15 października 2024

Prezes NRL: Światy równoległe…

…jednak istnieją! Przynajmniej w ochronie zdrowia. Coraz bardziej przekonujemy się, że my, praktycy, żyjemy w innej rzeczywistości niż politycy i wsłuchani w nich urzędnicy – pisze prezes NRL Andrzej Matyja w felietonie dla „Gazety Lekarskiej”.

Foto: pixabay.com

Koniec sierpnia przynosił – dzień po dniu – złe wiadomości. Najpierw śmierć trzydziestoośmioletniego anestezjologa z Wałbrzycha, którego organizm – wszystko na to wskazuje – nie wytrzymał pracy ponad siły.

Kilka dni później ukazała się informacja, że w Wojewódzkim Szpitalu Zespolonym w Płocku kilkunastu lekarzy zwolniło się z pracy. Powód?

„Medycy rzucili papierami z powodu niskich wynagrodzeń, ale także przez warunki pracy, w tym nadmiarowe godziny, które musieli brać z uwagi na problemy kadrowe w placówce” – doniosły media. Dyrektor szpitala skomentował to tak: „nie można mówić, że lekarz jest przepracowany. On się na to przepracowanie godzi, wybierając taki zawód”.

Tych, co w nieświadomości wybierali swój zawód i teraz przejrzeli na oczy, jest więcej, bo kolejne oddziały w różnych częściach kraju są zamykane z powodu braku lekarzy, a zabiegi odwoływane, ponieważ nie ma wystarczającej liczby anestezjologów. „Dość” mówią też ratownicy medyczni. Pielęgniarki nie godzą się na dyskryminację ich koleżanek o długim stażu i doświadczeniu, co dzieje się po wprowadzeniu ustawy o minimalnym wynagrodzeniu.

Ustawę o wynagrodzeniach przepychano kolanem, wbrew głosom medyków. Politycy i urzędnicy wiedzieli lepiej i z uporem forsowali swoje pomysły. Słuchając ich argumentów, trudno było oprzeć się wrażeniu, że przypominają one bardziej frazy wyjęte z tekstów PR-owych dla potrzeb mediów niż rzeczowe polemiki.

W podobnym stylu formułowane są zapewnienia polityków i urzędników Ministerstwa Zdrowia o bardzo dobrym przygotowaniu na czwartą falę pandemii. To samo słyszeliśmy przed rokiem. Po czym okazało się, że odnotowaliśmy liczbę zgonów znacząco przekraczającą średnie z lat poprzednich. Dziś słyszymy echo optymistycznych zapewnień sprzed roku, a ze szpitali płyną informacje, że nadal nie ma jasnych wskazówek i wytycznych na wypadek gwałtownego wzrostu zachorowań.

Kolejne zderzenie deklaracji z rzeczywistością to program „Profilaktyka 40 Plus”. Długo zapowiadany, miał promocyjną oprawę, prezentacje, wizualizacje, potok słów, a po blisko dwóch miesiącach od startu okazuje się, że skorzystało z niego zaledwie ok. 1 proc. uprawnionych.

Program przewidziany jest do końca tego roku, więc sukces stoi pod znakiem zapytania. Lekarze rodzinni wskazują błędy, a właściwie powtarzają to, co mówili, gdy program przygotowywano, ale widocznie nie słuchano ich tak uważnie jak doradców od wizerunku i specjalistów od słupków poparcia. Można przypuszczać, że podobnie było z ustawą o wynagrodzeniach.

Opinii publicznej serwowano opowieści o wysokich podwyżkach dla medyków, o gigantycznym wzroście nakładów na zdrowie, o braku ograniczeń w dostępie do specjalistów itp. Multimedialne prezentacje rządzących przenoszą słuchaczy w wirtualny świat iluzji odległy od rzeczywistego.

Miarą tej odległości są np. wydłużające się kolejki do specjalistów i diagnostyki, spóźnione terapie, rosnąca liczba zgonów i zbyt niska liczba zaszczepionych, mimo że program szczepień już wiele miesięcy temu okrzyknięto jako sukces. Te dwa światy zaczynają się coraz bardziej od siebie oddalać, więc czasem warto zawołać: „Halo! Tu Ziemia!”.

Takim przywołaniem do rzeczywistości ma być protest organizacji i środowisk medycznych zapowiedziany na 11 września br. Po raz pierwszy wystąpią one razem, również po to, by zwrócić uwagę opinii publicznej na rzeczywiste źródła problemów ochrony zdrowia i kto za to odpowiada, bo nie są to medycy. Ten realny świat to dzieło autorów regulacji.

A jak te regulacje są tworzone, przekonaliśmy się przy okazji podwyżek dla polityków. Zaintrygowany ich skalą, skierowałem pytanie do Prezydenta RP, Premiera i Ministra Finansów o budżetowe skutki tej operacji. Ledwie kilka tygodni wcześniej, w trosce o finanse państwa, Ministerstwo Zdrowia powoływało się na szczegółowe wyliczenia, które miały dowodzić, że budżet nie udźwignie wzrostu wynagrodzenia dla lekarzy specjalistów większego niż 19 zł (brutto!).

Jak się okazało, takiej dociekliwości zabrakło przy podwyżce dla polityków. Odpowiedzi, jakie otrzymałem, były zgodne i sprowadzały się do stwierdzenia: „nie dysponujemy takimi danymi”. Lekarze nie dostali podwyżek, bo kalkulacja skutków finansowych pokazywała, że państwa na to nie stać, ale przy podwyżkach dla polityków nawet nie zadano sobie trudu, by policzyć koszt tej operacji.

A skoro o podwyżkach dla lekarzy mowa, to trudno nie zauważyć wolty naszego kolegi Łukasza Szumowskiego, który jako minister zdrowia, chcąc zakończyć protest rezydentów, zdecydował o podwyżkach, a jako poseł w 2021 r. zagłosował przeciwko nim.

Do katalogu z napisem „wolty” w ostatnim czasie wpadł kolejny przykład, a zwie się on „asystent lekarza”. Oto jak słuszna idea może być wypaczona. Zamiast wprowadzenia zawodu odciążającego lekarzy od czasochłonnej biurokracji, proponuje się „asystenta chirurga”, który w rzeczywistości będzie dublował zadania rezydenta i uniemożliwiał mu zdobywanie umiejętności praktycznych.

Tzw. poszerzanie czy restrukturyzacja kompetencji, której chyba wszyscy przyklasnęli, zaczyna przybierać karykaturalną postać i prowadzi nas do „felczeryzacji” zawodu lekarza. Skoro nam chirurgom potrzebny jest asystent w miejsce rezydenta, to może orędownicy tego „genialnego pomysłu” podniosą swoje kwalifikacje i ukończą kurs asystenta medycznego Ministra Zdrowia, by z ich umiejętności mógł twórczo korzystać szef resortu nie-lekarz.

Andrzej Matyja, prezes NRL