danych wrażliwych i ochrony tajemnicy lekarskiej. Nadal zabiegać będziemy o uwolnienie lekarzy od czynności administracyjnych związanych z refundacją. Naszym postulatem wciąż jest odbiurokratyzowanie pracy medyka na rzecz opieki nad pacjentem. Jak dotychczas piętnować będziemy absurdy, chociażby takie, jak te związane z utylizacją amalgamatu.

W planach na kolejne lata mamy m.in. wsparcie edukacji młodych lekarzy. W pierwszym roku obecnej kadencji uruchomiliśmy program stypendialny. Wypracowanie jego ostatecznego kształtu nie było łatwe, ponieważ w tak zróżnicowanym środowisku, jakim jesteśmy, osiągnięcie konsensu wymaga umiejętności negocjacji, elastyczności i zawierania kompromisów. Ten przykład pokazuje, że w naszym gronie jesteśmy w stanie pokonywać różnice poglądów i wypracować wspólne stanowisko. Dużo trudniejsze, jeśli nie niemożliwe, jak się okazuje, jest to w relacjach z administracją rządową.

Coraz częściej doświadczamy, że obie strony funkcjonują w równoległych rzeczywistościach, dlatego trudno o porozumienie i pozytywne wieści wyczekiwane przez nasze środowisko. Otuchą napawają ostatnie sygnały o projekcie ustawy likwidującej zagrożenie podwójnego karania za błędne wystawienie recept czy też zapowiedź zmniejszenia obciążeń związanych z określeniem poziomu refundacji przy wystawianiu e-recept. To jaskółki, które wiosny nie czynią, bo w zawieszeniu są sprawy fundamentalne, jak wspomniana skala finansowania ochrony zdrowia ze środków publicznych, czy zmiany w ustawie o zawodzie lekarza i lekarza dentysty.

Nie zabraknie nam determinacji, by się o te sprawy upominać, bo nie będziemy się godzić na marginalizowanie samorządu. Rocznica trzydziestolecia odrodzenia izb lekarskich jest okazją, by to głośno wyrazić. Musimy pamiętać, że żadnej władzy nie jest na rękę silny samorząd zawodowy, zwłaszcza w tak newralgicznej dziedzinie jak ochrona zdrowia. Władza zazdrośnie strzeże swoich prerogatyw, a w dniu, gdy oddaje część swych kompetencji samorządom, zaczyna myśleć… jak je odebrać.

Andrzej Matyja, prezes NRL