Memy zamiast strategii
Anders Tegnell, główny epidemiolog Szwecji, odpowiedzialny za strategię walki z COVID-19 w tym kraju, przyznał, że gdyby wiedział o koronawirusie tyle, ile wie dzisiaj, rekomendowałby rozwiązania, które pozwoliłyby skuteczniej ograniczyć rozprzestrzenianie się choroby na wczesnym etapie epidemii.
Jeszcze w kwietniu i maju Tegnell otwarcie krytykował przyjętą w pozostałych krajach UE strategię społecznego i gospodarczego lockdownu.
W czerwcu zmienił zdanie, przyznając, że liczba ofiar COVID-19 w Szwecji była zbyt wysoka. U nas, nawet jeśli weźmiemy solidną poprawkę na niezbyt wiarygodne statystyki, zmarło znacznie mniej osób.
Na pewno jest to zasługą wprowadzonych przez rząd w odpowiednim czasie restrykcji, choć podobne i lepsze wyniki w walce z pandemią odnotowane w regionie, łącznie z terenami dawnej NRD, nie pozostawiają wątpliwości, że istotną rolę odegrała niższa populacyjna podatność na zakażenie.
Nie można także negować, że popełniliśmy wiele błędów, w tym takich, za które zapłacono życiem. Tyle że, w odróżnieniu od Andersa Tegnella, tak Łukasz Szumowski, jak i Jarosław Pinkas, ani myślą otwarcie dyskutować o tym, co poszło źle. Nie znam żadnego z nich osobiście, dlatego nie wiem, na ile powodem jest niedostatek odwagi, a w jakim stopniu decyduje brak przyzwolenia „góry”, która – choćby na przekór faktom – chce budować obraz silnego i wolnego od poważnych problemów państwa.
Zaczęło się od słynnego kneblowania ust konsultantom. Dwa tygodnie po zidentyfikowaniu polskiego „pacjenta zero” wiceminister zdrowia Józefa Szczurek-Żelazko zobowiązała konsultantów do „zaprzestania samodzielnego wydawania opinii”. Wszystko, rzecz oczywista, w szczytnym celu, by przekazywane informacje były „medycznie prawidłowe i jednolite” i, ma się rozumieć, nie wzniecały „nieuzasadnionego niepokoju w środowisku medycznym”. Zakaz ochoczo podchwyciło wielu dyrektorów szpitali, instytutów i centrów medycznych. Tylko co to dało?
Informacje o fatalnym wyposażeniu placówek medycznych w sprzęt ochronny, zakażeniach wśród personelu i pacjentów, braku odpowiednich procedur i rozwiązań organizacyjnych w szpitalach i domach opieki i tak lały się szerokim strumieniem do mediów. Słyszalny był również głos, w wielu punktach krytycznych wobec działań rządu, profesorów Krzysztofa Simona i Roberta Flisiaka. Niestety, opinie tych uznanych i cieszących się autorytetem w środowisku lekarskim ekspertów były de facto wołaniem na puszczy.
Beata Lubecka z Radia Zet, która w połowie maja zapytała ministra Szumowskiego o nazwiska jego doradców w sprawie pandemii, usłyszała, że są to „osoby prywatne”. Już samo posłużenie się takim usprawiedliwieniem przed podaniem konkretnych nazwisk to kuriozum w sytuacji, gdy chodzi o decyzje rzutujące na zdrowie i życie milionów ludzi. Kiedy nieautoryzowana przez ministra lista „wyciekła” do mediów, okazało się, że wśród najbardziej wpływowych doradców nie ma doświadczonych klinicystów. Nie mniejsze zdziwienie wzbudziła informacja o zleceniu przez ministerstwo ekspertyz na temat „modeli procesów ruchu pacjentów zakażonych lub podejrzanych o zakażenie wirusem SARS CoV-2” firmie Żabka Polska.
Nie wiemy, kto i na jakiej podstawie przygotowywał ekspertyzy, które zdecydowały o szybkim odmrożeniu gospodarki i otwieraniu niemal wszystkiego, co wcześniej zamykano. Tak samo niewiadomą jest, z jakiego powodu minister, który potrzebował nadspodziewanie wiele czasu, by przekonać się o skuteczności maseczek, najpierw zapowiadał ich noszenie nawet przez dwa lata, a dosłownie po chwili pozwolił je zdejmować. Jak to się stało, że zrobiliśmy nagły zwrot i z drogi, którą podążały chwalone za walkę z pandemią państwa, zdecydowaliśmy się na swego rodzaju krzyżówkę rozwiązań szwedzkich i białoruskich? Rzeczowej dyskusji na ten temat z udziałem podejmujących kluczowe decyzje polityków nie ma. Są tylko memy. Coraz więcej memów…
Sławomir Badurek, diabetolog, publicysta medyczny