11 grudnia 2024

Prowizoryczne łatanie dziur w medycynie rodzinnej

Z prof. Jarosławem Drobnikiem, prezesem Polskiego Towarzystwa Medycyny Rodzinnej, rozmawia Lucyna Krysiak.

Foto: arch. prywatne

Jaka jest kondycja medycyny rodzinnej?

Nienajlepsza, podobnie jak całej podstawowej opieki i ochrony zdrowia. System jest głęboko niedofinansowany i niespójny na każdym jego szczeblu.

W tej sytuacji próbuje się znaleźć protezy i przerzucać coraz więcej zadań i odpowiedzialności na POZ. Jest to wygodne, np. szpital zawsze może ograniczyć procedury diagnostyczne czy przyjęcia, tłumacząc, że nie ma pieniędzy, natomiast my nie możemy wyrzucić naszych pacjentów z poczekalni.

Zatem chorych jest coraz więcej, a czasu, który możemy im poświęcić, coraz mniej. Jakby tego było mało, prowadzi się kampanie profilaktyczne, kierując je do POZ, nie dając na to żadnych środków i nie prowadząc edukacji zdrowotnej pacjentów. Oczekiwania wobec podstawowej opieki zdrowotnej są nadmiernie rozbudzone, ale za tym nic się nie kryje.

Na przykład?

Ostatnio POZ ma opiniować oraz kwalifikować dzieci i młodzież do uprawiania sportu. Ani nie jesteśmy do tego merytorycznie przygotowani (nie ma tego typu kursów dla lekarzy), nie mamy też odpowiednich narzędzi. Lekarz podczas jednej wizyty pacjenta nie jest w stanie ocenić, czy jest on zdolny do trenowania sztuk walki, biegów czy jakiejkolwiek innej dyscypliny sportowej, ale w kategoriach prawnych ma obowiązek wystawić mu takie zaświadczenie. Aby móc to stwierdzić, trzeba wykonać diagnostykę, znać specyfikę określonej dyscypliny, obciążenia treningowe, wymagania trenerów. Ponadto to kolejna procedura o charakterze orzeczniczym, za którą nie idą pieniądze.

Wokół ustawy o POZ było sporo zamieszania. Czy coś zmieniła na lepsze?

Ustawa miała być dla nas światełkiem w tunelu, ale w obecnym kształcie niczego nie rozwiązuje. Polskie Towarzystwo Medycyny Rodzinnej, wspólnie z Porozumieniem Zielonogórskim i Ogólnopolskim Związkiem Zawodowym Lekarzy, zgłosiło szereg uwag do tej stawy jeszcze na etapie projektu, licząc, że zostaną one uwzględnione, ale tak się nie stało. Przede wszystkim nie określono ustawowo roli podstawowej opieki zdrowotnej, a co za tym idzie – obowiązków i sposobu finansowania POZ.

Czy ma pan na myśli opiekę koordynowaną?

Między innymi. Opieka koordynowana ma lada moment wejść w życie, a rozporządzenie w tej sprawie nie określa, jaka jest rola lekarza i zespołu (lekarz, pielęgniarka, położna), jakie jest formalnoprawne powiązanie tych elementów i jakie będą koszty tego przedsięwzięcia. W ocenie PTMR to kompletna aberracja. Wprawdzie jest program pilotażowy POZ Plus, w którym m.in. prowadzono badanie bilansowe, czyli kompleksową ocenę stanu zdrowia pacjenta, i już wiadomo, że jest to bardzo dobra rzecz, ale nie wszędzie można zrealizować ten projekt. Szansę, że zafunkcjonuje, mają duże podmioty, które skupiają kilkadziesiąt tysięcy pacjentów. Ta filozofia przypomina powrót do dawnych ZOZ-ów. Dziś jednak mamy inną rzeczywistość.

Bilans dotyczy określenia najważniejszych potrzeb zdrowotnych pacjenta, a to wydaje się sensowne.

To prawda, ale pacjent, który w ramach tego projektu ma mieć wykonany bilans – ocenę ryzyka występowania chorób, by na tej podstawie móc go zaklasyfikować do kategorii chorób przewlekłych – wymaga przynajmniej 20-40-minutowej konsultacji lekarza i badań przeprowadzanych przez pielęgniarki (te czynności muszą być wykonywane wspólnie), gdyż na tej podstawie jest kierowany do leczenia stacjonarnego lub ambulatoryjnego. To ogrom pracy nad pacjentem i mały podmiot, który wejdzie w opiekę koordynowaną, nie poradzi sobie ani finansowo, ani kadrowo z tym zadaniem.

Na ile medycyna rodzinna jest kompatybilna z SOR-ami, ze specjalistyczną opieką ambulatoryjną, z oddziałami szpitalnymi? Na SOR-ach umierają ludzie…

Umierają i będą umierać, ponieważ SOR-y są przeciążone, niedofinansowane, podobnie zresztą jak pozostałe ogniwa systemu. Jednak to, co dzieje się na SOR-ach, to jawny sygnał, że system się wali. Nie edukujemy pacjentów, jak mają się zachować w razie zachorowania, w jakich sytuacjach mogą poczekać i zgłosić się do lekarza POZ, a kiedy mają jechać na SOR czy wezwać pogotowie. Obliczono, że 80 proc. pacjentów trafiających na SOR-y nigdy nie powinno się tam znaleźć. Ale też brakuje lekarzy, pielęgniarek, pieniędzy, co zaburza kompatybilność pomiędzy POZ, SOR-ami i specjalistyką. To odbywa się na zasadzie prowizorycznego łatania dziur na każdym szczeblu, a nie spójnego, sprawnie funkcjonującego systemu. Długo chowano głowę w piasek, aż zaczęli umierać ludzie.

Czy są chętni, by się specjalizować w medycynie rodzinnej? Do niedawna większość specjalizujących się wybierała kardiologię, dermatologię, alergologię, jako bardziej atrakcyjne dziedziny.

To się zaczyna zmieniać. Medycyna rodzinna ma coraz większe wzięcie, miejsca specjalizacyjne są niemal w pełni wykorzystane. Dzieje się tak, ponieważ mimo bałaganu, z jakim mamy do czynienia, jest to jedno ze stabilniejszych ogniw systemu. Jednak wciąż mamy kult specjalistyki, specjalista to fetysz i pacjenci wręcz domagają się specjalistycznych badań, konsultacji, nawet jeśli nie są one konieczne. Osobiście nie mam nic przeciwko tego rodzaju podejściu, pod warunkiem, że za tym pójdą pieniądze. Zatem należy się zastanowić, czy na poziomie POZ uprawiać medycynę specjalistyczną, czy promować lekarza POZ, który jest w stanie w dużej mierze odciążyć specjalistów. Pod warunkiem, że będzie szanowany i będzie miał takie możliwości. Osobiście wybieram ten drugi wariant.

Czy towarzystwo opracowuje wytyczne dotyczące funkcjonowania medycyny rodzinnej?

Bazujemy na wytycznych europejskich, nie mamy ambicji tworzenia wytycznych dotyczących konfigurowania systemu, ponieważ można to robić, kiedy się ma poważnego partnera po drugiej stronie. Resort zdrowia powinien się w końcu zastanowić, czy chce rozwijać podstawową opiekę zdrowotną, czy nie. Jeśli tak, to musi poważnie traktować ten sektor ochrony zdrowia, rozmawiać ze środowiskiem lekarzy rodzinnych, wspólnie ustalać standardy postępowania. Tu nie chodzi tylko o finansowanie, bo może się okazać, że pieniądze się znajdą, ale nie będzie miał kto ich skonsumować. Pojawia się pytanie – gdzie znajdę dobrego lekarza do POZ, który przeprowadzałby z pielęgniarkami świetne bilanse? To złożony problem. Mamy potencjał, ale nie mamy pomysłu, jak go sensownie wykorzystać.

* * *

Warto wiedzieć

W podstawowej opiece zdrowotnej pracuje 12 tys. Lekarzy rodzinnych, internistów, pediatrów, a potrzeba ich co najmniej dwa razy tyle, aby w pełni zabezpieczyć potrzeby pacjentów. Są oni niezwykle cenieni poza granicami kraju. W Polsce wciąż się zapomina, że też są specjalistami w swojej dziedzinie, i traktuje się ich po macoszemu.