Sławomir Pietras: O skutecznym rad sposobie
Jeszcze w ubiegłym wieku wyjście do teatru związane było ze specjalnym rytuałem. Panie zakładały ciemne suknie, sznury pereł, broszki, pierścienie i inne precjoza.
Foto: Mariusz Cieszewski, MSZ
Do tego mogły być futrzane sortie, najlepiej z nurek, a jeśli suknia była długa, to najlepiej z otulającą plecy etolą. Panowie obowiązkowo w ciemnych garniturach, dobrze skrojonych smokingach, ale nie we frakach, bo to zbędna przesada.
Przed laty w Poznaniu mojego wujka – nieboszczyka paradującego we fraku podczas koncertu w Auli Uniwersyteckiej – pewna niedowidząca melomanka poprosiła o autograf, bo myślała, że to występujący w orkiestrze perkusista.
Przed spektaklem w domu spożywano tylko małą przekąskę, aby w czasie przerwy w westybulu pić szampana lub lemoniadę w szklance, natomiast – broń Boże – piwa lub mocnych alkoholi.
Zamożniejsze towarzystwo po zakończeniu przedstawienia udawało się na kolację do renomowanych restauracji, np. Oazy – w przedwojennej Warszawie, Continentalu – w przedwojennym Poznaniu, Hotelu Francuskim w Krakowie, U Georga we Lwowie, Kryształowej w Katowicach, Grand Hotelu w Łodzi, czy Monopolu we Wrocławiu (oczywiście po wojnie).
Co ja tu z odpryskami jakiś dawnych wspomnień! Przecież przy wszystkich zmianach obyczajowych ostatnich dziesięcioleci środowisko lekarskie odwiedzające obecnie przybytki Melpomeny kultywuje na ogół dawne, ale jakże miłe nawyki w ubiorze, zachowaniu się i celebrowaniu teatralnych obyczajów.
Lekarze – owszem, ale z ich licznymi pacjentami jest doprawdy znacznie gorzej. Ubiory turystyczno-spacerowe to w zasadzie współczesne norma, zwłaszcza wśród publiczności młodzieżowej.
Nagminne jest fotografowanie siebie na tle kurtyny lub wnętrz teatralnych, ponieważ niemal wszyscy przynoszą ze sobą aparaty i komórki, z których często informują znajomych o swych wrażeniach jeszcze podczas trwania przedstawienia, nie zważając na otoczenie zasłuchane w to, co dzieje się na scenie.
Osobnym horrorem jest wnoszenie na widownię butelek z napojami, łykanymi następnie w rzędach podczas spektaklu. Nieznośne dawniej szeleszczenie papierkami od cukierków nierzadko zastąpione zostaje dźwiękami zajadanych owiniętymi w papier kanapkami.
Mógłbym tak mnożyć ilość niestosownych zachowań teatralnych różnej maści publiczności, na które powinniśmy z powagą, taktownie i zdecydowanie reagować. Jej olbrzymia większość – zwłaszcza w najmłodszych pokoleniach – po prostu nie wie, jak być powinno.
Stanisław Konarski w czasach Oświecenia napisał traktat „O skutecznym rad sposobie”, mówiący o wadach ustrojowych, szkodliwości liberum veto i zaletach stosowania zasady większości. Dotyczyło to wprawdzie polityki, Sejmu i reguł życia społecznego w XVIII-wiecznej Rzeczypospolitej, ale tytuł pozwoliłem sobie przytoczyć dla promocji pewnej postawy.
Rodzice, szkoła, organizacje, związki, autorytety, media, ludzie kultury, pisarze, księża, dziennikarze i popularyzatorzy sztuki niechby – stanowiąc mniejszość – zaczęli zachęcać większość do wkładania na wieczorowe okazje choćby marynarki, picia i jedzenia w domu lub restauracjach, a nie w teatrze, oraz fotografowania się ewentualnie przed gmachem teatralnym lub u fotografa, a nie na widowni wśród publiczności.
Niechby ta większość posłuchała tych, co odzywają się do niej z myślą „o skutecznym rad sposobie”. Chciałbym w tej sprawie mieć sojuszników również wśród lekarzy, mających swoje niemałe doświadczenia w perswazjach nad polepszeniem kondycji pacjentów w procesie ich uzdrawiania.
Sławomir Pietras
Dyrektor polskich teatrów operowych
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 5/2015