Rzemiosło czy sztuka? Lekarz POZ zaskoczony reakcją kolegi
Z pomocy medycznej korzysta zazwyczaj ambulatoryjnie. O tym, że lekarze różnie traktują swoich kolegów czasami słyszał, sam też tego doświadczył.
Foto: pixabay.com
Jedni są bardziej otwarci na kontakt, życzliwi i dostępni. Swoje zachowania opierają jeszcze na starych zasadach koleżeńskości i etyki lekarskiej. Podchodzą do innych przedstawicieli tego zawodu z szacunkiem i pewnym etosem. Starają się być pomocni, gdy ich kolega lekarz pojawi się na szpitalnym korytarzu lub w poczekalni przychodni. Zawodową solidarność czują także w stosunku do kolegów lekarzy emerytów.
– Myślę, że wiele wynosi się nie tylko z domu, ale też ze szkoły – tego można się nauczyć od swoich mistrzów. Studiowałem w latach 70., miałem więc możliwość kształtowania się jako lekarz u profesorów, którzy swój zawód zdobywali jeszcze przed wojną. To była ta zacna, stara szkoła. Oni nie traktowali nas per noga, lecz starali się pokazać nam jak najwięcej i z pewną atencją wpoić nam dobre zasady. W ich wykonaniu uprawiane zawodu lekarza było sztuką – opowiada doktor Mieczysław, na co dzień pracujący w podstawowej opiece zdrowotnej.
Jest też druga grupa lekarzy, jak zauważa mój rozmówca. Są bardziej zamknięci na innych, a kontakt lekarz- -pacjent to dla nich jedynie analiza danego przypadku. W ich wykonaniu medycyna to bardziej lub mniej wprawne rzemiosło. Czym różnią się od lekarzy z tej pierwszej grupy?
Mam dużo cierpliwości
Pewnego dnia 84-letnia mama doktora Mieczysława miała wypadek i trochę się potłukła. Trafili na SOR. To właśnie tu bliżej poznał subtelne różnice między lekarzami z tych dwóch grup. – Przyznam, że potraktowano mnie trochę nieładnie. Chirurg, który miał wtedy dyżur i konsultował mamę, po prostu wyprosił mnie z sali. Wiedział, że jestem lekarzem – opowiada doktor Mieczysław. Był nieco zaskoczony taką reakcją kolegi.
– Wydawało mi się, że mogę pomóc, w skrócie przybliżyć, co się stało, powiedzieć, jaki jest stan ogólny mamy. Nie pozwolono mi na to. Chirurg powiedział, że wie, co ma robić i moja obecność jest zbędna – wspomina. – Nie chciałem przeszkadzać, więc wyszedłem. Nie jestem człowiekiem natarczywym. Grzecznie czekałem za drzwiami. Cierpliwości w życiu mam dużo. Bo warto być cierpliwym, nie konfliktować się. Tak żyje się lepiej – dodaje. Pytam, jak sądzi, dlaczego został wyproszony z sali?
– Trudno mi powiedzieć, nie wiem. To był lekarz spoza naszego miasta, dojeżdżający tu na dyżury. Nie znałem go, on także nie znał mnie – wyjaśnia. I przyznaje, że było mu trochę przykro, że został tak potraktowany. Uważa, że rodzina ma prawo być z chorym, a w przypadku osoby starszej jest to szczególnie ważne. Według doktora Mieczysława powinno to być przyjęte jako zasada. Przecież chory jest zdezorientowany, zagubiony, często nie potrafi dokładnie opowiedzieć, co się z nim dzieje, przedstawić swoich dolegliwości, nazwać objawów. A przecież wywiad jest bardzo ważny. Rodzina niejednokrotnie mogłaby pomóc w jego pełniejszym zebraniu.
– Pan doktor potraktował mnie tak trochę z góry, zupełnie niepotrzebnie… – zauważa. Jednak gdy czekali na wyniki badań radiologicznych, w miarę upływu czasu kontakt między doktorem Mieczysławem a lekarzem dyżurnym stał się nieco lepszy. – Na koniec wizyty podziękowałem i podaliśmy sobie ręce. Zabrałem mamę do domu, na szczęście nie stało się nic poważnego, nie było żadnych złamań – wspomina z uśmiechem.
Refleksje
Na co dzień to on pomaga innym. Rzadko korzysta z pomocy lekarzy. – Jeśli już muszę, to idę do kolegów, z którymi dobrze się znamy. Pracuję w dużej przychodni, więc praktycznie wszystkich specjalistów mam na miejscu. W naszym środowisku komunikujemy się świetnie. Zwykle staramy się ułatwić koledze lekarzowi dostęp do świadczenia, a nasi pacjenci nie protestują – opowiada. Bardzo pochwala ten życzliwy koleżeński układ.
Uważa, że lekarz powinien mieć takie niepisane prawo, by być uprzywilejowanym. Sam jako lekarz też stara się w miarę możliwości ułatwiać innym kolegom lekarzom korzystanie ze świadczeń. – Jeżeli lekarze siedzą w poczekalni w kolejce, to nie przyjmują pacjentów. Jeśli nie leczą chorych, to tych chorych jest więcej pod gabinetami innych lekarzy – tłumaczy. W środowisku, w którym funkcjonuje od lat, nie ma problemów z odnalezieniem się w systemie. System staje się mniej przyjazny wówczas, gdy trafia się do lekarza spoza tego kręgu.
– Sam fakt bycia lekarzem nie ma wtedy znaczenia. Gdy jestem osobą nieznaną, jestem po prostu obcym. To nie jest reguła, ale zazwyczaj tak jest – tłumaczy. Uważa, że w kontaktach między lekarzami takie rzeczy nie powinny mieć miejsca. Trzeba uczulać medyków, zwłaszcza młodych adeptów tego zawodu, żeby nie zapominali o wzajemnym szacunku w zawodzie, żeby życzliwie traktowali innych kolegów, niezależnie od tego, czy znają ich osobiście.
Bez obaw
Lekarz to z pewnością nie będzie ten pacjent, który może nadużywać przywilejów czy życzliwości innego kolegi. – Jeżeli przychodzi do lekarza, to znaczy, że dzieje się coś złego, że naprawdę potrzebuje pomocy. Fakt, że czasami niektórzy się gubią, wpadają w nadmierny stres czy hipochondrię. Ale im trzeba pomóc. Choć lekarze wiedzą o swoim organizmie więcej niż pacjent nie-lekarz, to w obliczu choroby często są zagubieni – tłumaczy.
Dlaczego tak się dzieje? – Ponieważ nie wiedzą, jak postąpić w stosunku do siebie samych, jak zinterpretować wyniki badań, odczytać objawy. Wolą zdać się na doświadczenie i wiedzę innych – odpowiada. Trzeba o tym pamiętać.
Marta Jakubiak