Prof. Krzysztof Pyrć: Wirusy są nieprzewidywalne
Od kilkunastu tygodni tematy związane z szeroko rozumianym zdrowiem przykuwają uwagę całego świata. Niestety w pogoni za sensacją i szybkością w przekazywaniu informacji nie zawsze przebija się głos ekspertów.
Komentuje prof. dr hab. Krzysztof Pyrć, biotechnolog, specjalista w zakresie mikrobiologii i wirusologii, twórca Laboratorium Wirusologicznego BSL3 ViroGenetics w Małopolskim Centrum Biotechnologii UJ:
– Koronawirusami zajmuję się od prawie 20 lat. To, że w ostatnich latach wiele razy publicznie mówiłem, że nowy koronawirus pojawi się około lat 2020-2022, nie wynikało z posiadania kryształowej kuli. Wielu specjalistów spodziewało się, że czeka nas epidemia, ale nie znaliśmy jej skali i nie wiedzieliśmy, jak dużym będzie zagrożeniem.
Przy wykorzystaniu danych statystycznych i modeli matematycznych można przewidzieć, w jaki sposób rozwinie się epidemia, ale przyszłe okoliczności mogą mocno wpłynąć na taką prognozę. Nie da się prognozować zachowania samego wirusa, np. czy latem zniknie, jak będą na niego wpływały warunki zewnętrzne etc. Wirusy są nieprzewidywalne.
Koronawirusy to głównie wirusy zwierzęce. Ich podstawowym rezerwuarem są nietoperze. To zwierzęta, wśród których występuje najwięcej nieustannie zmieniających się gatunków. Od czasu do czasu pojawia się wariant wirusa nietopeziego mający zdolność przekraczania bariery gatunkowej i zarażania np. jenotów, wielbłądów czy innych ssaków. Taki wirus zaczyna się rozprzestrzeniać i po pewnym czasie ma szansę „przejść” na ludzi.
Bazując na danych historycznych z ostatnich dwóch dekad, wiemy, że statystycznie dochodzi do czegoś takiego raz na 10 lat.
W 2002 r. zidentyfikowano wirusa SARS, który jednak szybko zniknął. W 2012 r. pojawił się MERS, który jest z nami cały czas, lecz bardzo trudno przenosi się między ludźmi. Epidemie SARS i MERS pokazują gigantyczny potencjał zoonotyczny do rozwoju koronawirusów. Gdy w populacji ludzkiej pojawia się nowy wirus o odpowiednich parametrach, ryzyko, że dojdzie do pandemii, jest bardzo duże. Cała ludzkość jest wrażliwa na zakażenie. Nie mamy przeciwciał, więc organizm nie potrafi się obronić.
Wiele osób porównuje zakażenia SARS-CoV-2 do innych chorób zakaźnych, mówiąc, że z powodu grypy umiera więcej osób niż z powodu koronawirusa. To jednak zupełnie inny rodzaj epidemii. Jeśli chodzi o śmiertelność w przypadku SARS-CoV-2, to w marcu w skali ogólnoświatowej nie była ona wielka, ale spoglądając na miejsca, gdzie doszło do wybuchu bomby epidemiologicznej, np. w Lombardii, liczba zgonów była gigantyczna.
Musimy patrzeć lokalnie, bo ta choroba rozprzestrzenia się powoli, ale kiedy już w danym miejscu się rozwinie, sytuacja staje się poważna.
W marcu epidemię udało się opanować w Chinach i Korei Południowej, całkiem nieźle poradziła sobie Japonia. Poza prowincją Hubei w Chinach nie doszło do ogromnego przeciążenia systemu i dużej liczby ofiar śmiertelnych. Kwestionowanie oficjalnych danych zgonów w Chinach nie wydaje się mieć teraz większego znaczenia, bo coraz więcej mówi się o tym, że również rządy europejskich państw mogą zaniżać te liczby.
W tej chwili nie potrafię powiedzieć, czy jakiś kraj walczy z pandemią skuteczniej od Polski. Trudno to porównać. W każdym kraju szczyt epidemii występuje w innym czasie. My mieliśmy więcej szczęścia niż np. Włochy, gdzie epidemia zaczęła się wcześniej niż u nas, mieliśmy więcej czasu na przygotowania. O tym, kto poradził sobie najlepiej, przekonamy się w czerwcu, lipcu lub jeszcze później.
Na razie na pewno bardzo dobrze radzą sobie z koronawirusem Niemcy. Ten kraj ma dobrze rozwiniętą wirusologię, posiada kilka ważnych instytutów i specjalistów z dużą wiedzą i doświadczeniem. W Polsce przez ostatnie lata koronawirusami zajmowało się tylko kilkanaście osób z mojego zespołu w Małopolskim Centrum Biotechnologii Uniwersytetu Jagiellońskiego.
Notował: Mariusz Tomczak