Uzależnieni. Po cichu, coraz głębiej
Wypalenie, stres, presja nieomylności – to codzienność wielu lekarzy. Gdy napięcie nie znajduje ujścia, łatwo sięgnąć po coś, co koi na chwilę, a uzależnia na długo. Alkohol, leki, a coraz częściej także inne substancje, to cisi towarzysze białych fartuchów. Reagujmy – apelują eksperci pomagający osobom problemowo używającym substancji psychoaktywnych.

Maciej Frąckowiak urodził się w dobrze sytuowanej rodzinie. Alkohol pojawiał się na rodzinnych imprezach, ale jako dodatek, którym się delektowano. Mówi, że sam nie spożywał procentowych trunków, gdy był dzieckiem. Sytuacja zmieniła się w liceum. Na balu maturalnym swojej dziewczyny upił się tak bardzo, że w konsekwencji zablokowano mu przejście do lepszej placówki. Z nauką większych problemów nie miał. Dostał się na Akademię Medyczną w Poznaniu.
W ciągu tygodnia był studentem zdającym egzaminy i kolokwia, ale od piątku do niedzieli regularnie świętował uczelniane sukcesy. Przyznaje, że jego ówczesna dziewczyna niepokoiła się, dlaczego cały weekend pije alkohol, ale zawsze umiał jej to wyjaśnić.
– Nie dopuszczałem do siebie myśli, że mam problem, bo przecież niczego nie zawalałem. Studia ukończyłem w terminie, dostałem się na radioterapię onkologiczną w Wielkopolskim Centrum Onkologii. Niestety, mój stan się pogarszał. Zaliczyłem tylko pierwszy stopień specjalizacji. Pijaństwo było ważniejsze. Koleżanki i koledzy sugerowali mi, abym wziął się za siebie, ale to było mało konkretne. W końcu zostałem zwolniony z WCO, bo pacjentka zgłosiła, że wykonywałem jej badanie USG, będąc pod wpływem alkoholu – opowiada.
Dodaje, że po tej przykrej sytuacji zaproponowano mu wyjazd na terapię z opcją powrotu do pracy, pod warunkiem że będzie się leczył. Pojechał, w ośrodku wytrzymał dwa dni. – Do pracy w onkologii już nie wróciłem. Za to szybko wróciłem do nałogu. Nigdzie nie utrzymałem pracy na dłużej. Co chwilę wyjeżdżałem do innego miasta – wspomina lekarz.
O krok od śmierci
Alkoholową ścieżkę przerwał wypadek. W maju 2001 r., będąc w stanie nietrzeźwym, upadł i doznał poważnego urazu czaszkowo-mózgowego. – Byłem o krok od śmierci. Od tamtego czasu nie piję. Dzięki rehabilitacji wróciłem do zawodu, ale zajęło mi to pięć lat. Od nowa uczyłem się chodzić, mówić, a nawet pisać i czytać. Otrzymałem duże wsparcie od lekarzy. Po jakimś czasie zostałem terapeutą uzależnień – opowiada.
Dziś ma 64 lata i otwarcie mówi o swojej trudnej relacji z alkoholem. Udziela wywiadów, wystąpił w podcaście. Podniósł się z upadku, ale – jak podkreśla – nałóg wiele mu w życiu odebrał. Co by pan powiedział osobom uzależnionym? – Zróbcie sobie bilans życia. Zastanówcie się, od czego zaczynaliście, gdzie jesteście teraz, a gdzie moglibyście być, gdyby nie alkohol. Uchwyćcie straty, których doświadczyliście, i zacznijcie działać, aby ich nie mieć jeszcze więcej.
Nie odwracajmy wzroku
Eksperci na co dzień zajmujący się leczeniem osób uzależnionych, w tym lekarzy, podkreślają, aby reagować jak najwcześniej. – Uzależnienie jest chorobą układu nagrody, więc bardzo trudno nad nią samemu zapanować. To w zasadzie niemożliwe. Dlatego apeluję do pracodawców i współpracowników lekarzy problemowo używających substancji psychoaktywnych: nie bądźcie bierni – mówi Jakub Garbacki, specjalista psychiatrii i medycyny rodzinnej, pełnomocnik ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów w Wojskowej Izbie Lekarskiej.
– Nie odwracajmy wzroku, nie przesuwajmy granic tolerancji. Nie czekajmy, co jeszcze się może wydarzyć. Reagujmy w porę. Dla dobra chorego, jego rodziny, wreszcie dla dobra swojego oraz pacjentów – dodaje i przypomina, że przy okręgowych izbach lekarskich działają pełnomocnicy ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów, do których może się zgłosić lekarz, który ma problem z uzależnieniem. Może go również zgłosić m.in. rodzina, przyjaciele, znajomi, koledzy i koleżanki z pracy, a także pracodawca.
– Zachęcam, aby jak najwcześniej się kontaktować z pełnomocnikami ds. zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów. Niestety, przynajmniej w mojej izbie takich zgłoszeń jest niewiele. Zazwyczaj otrzymuję informację bardzo późno, gdy już dojdzie do kryzysu. Myślę, że w dużej mierze wynika to faktu, że nadal sporo osób uważa takie działanie za donos, a nie pomoc. Nie jesteśmy prokuratorami, ale organami pomocowymi w izbach lekarskich, więc nie trzeba się nas obawiać. Nie ma się też czego wstydzić. To choroba jak każda inna – tłumaczy Jakub Garbacki.
W Wojskowej Izbie Lekarskiej działa program zdrowotny dla lekarzy, który ułatwia objęcie chorego kompleksową opieką. – Ten program powstał podczas wspólnych spotkań pełnomocników ds. zdrowia lekarzy z rzecznikami praw lekarza. Niestety, nie w każdej izbie lekarskiej go zaimplementowano – zwraca uwagę Jakub Garbacki.
– Kierownik kliniki, poradni czy ordynator oddziału tolerujący uzależnionego lekarza, który nic nie robi ze swoim problemem, przejawia postawę skandaliczną. Zamiast karcić i przyjmować obietnice „poprawy”, powinien wymusić podjęcie leczenia – uważa dr n. med. Bohdan Woronowicz, psychiatra i certyfikowany specjalista oraz superwizor psychoterapii uzależnień, który od ponad 50 lat pomaga lekarzom wyjść z uzależnienia.
W 2007 r. Naczelna Rada Lekarska przyjęła uchwałę zobowiązującą okręgowe rady lekarskie do zorganizowania systemu pomocy lekarzom i lekarzom dentystom, których stan zdrowia uniemożliwia wykonywanie zawodu, a w szczególności do powołania pełnomocnika do spraw zdrowia lekarzy i lekarzy dentystów. W opinii Bohdana Woronowicza warto by było pójść o krok dalej i wprowadzić bardziej zunifikowany system zgłaszania lekarzy mających problem z używaniem substancji psychoaktywnych i obejmowania ich leczeniem.
– W 2016 r. przedstawiłem projekt programu zdrowotnego dla lekarzy i zaproponowałem algorytm postępowania. W USA od lat 70. działają programy zdrowotne dla uzależnionych lekarzy i studentów medycyny, a dalsze wykonywanie zawodu jest uwarunkowane podjęciem leczenia i poddaniem się 5-letniemu monitoringowi. Nad ich realizacją czuwa American Medical Association. Badania mówią, że ich skuteczność jest niespotykana, bo sięga od 74 proc. do ponad 90 proc. Taki model opieki nad lekarzem zmagającym się z uzależnieniem powinien być wprowadzony ustawowo w Polsce, bo problem dotyczy wielu tysięcy naszych kolegów – uważa dr Woronowicz.
To, jak od środka działa taki program, przedstawia amerykański psychiatra Carl Erik Fisher w książce „Przymus. Fenomen i historia uzależnień”. Opisał w niej historię swojego uzależnienia od alkoholu oraz narkotyków i skuteczny udział w takim programie. „The New Yorker” uznał ją za jedną z najlepszych książek 2022 r.
Choroba emocji
Dlaczego lekarze wpadają w wir uzależnienia? – Często są to osoby wypalone zawodowo. Badania mówią, że wypalenie zawodowe dotyka 40-50 proc. lekarzy, więc niewątpliwie jest to czynnik zwiększający ryzyko uzależnienia w tej grupie zawodowej. Kiedy nie radzimy sobie w pracy, czujemy do niej niechęć lub pracujemy w zbyt dużym tempie, to staramy się znaleźć coś, co rozładuje w nas napięcie i pozwoli się zrelaksować. Najprościej sięgnąć po alkohol albo po inne substancje psychoaktywne (benzodiazepiny, opioidy), do których lekarze mają ułatwiony dostęp – tłumaczy Bohdan Woronowicz.
Mówi się też, że konkretne specjalizacje, jak np. anestezjologia, psychiatria, medycyna ratunkowa czy chirurgia, podwyższają ryzyko zachorowania. To prawda czy mit? – Specyfika niektórych specjalizacji może zwiększać ryzyko problemowego używania substancji psychoaktywnych, ale chyba jednak kluczowe są kwestie środowiskowe, podatności na stres, osobowościowe, umiejętność radzenia sobie z emocjami.
Często szkodliwe używanie substancji to tylko wierzchołek góry lodowej. Pod nim kryją się inne problemy, np. zaburzenia psychiczne, wypalenie zawodowe. Uzależnienie, szkodliwe używanie substancji psychoaktywnych to choroba demokratyczna. Może dotknąć każdego człowieka, w tym także lekarzy i lekarki. Na jej rozwój wpływa wiele czynników – wyjaśnia Jakub Garbacki.
Koszty są duże
W Polsce brakuje danych na temat skali nadużywania lub uzależnienia od alkoholu i innych substancji psychoaktywnych wśród lekarzy. Według amerykańskich badań 10-15 proc. pracowników ochrony zdrowia w ciągu swojego życia dotknie ten problem. To poziom podobny do wskaźników występujących w populacji ogólnej. Z tą różnicą, że lekarz podczas swojej pracy ratuje zdrowie i życie pacjentów. W jego przypadku niedyspozycja może doprowadzić do tragedii. – Dlatego koszty, jakie trzeba zapłacić po takim czynie, są duże – przypomina Jacek Miarka, przewodniczący Naczelnego Sądu Lekarskiego.
– Lekarzowi grozi odpowiedzialność dyscyplinarna ze zwolnieniem z pracy włącznie, karna, bo sprawa kwalifikuje się do prokuratury, a także zawodowa, rozpatrywana przez sąd lekarski – mówi przewodniczący NSL. Dodaje jednak, że przedstawiciele organów odpowiedzialności zawodowej lekarzy i lekarzy dentystów zdają sobie sprawę, że uzależnienie to choroba, dlatego starają się działać tak, by pomóc wyjść z nałogu.
– Gdy lekarz jest sądzony po raz pierwszy za pracę „pod wpływem”, to standardem jest czasowe zawieszenie prawa wykonywania zawodu z zaleceniem odbycia udokumentowanego pełnego leczenia. Znam wielu lekarzy, którzy po zasądzeniu zawieszenia PWZ przeszli przez terapię i z sukcesem zachowują abstynencję – mówi Jacek Miarka. Zdarzają się też surowsze wyroki, polegające na całkowitym odebraniu PWZ. Jak podkreśla przewodniczący NSL, taka sytuacja ma miejsce, gdy lekarz po raz kolejny jest sądzony za przyjmowanie pacjentów w stanie nietrzeźwym.
Alkoholowa plaga
Z uzależnieniami zmagają się lekarze, ale też duża część społeczeństwa. Przeciętny Polak żyje coraz dłużej, jednak poprawa w zakresie umieralności od dekady uległa u nas zatrzymaniu – alarmują eksperci. I nie można obwiniać jedynie skutków pandemii COVID-19. Śmiało można postawić tezę, że jedną z głównych przyczyn jest nadużywanie alkoholu.
W Europie alkohol jest przyczyną śmierci ponad 800 tys. osób rocznie. W Stanach Zjednoczonych ocenia się, że spożywanie alkoholu odpowiada za co najmniej 178 tys. zgonów rocznie i 5 mln wizyt na SOR. Alkohol skraca też życie: osoby, które go nadużywają, żyją średnio o 10-22 lata krócej.
„Alkohol jest w Europie jedną z najczęstszych przyczyn śmierci” – alarmuje Światowa Organizacja Zdrowia (WHO) w raporcie opublikowanym w połowie 2024 r. Według WHO nadużywanie alkoholu wywołuje więcej zgonów niż leki psychoaktywne. Z powodu tych używek w 2019 r. (to najnowsze dane) zmarło na świecie ponad 3 mln osób, zaś alkohol był odpowiedzialny za 2,6 mln zgonów.
Aż 2 mln zgonów, do których dochodzi na skutek nadużywania alkoholu, dotyczy mężczyzn. Najczęściej są to osobny młode, w wieku 20-39 lat. Osoby nadużywające alkoholu dziennie wypijają średnio 27 gramów czystego alkoholu, co odpowiada dwóm kieliszkom wina, dwóm butelkom piwa o pojemności jednej trzeciej litra lub dwóm kieliszkom wódki o pojemności 40 mililitrów.
„Tak duże i częste sięganie po alkohol zwiększa ryzyko wielu schorzeń, niepełnosprawności oraz zgonu” – zaznaczają eksperci WHO w raporcie. A częste sięganie po alkohol predysponuje do jeszcze bardziej intensywnego picia, polegającego na wypiciu 60 gramów czystego alkoholu, czyli 4-5 kieliszków wina lub tyle samo butelek piwa. Takie epizody przytrafiają się 38 proc. osób nadużywających alkoholu, na ogół mężczyznom.
Polska Agencja Rozwiązywania Problemów Alkoholowych (od 2022 r. Krajowe Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom) od wielu lat zwracała uwagę, że sięganie po alkohol zwiększa ryzyko ulegnięcia wypadkom ze skutkiem śmiertelnym oraz popełnienia samobójstw. Zagrożenie odebrania sobie życia przez osoby pijące jest aż 3-9 razy wyższe. Osoby pijące zwykle później zgłaszają się też do lekarza. A nadużywanie alkoholu zmienia obraz kliniczny ich choroby, co utrudnia zarówno diagnozę, jak i leczenie. Takie osoby częściej też zaprzestają terapii.
Przedwczesne zgony
Uzasadnione jest zatem twierdzenie, że w Polsce nadużywanie alkoholu może być jedną z przyczyn tego, że od 2025 r. zatrzymana została poprawa w zakresie umieralności, „pomimo dobrego wzrostu gospodarczego i dużego wzrostu nakładów na zdrowie”, jak zaznacza prof. Tomasz Zdrojewski, kierownik Zakładu Prewencji i Dydaktyki Gdańskiego Uniwersytetu Medycznego.
Zwracała na to uwagę już PARPA, powołując się na dane dotyczące nadumieralności osób w młodszych grupach wiekowych. Prawie połowa wszystkich przypadków śmiertelnych (47 proc.) to zgony przedwczesne, a najwyższy współczynnik przedwczesnej umieralności występuje u mężczyzn w wieku 40-65 lat.
Za mało profilaktyki
Zdaniem prof. Zdrojewskiego zbyt mało uwagi poświęcamy profilaktyce zdrowotnej. „W ubiegłej dekadzie nie było istotnych nakładów na edukację i prewencję, co zahamowało redukcję umieralności z powodu zgonów możliwych do uniknięcia” – uważa. Można tylko dodać, że niewiele też zrobiono, żeby przeciwdziałać nadużywaniu alkoholu przez Polaków. Dotyczy to zarówno mężczyzn, jak i kobiet.
Według WHO w 2023 r. dorosły Polak rocznie wypijał średnio prawie 11 litrów czystego alkoholu, więcej niż dwa lata wcześniej i więcej niż wynosi średnia europejska (średnio 9,2 litra – prawie 15 litrów mężczyźni i 4 litry kobiety). Według Krajowego Centrum Przeciwdziałania Uzależnieniom w 2021 r. przeciętny mieszkaniec naszego kraju wypijał 9,7 litra czystego alkoholu – o trzy litry więcej niż 20 lat wcześniej. A skutkiem tego była większa liczba zgonów. Według raportu PARPA jedynie w latach 2002-2017 ponad 220 tys. przedwczesnych zgonów w naszym kraju było związanych z alkoholem.
Nic nie wskazuje, by cokolwiek w naszym kraju miało się zmienić. Tym bardziej że po alkohol, poza mężczyznami, coraz częściej sięgają kobiety. Z danych Narodowego Instytutu Zdrowia Publicznego – PZH wynika, że spożycie alkoholu w Polsce wśród kobiet znacząco zaczęło rosnąć od 2015 r. Do tego czasu było ono stabilne – utrzymywało się na tym samym poziomie. Tak się składa, że w ostatniej dekadzie przestała spadać wśród kobiet zachorowalność na schorzenia układu krążenia, a zaczęła rosnąć z powodu chorób nowotworowych.
Oczywiście nadmierne spożycie alkoholu przez część kobiet nie jest tego jedyną przyczyną. Można jednak podejrzewać, że jest to istotny czynnik ryzyka. Tym bardziej że alkohol jest u pań szkodliwy przy mniejszych dawkach łącznych niż u mężczyzn. U kobiet częściej rozpoznaje się alkoholowe uszkodzenie wątroby oraz inne szkody – w mózgu, jak i układzie sercowo-naczyniowym. U kobiet w wieku rozrodczym pojawiają się zaburzenia cyklu miesiączkowego i wcześniej może o sobie dać znać menopauza.
Kłopoty z wątrobą
Według National Institute on Alcohol Abuse and Alcoholism u 95-100 proc. ludzi nadużywających alkoholu stłuszczenie wątroby jest pierwszym objawem uszkodzenia tego narządu. Mało osób zdaje sobie z tego sprawę, podobnie jak nie wie o tym, że jest ono jeszcze odwracalne. Pod warunkiem że alkohol zostanie odstawiony.
Na tym etapie wiele można jeszcze osiągnąć, uświadamiając pacjentowi, w jakiej jest sytuacji. Bo jeśli nie ograniczy picia, to u 10-35 proc. osób nadużywających alkohol rozwija się zapalenie wątroby, które stopniowo przechodzi we włóknienie wątroby (u 20-40 proc. osób z tej grupy), w marskość wątroby (u 8-20 proc.), a następnie w nowotwór wątroby (u 2 proc.).
Według raportu PARPA ryzyko zgonu u pacjentów z zapaleniem wątroby i marskością sięga 60 proc. w ciągu czterech lat, a większość zgonów następuje w ciągu 12 miesięcy od rozpoznania. Na śmiertelne powikłania najbardziej narażeni są palacze papierosów. U osób nadużywających alkoholu i wypalających więcej niż jedną paczkę papierosów dziennie ryzyko marskości wątroby jest trzykrotnie większe. A jedyną szansą spowolnienia tego procesu jest abstynencja.
Ryzyko ciężkiego uszkodzenia wątroby lub ostrej jej niewydolności zwiększa dodatkowo zażywanie paracetamolu, i to w dawkach terapeutycznych, nawet przy umiarkowanym spożyciu alkoholu. „Przypuszcza się, że w USA zespół alkoholowo-paracetamolowy stanowi najpowszechniejszą przyczynę ostrego uszkodzenia wątroby” – stwierdza PARPA.
Ostrzeżenie na butelkach
O tym, jako mało o szkodliwości picia wiedzą pacjenci, świadczy badanie przeprowadzone w 14 krajach wśród 20 tys. Europejczyków. Wykazało ono, że zaledwie 15 proc. ankietowanych wiedziało, że alkohol może powodować raka piersi, a tylko 39 proc. respondentów wskazało na jego związek z rakiem jelita grubego. Tymczasem eksperci NIAAA zaznaczają, że ryzyko różnych chorób, w tym również nowotworowych, „się zwiększa od relatywnie małej dawki”.
WHO wezwała ostatnio do umieszczania na butelkach z alkoholem ostrzeżeń przed chorobami, nowotworami, na wzór tych, jakie znajdują się na opakowaniach z papierosami. Informacje te powinny być wyraźne i dobrze widoczne, zawierające sam tekst połączony z piktogramem. Nie wystarczy tylko umieścić kod QR, bo na ogół nie jest on skanowany przez konsumentów (czyni tak zaledwie 0,26 proc. badanych). Jeśli skanujemy kod QR, to raczej w restauracji, by sprawdzić menu i kartę win, jeśli nie ma jej na papierze.
W Unii Europejskiej na razie jedynie Irlandia uchwaliła nowe prawo, wprowadzające od 2026 r. obowiązek umieszczania na produktach zawierających alkohol ostrzeżenia, że zawierają rakotwórcze substancje. Pierwszym na świecie krajem, który wprowadził taki obowiązek, jest Korea Południowa.
Mit czerwonego wina
Nie ma bezpiecznej dawki alkoholu (o czym więcej na str. 16). Wskazuje na to National Institute on Alcohol Abuse and Alcoholism, podkreślając, że nawet w niskich dawkach alkohol zwiększa ryzyko nowotworów, jak i wielu innych schorzeń, w tym chorób sercowo-naczyniowych. Nie ma znaczenia, jakiego rodzaju trunki są wypijane: piwo, wino czy mocniejsze alkohole. Wszelkie twierdzenia na temat czerwonego wina i jego korzystnego wpływu na serce są mitem. Niestety, wciąż często powtarzanym. Czerwone wino, podobnie jak alkohol w każdej innej postaci, wpływa na pracę serca, ale negatywnie.
PARPA ostrzega, że nadużywanie alkoholu może powodować uszkodzenie mięśnia sercowego niebędące skutkiem niedokrwienia, stanowiące 45 proc. wszystkich przypadków prowadzących do niewydolności serca. Częściej zdarzają się zburzenia rytmu serca, najczęściej migotanie przedsionków, a nawet grożący nagłą śmiercią częstoskurcz komorowy. Pod względem skutków zdrowotnych szkodliwe jest też częste i regularne sięganie po jakikolwiek alkohol, np. po piwo lub czerwone wino „do obiadu”, bo to podobno mniej szkodliwe albo wręcz dobre dla zdrowia.
Ale badania tego nie potwierdzają. Przykładem jest nadciśnienie tętnicze. Niektóre badania sugerowały, że małe dawki alkoholu obniżają ciśnienie krwi. Tymczasem badania specjalistów Medical School of the Universita degli Studi di Modena e Reggio Emilia we Włoszech wykazały, że codzienne picie alkoholu, nawet w małych ilościach, w ciągu kilku lat może wywołać wzrost ciśnienia tętniczego krwi. Jak twierdzą badacze na łamach „Hypertension”, dzieje się tak nawet u osób, które nie miały podwyższonego ciśnienia.
Potwierdzono to na przykładzie różnych grup ludności w wielu krajach. Pod uwagę wzięto 19 548 osób dorosłych w wieku od 20 do około 70 lat, zamieszkałych w USA, Korei Południowej i Japonii. Po pięciu latach obserwacji skurczowe ciśnienie krwi wzrastało o 1,25 mmHg u osób, które spożywały dziennie 12 gramów alkoholu (odpowiednik mniej więcej małego piwa lub kieliszka wina) i o 4,9 mmHg u osób, które piły cztery razy więcej, czyli 48 gramów alkoholu dziennie.
W przypadku ciśnienia rozkurczowego wzrastało ono o 1,14 mmHg oraz o 3,1 mmHg u mężczyzn, którzy spożywali odpowiednio 12 gramów i 48 gramów alkoholu dziennie (ale nie u kobiet). „Nie zaobserwowaliśmy żadnych korzystnych efektów picia małych ilości alkoholu u osób dorosłych w porównaniu z osobami, które nie piły go wcale” – zaznaczył jeden z autorów badania dr Marco Vinceti.
Lidia Sulikowska, Zbigniew Wojtasiński
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 5/2025