27 lipca 2024

Lekarka alkoholiczka: Czy to „gorsi” ludzie?

Piszę do Państwa po przeczytaniu artykułu Bohdana Woronowicza, który ukazał się w „Gazecie Lekarskiej” nr 10, 2014 r. Cieszę się, że wreszcie problem alkoholizmu wśród lekarzy został poruszony i to przez osobę najbardziej kompetentną.

Foto: Marta Jakubiak

Jestem lekarką alkoholiczką. W tym roku mam jubileusz 25-lecia niepicia dzięki kuracji odwykowej w Instytucie Psychoneurologii, systematycznego udziału w mitingach AA i pracy nad programem 12 kroków.

Nie przesadzę, jeżeli powiem, że dostałam nowe życie przynoszące mi radość i satysfakcję. Pomimo studiów medycznych wyszłam z AM bez jakiejkolwiek rzeczowej informacji o chorobie alkoholowej, która w 1965 r. w naszej akademii nie miała jeszcze nazwy.

Był tzw. alkoholizm, czyli zatrucie organizmu po spożyciu alkoholu, głównie u osób z marginesu!? Wynik słabej woli (!?) osób poza marginesem i choroba Korsakowa – demencja związana z przewlekłym nadużywaniem alkoholu. Ludzie pili, bo mieli słaby charakter, ale dlaczego pili pomimo nieprzyjemnych konsekwencji w postaci kaca czy innych przykrości, nie wiadomo.

To byli słabi, „gorsi” ludzie, źle traktowani przez otoczenie i lekarzy, którzy głównie ich straszyli, lekceważyli, nie mając pojęcia, czy i jak można pomóc. Bardziej światli rozmawiali z alkoholikami, bo współczuli, ale nie mieli pojęcia, jak im pomóc.

Oddziały odwykowe kojarzyły się z upokorzeniami i wyrzucaniem poza nawias społeczeństwa. Mimo to, kiedy ja sama zdecydowałam się szukać ratunku (to był rok 1989) i poprosiłam koleżankę lekarkę o skierowanie do oddziału „na odwyk”, pożegnałam się z najbliższymi i partnerem życiowym w przekonaniu, że nikt nie będzie mnie chciał znać i mieć kontaktu z osobą po odwyku.

Mile rozczarowała mnie radość niektórych osób z otoczenia, które widziały moją męczarnię walki z alkoholem i szczerze mi współczuły, usilnie namawiając do niepicia. To zdolność, którą w wyniku choroby alkoholowej utraciłam. Ale koledzy lekarze w zdecydowanej większości nie mają pojęcia na temat choroby alkoholowej i jej leczenia.

Pytają mnie, po co chodzę na mitingi, kiedy przestanę, dlaczego korzystam z leczenia, które wymaga kontynuacji do końca życia. Czemu nie zwrócę się do „dobrych” specjalistów, którzy by mnie skutecznie, szybko i trwale wyleczyli? Reasumując, niezbędna jest wiedza o chorobie, której skutki dla chorego i jego otoczenia są gorsze niż pożar czy skażenie środkami promieniotwórczymi – wiedza, której nauczanie powinno być obowiązkowe.

Kolejny aspekt to kwestia pomocy chorym lekarzom. Zazwyczaj problem koledzy chcą zatuszować. Środowisko udaje, że tego problemu (choroby) nie ma i kryje ekscesy kolegi lub koleżanki, uciekając się do pomocy w formie zwolnienia lekarskiego. Przymyka też oczy na częste, krótkie urlopy.

Mąż mój – lekarz laryngolog – był alkoholikiem i narkomanem. Na mnie – żonę – wydział zdrowia wywierał presję, bym wpłynęła na męża, by nie fałszował recept, nie upijał się na dyżurach. Kiedy prosiłam o pomoc wydział narkotyków w pałacu Mostowskich, ukrywano raporty lekarskie z dyżurów męża pisane po pijanemu.

Ordynator i zespół kolegów wzywał mnie na dywanik, aby nie urazić męża. Kiedy pijanego w sztok zaniosłam do izby przyjęć w szpitalu, w którym pracował, po podłączeniu do kroplówki uprzejmie zapytano pana doktora, czy chce być leczony w oddziale. Pan doktor nie chciał, więc musiałam go zataszczyć do domu. Podobnych przykładów mam wiele.

Chorobę należy leczyć, a nie ukrywać, to szkodzi zainteresowanemu, jego rodzinie, pacjentom. Należy opracować procedury, jak postępować z pijanym patologicznie lekarzem. Nie odsyłać do domu, zacierać ślady, obowiązkowo kierować na konsultację specjalistyczną. Ponowne przyjęcie do pracy powinno się odbywać za okazaniem zaświadczenia o przebytym leczeniu, tak jak kolegi z czerwonką, gruźlicą, sepsą czy po wypadku.

Cieszę się, że wreszcie ktoś zajmie się tą ciężką, ale uleczalną w aspekcie ostrych objawów chorobą, chroniąc zaniedbującego siebie i niebezpiecznego dla innych lekarza alkoholika i cieszę się, że czyni to tak kompetentny i oddany swoim chorym lekarz jak doktor Bohdan Woronowicz.

Grażyna – lekarka alkoholiczka

List do redakcji opublikowany w „Gazecie Lekarskiej” nr 5/2015