Ogłoszenie drobne
Zgubiłem okulary. W ciągu ostatnich kilku lat uławiały mi czytanie. Pilnowałem ich jak oka w głowie. Aż tu nagle, w ferworze zadań komisji wyborczej XV Krajowego Zjazdu Lekarzy, zniknęły z zasięgu mojej ręki i, co gorsza, wzroku. Przepadły, mimo natychmiast wszczętych poszukiwań i pośpiesznej retrospekcji, gdzie mogły się podziać.
Ktokolwiek widział, ktokolwiek wie – krzyknąłem po cichu do pustej sali konferencyjnej, zaglądając pod setki krzeseł, stoły, prezydialne podwyższenie i w zakamarki zasłonięte banerami.
Pozostawione w auli tablety, gazety, książki, szminki, puste butelki po wodzie i poprzewracane filiżanki na wzorzystej wykładzinie przykuwały uwagę i wzmagały nadzieję, leżąc wśród kilkuset porzuconych kartek z nadrukami nazw poszczególnych okręgów, które rezerwowały, jeszcze chwilę temu, miejsca izbowych delegacji. Niczym Tuwimowski pan Hilary, brnąłem w głąb nieprzystosowanej do wielkich obrad auli. Niestety, w żadnym sektorze nie miałem szczęścia.
Zmierzając do hotelowej recepcji, spotkałem wiele osób, którym mówiłem o swojej stracie. Ojojoj. Wzruszało mnie współczucie przyjaciół, a nawet chęć podjęcia kolejnej misji poszukiwawczej. Zbierałem rady i riposty: „kupisz sobie lepsze” albo „stać cię przecież na nowe”. W ramach pocieszenia słyszałem o stratach większych. Jedni zgubili telefony, inni liczydła zjazdowe. Ktoś szukał żony. Usłyszałem anegdotę o samorządowym weteranie, który zgubił pokój, błąkając się z magnetyczną kartą od drzwi do drzwi, przepraszając na prawo i lewo, że istnieje.
Mijałem znajome i obce twarze osób wypatrujących umówionych przy windach koleżanek i kolegów, którzy prawdopodobnie na dłużej, niż zapowiadali, przepadli w restauracyjnym tłumie głodnym komentarzy. Zaciekawiły mnie krótkoterminowe oferty skorzystania ze szkieł, przez które z ironią patrzyły oczy tych, którzy właśnie coś odnaleźli.
Jednak kiedy je zdejmowali z nosów, ich cel, a może tylko przywódca, stojący na przedzie karawany, wyraźnie się rozmywał i natychmiast wycofywali się z tak pochopnie rzuconej propozycji odstąpienia od własnych wyborów. W zamian gotowi byli coś przeczytać, ba, anektować moje projekty w zastępstwie, usłużnie pokierować, być białą laską ostrzegającą przed ujawniającym się ślepcem.
W recepcji pokazano mi kilka par okularów oprawionych na różowo lub czarno. Miałem nawet przez chwilę ochotę przymierzyć niektóre z nich, niczym w salonie optycznym. Powstrzymał mnie brak danych o właścicielach. Czasem lepiej nie widzieć, jak dalekiej korekty w ocenie postaw wymagają od siebie inni. Czasem lepiej nie widzieć, żeby mniej bolało.
Fenomenem drobnych ogłoszeń prasowych jest ich niesłabnąca popularność. W „Gazecie Lekarskiej” przez dwie dekady drukowany był kącik matrymonialny, który w szpitalnych oddziałach i przychodniach bił rekordy cytowań, świadcząc o poczytności samorządowego miesięcznika. Romantyczny anons zmieniał perspektywę, bawił, był krzykiem samotności, a czasem wyrazem ślepej wiary, że znajdzie się ktoś, kto ma podobny sposób patrzenia na świat. Wspólny hasztag.
Wróciłem do domu. Z lekarskiej torby wyjąłem okulary zapasowe. Jutro pójdę zamówić u optyka kolejną parę, a może nawet dwie. Ucieszyłbym się jednak, gdyby odesłano mi też stare szkła – porysowane przeszłością, bez której poznania, marne mogą się okazać wizje przyszłości.
Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista