11 grudnia 2024

O chelatacji raz jeszcze

W tym roku Naczelny Sąd Lekarski rozpoznał kolejną sprawę dotyczącą stosowania przez lekarza terapii chelatonowej w leczeniu miażdżycy.

Foto: pixabay.com

Obwiniony lekarz stosował na terenie kilku miast w Polsce terapię z użyciem preparatu EDTA, który podawał pacjentom dożylnie w leczeniu zmian miażdżycowych.

Okręgowy rzecznik odpowiedzialności zawodowej, po zbadaniu sprawy, skierował do sądu lekarskiego wniosek o ukaranie lekarza, w którym wskazał, że działanie obwinionego narusza art. 57 ust. 1 KEL* i jest niezgodne ze stanowiskiem Naczelnej Rady Lekarskiej z dnia 6 listopada 2009 r. w sprawie stosowania chelatonów przez lekarzy.

Na znaczenie tego stanowiska zwrócił uwagę Sąd Najwyższy w uzasadnieniu postanowienia z 8 lutego 2018 r. w sprawie o sygn. SDI 114/17 (sprawa dotyczyła innego lekarza, który stosował w celu leczenia miażdżycy terapię z użyciem preparatu Na-EDTA). SN, oddalając kasację obrońcy obwinionego, wskazał, że wina lekarza w świetle stanowiska NRL „rysowała się jako oczywista”.

Nie ma bowiem dowodów naukowych przemawiających za skutecznością stosowania chelatacji w innych przypadkach niż ostre zatrucia metalami ciężkimi. Co więcej, w innych przypadkach niż ostre zatrucia metalami ciężkimi po zastosowaniu chelatacji notowane są ciężkie działania niepożądane, w tym zgony.

Dodatkowo, do akt sprawy włączono opinię biegłego, z której jednoznacznie wynikało, że: „brak jest naukowych dowodów potwierdzających skuteczność metody chelatacji przy użyciu preparatu o nazwie EDTA w leczeniu schorzeń układu krążenia. (…) Dotychczasowe wyniki badań w tym zakresie należy oceniać z ostrożnością. Wymagają one potwierdzenia w kolejnych randomizowanych badaniach klinicznych. (…) Brak przekonujących dowodów z badań klinicznych do stosowania terapii chelatowej w leczeniu chorób sercowo-naczyniowych na tle miażdżycy. Dlatego też nie jest ona zalecana przez wytyczne Europejskiego Towarzystwa Kardiologicznego obowiązujące w Polsce”.

Okręgowy sąd lekarski, również wobec takich opinii, uznał lekarza za winnego zarzucanego mu przewinienia i wymierzył karę pieniężną w wysokości 12 tys. zł na cel społeczny związany z ochroną zdrowia. NSL, rozpoznając odwołanie obrońcy obwinionego, utrzymał w mocy zaskarżone orzeczenie.

* „Lekarzowi nie wolno posługiwać się metodami uznanymi przez naukę za szkodliwe, bezwartościowe lub nie zweryfikowanymi naukowo (…)” (art. 57 ust. 1 KEL)

Komentarz

Treść zakazu użytego w art. 57 KEL („lekarzowi nie wolno”) wydaje się być jednoznaczna. Dlaczego w internecie (w mediach społecznościowych) można bez problemu wyszukać wiele informacji o „rewelacyjnych, najskuteczniejszych, najbardziej wartościowych” metodach leczenia, których w szpitalach nie można uzyskać?

Dlaczego wszystkie te metody, w przeciwieństwie do bardzo kosztownej medycyny klasycznej, są tanie, gdyż za seans, wizytę czy kroplówkę trzeba zapłacić zaledwie 100-150 zł? A ile płaci się w publicznej służbie zdrowia za konsultację specjalisty? I za zlecone przez niego badania? A ile kosztują refundowane leki?

I ostatnie pytanie: czy lekarze zalecający tę niestandardową wizytę i alternatywną metodę leczniczą wierzą w jej skuteczność, czy też wierzą w dowody wpłat na konto? Próbujemy od lat odpowiadać na pytanie, czym jest aktualna wiedza medyczna. Prowadząc postępowania dotyczące zasadności stosowania metod takich jak chelatacja, prosimy osoby o wielkim autorytecie naukowym o opinie dotyczące aktualności i prawdziwego medycznego sensu tych metod, otrzymując najczęściej negatywne wyniki przeprowadzonych badań lub informację o ich braku.

Można powiedzieć, że wiara czyni cuda. Tyle, że cuda są rzadkością. Koszty stosowania tych „terapii” zawsze obciążają pacjenta i tu cudów nie ma. Wprowadzając do swojego gabinetu kolejną procedurę leczniczą, warto zapoznać się z publikacjami na jej temat. Wówczas unikniemy zarzutu stosowania niepotwierdzonych naukowo metod i niestraszne będą nam pytania inspekcji farmaceutycznej, inspekcji sanitarnej, organu rejestrowego czy rzecznika, a w skrajnych przypadkach – prokuratora.

Grzegorz Wrona, Naczelny Rzecznik Odpowiedzialności Zawodowej