Sito pod lupą
Choć to tylko obiegowa opinia, trudno się nie zgodzić, że nie wszyscy studenci medycyny mają wystarczające predyspozycje, by zostać lekarzami. Problem w tym, jak zidentyfikować tych, którzy do zawodu się nie nadają.
Do refleksji na ten temat skłoniła mnie upubliczniona rozmowa profesorów anatomii z Bydgoszczy i Gdańska, której głównym tematem była bardzo wysoka zdawalność prowadzonych zdalnie kolokwiów i egzaminów.
Trudno się dziwić studentom, że wykorzystują możliwości, jakie daje udzielanie odpowiedzi na pytania z domu i bez nadzoru. Trudno się dziwić profesorom, że reagują, gdy naraz wyniki sprawdzianów zdecydowanie odbiegają od ukształtowanych przez dziesięciolecia wzorców. Tyle logika.
Z punktu widzenia etyki, rozstrzygnięcia, które zapadły kilka dni po „wycieku” nagrania, mogą zaskakiwać. Oto studenci, którzy bez cienia wątpliwości podczas zdawanych zdalnie sprawdzianów ściągają, nie zostali nawet słownie napiętnowani.
Oto profesorowie, którzy – także nie ma co do tego wątpliwości – zastanawiali się, co zrobić, by weryfikacja wiedzy odzwierciedlała poziom przygotowania zdających, zostali zmuszeni do złożenia wyjaśnień, a jednego z nich nawet zawieszono.
Oczywiście egzaminy, nawet zdalne, można zorganizować w taki sposób, by korzystanie z jakiejkolwiek pomocy, oprócz tej z własnej głowy, nie było możliwe. Są na to techniczne i organizacyjne sposoby, choć z pewnością nie tylko zdający, ale i weryfikatorzy wiedzy musieliby się znacząco bardziej natrudzić.
Można też, przynajmniej w przypadku kluczowych egzaminów, zorganizować je w tradycyjnej formie z zachowaniem dodatkowych sanitarnych rygorów. Tak jak ma to miejsce podczas egzaminów specjalizacyjnych i końcowych dla lekarzy, których nawet minionej jesieni, czyli podczas drugiej fali pandemii i przed wprowadzeniem szczepień, nikt nie zwolnił ze stacjonarnego rozwiązywania testów.
Clou problemu nie wiąże się jednak z przyjęciem takiej czy innej formy zaliczenia z anatomii. Pierwszoplanowe znaczenie ma odpowiedź na pytanie, czy anatomia, zgodnie z liczoną w dziesięcioleciach tradycją, nadal ma pełnić rolę najważniejszego sita, oddzielającego przyszłych lekarzy od tych, którzy powinni wybrać inny zawód.
Nie ulega wątpliwości, że lekarz musi mieć pojemną pamięć i dobrze rozwiniętą zdolność przyswajania wiedzy. Akurat te elementy nauka anatomii dobrze weryfikuje. O wiele gorzej jest w przypadku sprawdzania tak w medycynie potrzebnej umiejętności kojarzenia faktów.
Można wreszcie poddać w wątpliwość zasadność opanowywania przez studentów najdrobniejszych anatomicznych szczegółów. Nie tylko z mojego punktu widzenia niczemu to nie służy. Po egzaminie wiedza bardzo szybko idzie w zapomnienie, a jeśli trzeba ją odświeżyć w ramach wybranej specjalizacji, to robi się to w sposób odpowiednio sprofilowany, który najczęściej ma niewiele wspólnego z wkuwaniem Bochenka na pierwszym roku.
Trzeba też zwrócić uwagę na rozwój wiedzy medycznej w ostatnich 20-30 latach. Nawet systematycznie dokształcający się specjalista nie ma w głowie wszystkich szczegółów ze swojej specjalizacji, bo tych przybywa w lawinowym tempie. Profesorowie z dziedzin klinicznych mają znacznie większą niż anatomowie możliwość takiego konstruowania sprawdzianów, by mało kto zdał. Na szczęście tego nie robią!
Nie ma zresztą sensu uczyć się wszystkiego, skoro są komputery i smartfony, a korzystanie z wiedzy dostępnej za pomocą tych urządzeń to żadna ujma. Wyzwaniem są używający tych narzędzi pacjenci. Jak rozmawiać z tymi, których lekarzem pierwszego kontaktu jest doktor Google? I kiedy uczyć się kontaktu z chorym i jego bliskimi? Samemu, dopiero po studiach? Tak jest obecnie, zgodnie zresztą z długą tradycją. Tyle że mało kto dobrze sobie z tym radzi.
Większość spraw trafiających do prokuratur, a następnie sądów wynika z braku odpowiedniej komunikacji lekarza z pacjentem. Czyż nie pora mocniej na to zareagować już podczas studiów? Czy nie czas zmienić stuletnie sito na bardziej przystające do współczesności?
Sławomir Badurek, diabetolog, publicysta medyczny