Lotnicze Pogotowie Ratunkowe: Feralny lot
Z dr. Mariuszem Mioduskim, anestezjologiem, specjalistą medycyny ratunkowej i lekarzem Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, który pod koniec września został oślepiony laserem podczas lotu śmigłowcem LPR, rozmawiają Marta Jakubiak i Lidia Sulikowska.
Foto: arch. prywatne
Późnym wieczorem na autostradzie A2, na wysokości Grodziska Mazowieckiego, doszło do karambolu około dziesięciu pojazdów. Utworzył się 15-kilometrowy korek.
Do zdarzenia wezwano m.in. załogę Lotniczego Pogotowia Ratunkowego R12, która dotarła jako jedna z pierwszych. Po zbadaniu poszkodowanych okazało się jednak, że nikt nie wymaga transportu śmigłowcem do centrum urazowego. Po udzieleniu pomocy załoga LPR wystartowała w drogę powrotną do bazy na warszawskim Bemowie.
Co wydarzyło się w czasie tego lotu?
Kiedy przelatywaliśmy nad Starymi Babicami, nagle zobaczyłem silny błysk, a po chwili mocny strumień światła, który wpadał do kabiny z prawej strony, czyli po mojej lewej, bo lekarz siedzi tyłem do kierunku lotu, a przodem do pacjenta. Pojawił się powidok w obu oczach. Powiedziałem wtedy do pilota: uważaj, oślepiają nas. Od razu zgłosiliśmy to na wieżę na lotnisku.
To nie był pierwszy raz, takie sytuacje się zdarzają, miałem ich już kilkanaście. Tym razem była to jednak bardzo silna, ciągła wiązka światła. Po prostu ktoś trzymał nas na przysłowiowej „muszce”. Skontaktowaliśmy się raz jeszcze z wieżą, by poinformować, że postaramy się zlokalizować źródło światła. Istniało zagrożenie, że ta wiązka mogła być przekierowana na samoloty pasażerskie, które tamtędy przelatują, podchodząc do lądowania na Okęciu. Dostaliśmy zgodę.
Udało się zlokalizować to miejsce?
Tak, zrobiliśmy jedno kółko, nieco obniżyliśmy lot i korzystając z urządzeń pokładowych, zaznaczyliśmy naszą pozycję, określając dane GPS. W tym czasie ktoś nadal świecił w kabinę naszego śmigłowca. Nie przestawał. Odprowadził nas w zasadzie do samej bazy, niemal do lądowania, wpuszczając światło przez tylną szybę.
Czy takie incydenty zgłaszacie na policję?
Oczywiście, tak też było tym razem. Nasz dyspozytor ustalił numer, pod który mamy zadzwonić, żeby przekazać więcej informacji. Niezwłocznie po lądowaniu Robert Woźniak, nasz pilot, a były wojskowy po przebytej misji w Iraku, skontaktował się z policją i zgłosił, że zostaliśmy oślepieni laserem i że udało nam się ustalić lokalizację źródła światła. Policjant, który odebrał, poprosił, żeby napisać w tej sprawie maila.
Pan żartuje?
Nie, tak było. Robert napisał mail i wysłał wraz z opisem zdarzenia. Podał też adres i współrzędne GPS domu, z którego wychodziło światło lasera.
Czy ujęto już sprawcę?
Z tego, co wiem, na razie nie. Kiedy dwa dni po zdarzeniu zadzwoniłem do dyżurnego komendy, która przyjęła zgłoszenie, żeby poinformować, że mam problemy ze wzrokiem, przełączył mnie na wydział prewencji, a stąd zostałem przełączony do dzielnicowego. Ten nawet nie wiedział, że przydzielono mu taką sprawę. Po dwóch tygodniach coś jednak drgnęło. Sprawę przekazano do wydziału śledczego, gdzie złożyliśmy już zeznania. Niedawno zostałem przesłuchany po raz kolejny. Wiem też, że policja była pod wskazanym przez nas adresem i pytała, czy mieszkająca tam osoba posiada laser.
Przyznała się?
No nie, nie przyznała się. Trwa śledztwo, pod nadzorem prokuratury. Mam jednak wątpliwości, czy sprawca zostanie wykryty.
Proszę powiedzieć, kiedy uświadomił pan sobie, że coś z oczami jest nie tak?
Na początku, poza powidokami, właściwie nie miałem dolegliwości. Zazwyczaj w czasie dyżuru, do tego jeszcze nocnego, człowiek nie skupia się na sobie. Nic mnie nie bolało. Jedynie kiedy zamykałem powieki, czułem, jakby prosto w oczy świeciło mi ostre światło. Kiedy skończyłem dyżur, pojechałem do szpitala, w którym pracuję, i umówiłem się, że następnego dnia zrobimy badania. W międzyczasie pojawiło się lekkie zamglenie pola widzenia. Po zrobieniu OCT okazało się, że obraz oka jest jak po fotokoagulacji. Wystąpił obrzęk, siatkówka była połyskliwa, była też pseudocysta.
Jakie są rokowania?
Czytam dwa górne rzędy tablicy Snellena. W lewym oku w 80 proc. nie ma centralnego pola widzenia, co sprawia, że nie widzę kształtów obiektu, tylko rozmytą plamę. W prawym oku cały czas mam błyski. Obrzęk powoli ustępuje, ale wciąż mam kłopot z polem widzenia. Koledzy lekarze twierdzą, że stan taki może utrzymywać się przez pół roku. Potem się polepszy albo nie.
Co z pracą?
Nie jestem w stanie pracować jako specjalista anestezjologii czy medycyny ratunkowej. Dyżurowanie w śmigłowcu i na intensywnej terapii czy na SOR jest na razie niemożliwe. Wróciłem jedynie do swoich obowiązków zastępcy dyrektora ds. medycznych w Mazowieckim Szpitalu Wojewódzkim w Siedlcach. Przyzwyczajam się do komputera i sytuacji, że na jedno oko właściwie nie widzę. Mam jednak nadzieję, że już wkrótce będę mógł pracować jako lekarz i dyżurować.
Nikt inny z załogi nie ucierpiał?
Nie, na szczęście nikt. Chyba we wszystkich pozostała jednak obawa, że taki incydent może się powtórzyć, a ten był wyjątkowo niebezpieczny. Dotychczas, jeśli ktoś strzelił laserem, to na chwilę. Tym razem było zupełnie inaczej – to było kilka minut ciągłego świecenia.
Co teraz?
Próbowałem swoich sił w różnych miejscach w systemie, ale praca w LPR stała się moją pasją. Jestem lekarzem pogotowia lotniczego od niemal dziesięciu lat. To niezwykła praca. Można powiedzieć, że jest to medycyna ekstremalna, kiedy intubuje się pacjenta na ulicy, wykonuje się drenaż klatki piersiowej na łące albo usg. w stodole. Czasem jesteśmy całkiem sami i musimy podejmować działania, bo nie ma obok nikogo, kogo można poprosić o pomoc. Wiemy, że musi nam się udać. Wierzę, że wrócę do pełnej sprawności i znów będę ratował ludzi jako lekarz LPR.
Nie chcę myśleć inaczej. Jest jeszcze jedna rzecz, o której muszę powiedzieć, choć to przyziemne: jeśli lekarz pracuje w ramach umowy cywilnoprawnej, a wielu jest takich, i stan zdrowia uniemożliwi mu pracę, to przestaje zarabiać. Taka jest rzeczywistość. Poza tym już mnie nosi. Od kilkunastu lat nie było w moim życiu takiego okresu, żebym nie dyżurował. Już nie mogę wytrzymać bezczynności, muszę wrócić do pracy. Mam jednak świadomość również tego najgorszego scenariusza, że już nigdy nie wsiądę do śmigłowca, że nie wrócę do tego, co tak kocham. Ratownictwo jest moją pasją. Również to przedszpitalne.
Czy po tym zdarzeniu odczuł pan tę solidarność zawodową?
Tak, bardzo wspierali mnie lekarze z mojego szpitala i nie tylko. Dużo osób dzwoniło, proponując pomoc albo żeby po prostu zapytać, jak się czuję i mnie wesprzeć. Miałem też telefon od ministra Kraski i rozmawiałem bezpośrednio z ministrem Szumowskim. Za to wsparcie chciałbym wszystkim serdecznie podziękować.
Takie wsparcie ze strony grupy zawodowej jest niezwykle ważne. Najgorzej zostać samemu w trudnej sytuacji. Jeżeli obok jest ktoś życzliwy, kto myśli pozytywnie i stara się pomóc, to chory także wierzy. Wiem, że to jest ważne dla każdego pacjenta, ale dla lekarza szczególnie. Bycie pacjentem jest dla niego wyjątkowo trudne. Jako lekarze mamy bowiem świadomość, co się może wydarzyć, jakie mogą być konsekwencje. Wsparcie i niepozostawienie chorego samemu sobie, jest ogromnie istotne.
Kiedy widzieliśmy się kilka lat temu, mówił pan o bardzo atrakcyjnej ofercie pracy w Zjednoczonych Emiratach Arabskich. Dlaczego pan nie wyjechał?
Pieniądze w życiu są oczywiście ważne, ale ja chyba za bardzo kocham Polskę i polskich pacjentów. Dla nich chcę się rozwijać, być dobrym lekarzem. Wciąż mamy tu dużo gorsze warunki pracy i płacy niż lekarze na Zachodzie, musimy dużo więcej pracować, bo są niedobory kadrowe i chcemy utrzymać rodzinę, ale tu jesteśmy u siebie… Propozycja była bardzo długo aktualna, być może nadal jest, ale na razie z niej nie skorzystałem.
Zostałem poproszony o pomoc w organizacji pracy w szpitalach w Siedlcach i w Rudce, także jako lekarz na oddziale anestezjologii i intensywnej terapii i SOR. Zgodziłem się. Poza tym nie wyobrażałem sobie życia bez pracy w LPR. Zostałem. Lubię wyzwania i takie dostałem, więc na razie realizuję się w Polsce. Teraz, mam nadzieję tymczasowo, pozostało tylko zarządzanie szpitalem. Wiem, że to zupełnie inna działka niż ratowanie pacjentów, ale wciąż ratowanie – szpitala w systemie. To codzienna walka i ogromne wyzwania. Trzeba gasić pożary i rozwiązywać problemy. Ja wciąż jednak jestem pełen optymizmu i wierzę, że będzie dobrze.
POLICJA APELUJE
W sprawie sprowadzenia bezpośredniego niebezpieczeństwa katastrofy w ruchu powietrznym poprzez skierowanie w kierunku śmigłowca LPR wiązki lasera, oślepiając lekarza Lotniczego Pogotowia Ratunkowego, nadal prowadzone są czynności zmierzające do zgromadzenia jak najobszerniejszego materiału dowodowego.
Na chwilę obecną jeszcze nikomu nie zostały przedstawione zarzuty. Policjanci sprawdzają każdą informację, jaką otrzymają. Dlatego zwracamy się z apelem do wszystkich osób, które mają wiedzę na temat tego zdarzenia, o kontakt z Komendą Powiatową Policji dla Powiatu Warszawskiego Zachodniego z siedzibą w Starych Babicach pod numerem telefonu (22) 752 80 00 lub drogą elektroniczną na adres e-mail: oficer.prasowy.warszawa-zach@ksp.policja.gov.pl podinsp.
Ewelina Gromek-Oćwieja, oficer prasowy Komendy Powiatowej Policji dla Powiatu Warszawskiego Zachodniego z siedzibą w Starych Babicach