12 grudnia 2024

Prof. Andrzej Matyja: Nie można tak lekceważyć lekarzy

Obecny protest medyków to forma obrony godności zawodu zaufania publicznego i przejaw lojalności wobec pacjentów. Przypisywanie temu działaniu politycznych intencji świadczy o braku zrozumienia specyfiki zawodu medycznego – pisze prezes NRL Andrzej Matyja.

Prof. Andrzej Matyja. Foto: arch. NIL

Hasło „Pacjent w centrum uwagi”, które – jak słyszymy – przyświeca reformatorom polskiej ochrony zdrowia, brzmi obiecująco, ale w praktyce znaczy niewiele.

Gdyby było inaczej, to medycy nie musieliby w akcie desperacji wychodzić na ulice, by walczyć o szacunek i godne warunki pracy, bo nie można deklarować troski o pacjenta, jednocześnie lekceważąc medyków.

Bez nich nie ma leczenia. Kadry medyczne są fundamentem każdego systemu ochrony zdrowia. Przyznają to nawet autorzy rządowych dokumentów, ale w codzienności polskiej ochrony zdrowia trudno znaleźć dowody na potwierdzenie ich słów. Pacjenci i medycy na to nie zasługują.

Zasób cenny, ale lekceważony

W raporcie Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego pt. „Sytuacja zdrowotna Polski i jej uwarunkowania, 2020” czytamy: „Osoby wykonujące zawody medyczne stanowią̨ główny zasób każdego systemu ochrony zdrowia. Trzon systemu opieki zdrowotnej tworzą lekarze, pielęgniarki i położne oraz pozostały personel medyczny. […] Ze względu na rosnące potrzeby zdrowotne oraz znaczny udział osób starszych w populacji niezbędnym jest zapewnienie wykwalifikowanej kadry medycznej”.

Ów „główny zasób” coraz bardziej kurczy się. Rządowe deklaracje o powstrzymaniu tego procesu są fragmentaryczne i nie wróżą szybkiej poprawy, a – co najbardziej bolesne – ten zasób (obecnie to ponad 500-tysięczna armia profesjonalistów) traktuje się instrumentalnie. Tymczasem, trawestując myśl Pliniusza Starszego, który upominał, by dbać o zdrowie, można powiedzieć: dziś dbaj o medyków, byś nie musiał o nich marzyć, gdy będziesz w niemocy.

Co prawda w Polskim Ładzie, sztandarowym dokumencie strategicznym rządu, zdrowie wymienia się jako priorytet, ale przy głębszej lekturze trudno znaleźć na to przekonujące dowody, co zresztą wytknął samorząd lekarski, oceniając to opracowanie.

„Zdrowa przyszłość” z kolei to bardziej opis obecnych niedomagań ochrony zdrowia niż koncepcja skutecznej całościowej terapii. Sami autorzy wskazują przy tym na adresata zastrzeżeń, pisząc: „Kluczową rolę w wytyczaniu polityki zdrowotnej w Polsce odgrywa Minister Zdrowia.

Posiada on również kompetencje regulacyjne”, a więc to do niego skierowana jest uwaga zawarta w tym samym dokumencie: „Dostęp do usług medycznych w Polsce jest dużo bardziej niż w innych krajach uzależniony od sytuacji ekonomicznej pacjenta”. Jak więc w praktyce wygląda realizacja deklaracji o tworzeniu – jak to się określa – pacjentocentrycznego systemu ochrony zdrowia?

Bez medyka nie ma leczenia

Polski pacjent coraz bardziej wypychany jest z publicznej opieki zdrowotnej. Kolejki, długi czas oczekiwania zwłaszcza do specjalistów zmusza go do poszukiwania pomocy na rynku komercyjnym. Pacjenci coraz częściej będą podążać za lekarzami, którzy zniechęceni do pracy w publicznym sektorze znajdą zatrudnienie w sektorze komercyjnym, albo – co gorsza – będą całkowicie nieosiągalni, gdy zdecydują się na emigrację.

W sytuacji, gdy nie mamy masowych ubezpieczeń zdrowotnych, które mogłyby zmniejszać dolegliwości finansowe kosztów leczenia, jesteśmy na prostej drodze do wykluczenia zdrowotnego coraz większej części mieszkańców naszego kraju i pogłębiania nierówności społecznych.

Na tle innych krajów Europy ujętych w Europejskim Konsumenckim Indeksie Zdrowia (EuroHealth Consumer Index) Polska w 2018 r. plasowała się na 32. miejscu spośród 35 krajów ujętych w badaniu i był to spadek w porównaniu z 2017 r. z miejsca siódmego od końca. Wyprzedziliśmy tylko Albanię, Rumunię i Węgry, a tuż przed nami były Cypr, Bułgaria, Litwa i Grecja.

W rankingu oceniane są m.in. czas oczekiwania na wizytę u lekarza rodzinnego czy na operację, czas oczekiwania na chemioterapię, okres przeżywalności pacjentów onkologicznych, ponadto zakres dostępnych usług, prawa pacjenta i dostęp do informacji, a także profilaktyka.

Tak niska pozycja na pewno nie jest na miarę potrzeb i aspiracji zarówno pacjentów, jak i medyków, a powinniśmy być przygotowani, że po pandemii pomiary indeksu nie będą lepsze, chociażby ze względu na zaciągnięty dług zdrowotny, czy rekordowy wskaźnik zgonów, znacznie przewyższający średnie z ostatnich lat.

Kraje, które wyprzedzają nas w konsumenckiej ocenie jakości (a są to w ścisłej czołówce: Szwajcaria, Niderlandy, Norwegia, Dania, Belgia, a dalej Francja na 11. miejscu, Niemcy na 12., czy najbliższe nam Czechy na miejscu 14.) mają różne rozwiązania systemowe, różne formy finansowania, specyfikę regionalną, kulturową itd. Można jednak dostrzec prawidłowość – wysoka pozycja w rankingu silnie koresponduje z wysokim udziałem wydatków publicznych na zdrowie w PKB i stosunkowo małym udziałem wydatków prywatnych.

Dla przykładu, bliskie nam Czechy z 14. pozycją w rankingu przeznaczają na ochronę zdrowia 7,2 proc. PKB i mają 16,6-procentowy udział wydatków prywatnych na zdrowie. Wg ostatniej dostępnej edycji rankingu Polska wydawała na zdrowie 6,4 proc PKB. Wydatki prywatne stanowiły 31 proc. i były jednymi z najwyższych w UE.

Przyszłość nie wróży poprawy. Zapewne w kolejnym Europejskim Konsumenckim Rankingu Zdrowia wypadniemy jeszcze gorzej ze względu na spodziewany odpływ kadr do sektora komercyjnego lub emigrację.

Liczba praktykujących lekarzy i pielęgniarek w Polsce należy do najniższych w UE. Źródło: OECD/European Observatory on Health Systems and Policies (2019), Polska: Profil systemu ochrony zdrowia 2019, State of Health in the EU, OECD Publishing, Paris/European Observatory on Health Systems and Policies, Bruksela

Jak rodowe srebra

Polska ma jedną z najmniejszych w Europie liczbę lekarzy oraz pielęgniarek na 1000 osób i grupa ta jest zaawansowana wiekowo, a pamiętać trzeba, że gdy wykruszać się będzie doświadczona kadra medyczna w szpitalach, nie będzie miał kto kształcić następców, co dodatkowo pogłębi problemy kadrowe.

Czas potrzebny na przygotowanie fachowego personelu (lekarzy, pielęgniarek, laborantów, ratowników i in.) jest długi; nawet do 10 lat i obejmuje studia oraz szkolenia specjalistyczne. Możliwości sprowadzania z zagranicy takich osób okazały się z wielu względów ograniczone.

Jeśli komuś intuicja nie podpowie, to w każdym podręczniku zarządzania przeczyta, że o cenne i unikalne zasoby trzeba dbać wyjątkowo starannie. Tymczasem polityka prowadzona przez Ministerstwo Zdrowia raczej przeczy tej zasadzie. Lekarzy i inne zawody medyczne traktuje się jak petentów, a nie partnerów. To m.in. doprowadziło do obecnych protestów. Pokłady cierpliwości wyczerpały się.

Od ponad roku porozumienie zawodów medycznych sygnalizowało problemy, apelowało o rzeczywisty dialog. Wcześniej robiły to poszczególne reprezentacje, wśród nich samorząd lekarski. Były dziesiątki pism, apeli do rządu, parlamentu. Były prośby o spotkania. Efekty okazywały się mizerne.

Ministerstwo Zdrowia z uporem forsowało kolejne rozwiązania, mimo ostrzeżeń, że doprowadzą one do konfliktów, niezadowolenia i protestów. Jeszcze w grudniu ub. roku Porozumienie Organizacji Lekarskich sformułowało postulaty w ramach kampanii #LeczymyMimoWszystko. Bo leczyliśmy mimo chaosu organizacyjnego i decyzyjnego, braku zabezpieczeń, decyzji naruszających prawa pracownicze i obywatelskie lekarzy, mimo decyzji finansowych konfliktujących środowisko.

Postulaty były ignorowane. Ostatnio czarę goryczy przepełniły nowe zasady wynagradzania w publicznej ochronie zdrowia, konfliktujące środowiska medyczne, dyskryminujące i niesprawiedliwe. Wiele na ten temat powiedziano i napisano, dość przypomnieć upokarzającą podwyżkę 19 zł brutto dla lekarza specjalisty.

A dzieje się to w sytuacji, gdy Polska ma:

  • znaczny niedobór kadry lekarskiej w przeliczeniu na 1000 mieszkańców w stosunku do średniej OECD36 (2,4 vs 3,5)
  • niewystarczający wzrost liczby lekarzy w sektorze (ledwie zauważalny w latach 2000-2017)
  • najgorsze wynagrodzenia lekarzy specjalistów w relacji do średniej krajowej w krajach OECD36 (Polska – 1,4, Czechy – 2,6, Niemcy – 3,5)
  • ekstremalnie niski (i malejący!) współczynnik zatrudnionych w sektorze opieki zdrowotnej (OECD 36 – 10,1 proc., Polska – 6 proc.).

W naszym kraju:

  • ponad 55 proc. lekarzy jest w wieku powyżej 50 lat, z czego 16 proc. to osoby powyżej 71 r.ż.
  • średni wiek lekarzy wykonujących zawód – ponad 51 lat
  • średni wiek lekarzy specjalistów wykonujących zawód – blisko 56 lat
  • średni wiek lekarzy chirurgów – prawie 59 lat
  • średni wiek pielęgniarek – 53 lata, a położnych – 50 lat
  • lekarska młodzież coraz rzadziej wybiera specjalizacje zabiegowe
  • rosnące zadłużenie świadczeniodawców prowadzi do narastających konfliktów na tle wynagrodzeń i warunków pracy; efektem są masowe odejścia „białego personelu” z pracy, nasilające się protesty.

Powszechną bolączką polskich kadr medycznych są: przeciążenie pracą, wielodniowe lub bardzo liczne dyżury, a także problemy z zapewnieniem ciągłości udzielania świadczeń zdrowotnych. Kumulacja tych problemów wywołuje narastający problem wypalenia zawodowego. To tylko niektóre fakty obrazujące kondycję kadry medycznej w Polsce.

Kiedy medycy powiedzieli „dość”, powołany został wiceminister zdrowia ds. dialogu społecznego, co w kontekście naszych wielomiesięcznych starań o rzeczywisty dialog jest potwierdzeniem, że takiego dialogu brakowało.

Obecny protest medyków to forma obrony godności zawodu zaufania publicznego i przejaw lojalności wobec pacjentów. Przypisywanie temu działaniu politycznych intencji świadczy o braku zrozumienia specyfiki zawodu medycznego. Nazbyt często nieudolność organizacyjną i porażki kolejnych tzw. reform zrzuca się na barki przede wszystkim lekarzy, którzy stają oko w oko z pacjentami i ich rodzinami.

Takiej konfrontacji nie przechodzą urzędnicy i politycy. Oni żyją w innym świecie. Nie są tak jak medycy związani zasadami etyki zawodowej, nie stają się zakładnikami moralnego szantażu i nie stawia się ich w obliczu trudnych moralnych wyborów.

Zapraszamy ich do opuszczenia tej strefy komfortu! Bez takiej zmiany perspektywy trudno będzie o konstruktywny dialog. Forsowanie rozwiązań ponad głowami medyków, skoro to oni są cennym i unikalnym zasobem, to działanie szkodliwe, wynikające z fałszywie rozumianej reformatorskiej misji bardziej w duchu lat 50-tych XX wieku niż trzeciej dekady wieku XXI, gdy jesteśmy już w czasach partycypacji, dialogu, konsensu, a szczególnie dotyczy to tzw. zawodów wiedzy, do których zalicza się medyków.

Partnerstwo i podmiotowość to postulat ponadgeneracyjny, bliski wszystkim, niezależnie od tego, do jakiej grupy się zaliczają – czy są siwowłosymi baby boomers, pokoleniem X czy Y.

Dlatego wszelkie próby anachronicznego podejścia do rozwiązywania problemów ochrony zdrowia i medyków w kategorii konfliktu pokoleń, przeciwstawiania interesów poszczególnych grup zawodowych, wreszcie skłonność do ustawiania w kontrze medyków i pacjentów powinny być z założenia odrzucone, jeśli – jak deklaruje nowo powołany wiceminister zdrowia ds. dialogu społecznego – ma nastąpić odbudowa zaufania.

Andrzej Matyja, prezes NRL

Artykuł ukazał się 28 września 2021 r. w dzienniku „Rzeczpospolita”