Wpuść muzyka do szpitala
Nawet nieskomplikowane dziecięce melodie grane na prostych instrumentach są w stanie obniżyć poziom lęku, złagodzić ból i przyspieszyć rehabilitację po operacji.

Wiele lat temu odwiedzałam w szpitalu tatę będącego po operacji kardiologicznej i przyglądałam się pacjentom dmuchającym przez rurkę w napełnione wodą butelki. Wiedziałam, po co to robią, i zastanawiałam się, o ile byłoby im przyjemniej dmuchać np. w flet lub melodykę.
Mój tata nie chodził z butelką, ale po dwóch tygodniach mimo podeszłego wieku został wypisany jako chyba najzdrowszy pacjent kardiochirurgii. Śpiewał w trzech chórach, a ponad pół wieku głębokich oddechów (został chórzystą w wieku 14 lat) pomogło mu w błyskawicznej rehabilitacji.
Dlatego gdy trafiłam do Warszawskiego Centrum Opieki Medycznej „Kopernik”, zaczęłam od kursu emisji głosu dla pracowników. Szybko się zorientowałam, że trafiłam do szczególnego szpitala: tu od dawna odwiedzał dzieci duży biały pudel Morka, czytali im bajki wolontariusze z „Zaczytanych”, a Dr Clown zachęcał do coraz to nowych zabaw na poprawę humoru. Ja też dorzuciłam trzy grosze muzyczne – dzieci ze szkół muzycznych, których koncerty zajmowały czas spędzany na oddziale chirurgii, odrywały oczy od ekranów telefonów, a co najważniejsze – odwracały uwagę od lęku przed operacją i bólu po niej.
Dźwięki radości
Zaproponowałam, że poprowadzę ćwiczenia oddechowe z użyciem fletu prostego. Dostałam zielone światło i fundusze na „instrumenty”. Nie przypuszczałam wtedy jeszcze (ja – muzyk, dyrygent), że przeczytane historie o hipnotycznym działaniu muzyki mogą być całkowicie prawdziwe, a wymyślony przez mnie program „W Koperniku na fleciku” będzie potwierdzeniem teorii bramkowania bodźców.
Zaczęłam ćwiczenie z dziećmi na zakupionych za grosze plastikowych fujarkach. Najpierw trzeba było sprawdzić, jak nasze instrumenty zniosą wizytę w sterylizatorni i dezynfekcję. Dały radę. Choć miały bardzo kiepską jakość, to radość, jaką powodowały, wydając dźwięki, była od razu widoczna w podskokach jeszcze ledwo stojących maluchów. Trzymając się szczebelków łóżeczek, najchętniej wyskoczyłyby z nich, żeby dopaść instrument, na którym grała mama. I ten radosny śmiech na oddziale chirurgii, tak oczekiwany, tak potrzebny…
Prowadziłam ćwiczenia sama z kilkorgiem dzieci przebywających na sali naraz. Flet ma te zaletę, że można na nim grać w każdej pozycji – nawet do góry nogami.
Najpierw głębokie wdechy i wydechy, później z głoskami, potem z ćwiczeniem języka, zanim układając place lewej rączki, uda nam się zagrać ładne g1. Och, jedna rączka w gipsie! To nic: mama pożyczy swoją. Brakuje zdolnych do działania paluszków? Tata zakrywa dziurki, a dziecko dmucha w ustnik. Cała rodzina ma zabawę. I melodia „Wyszły w pole kurki trzy” gotowa.
No, może nie tak szybko, ale za to jak ogromna radość i satysfakcja, że udało nam się zagrać znany chyba na całym świecie prawdziwy utwór (w końcu nawet Mozart napisał wariacje fortepianowe na temat tej dziecięcej piosenki). A jeśli wszyscy już bezbłędnie grają to, co jest zapisane na kolorowej kartce z nutkami, to można się nawet pokusić o orkiestrę dętą: dzieci grają główną melodię, a ja dodaję drugi głos.
Flet rehabilitacyjny
Zajęcia 1 na 1 zajmują dużo czasu. Na ćwiczenia w 4-osobowej Sali potrzebuję minimum 45 minut, żeby osiągnąć zamierzony cel – opowiedzieć, dlaczego to robię, jak jest zbudowany flet, jakie korzyści dla rozwoju mózgu i motoryki dzieci płyną z gry na nim i jak to działa na dziecięcą psychikę. Dopiero potem ćwiczymy oddychanie i gramy do uzyskania oczekiwanej melodii.
Przełomem w moim programie był kontakt jednej z firm, która szukała pomysłu na integrację swoich pracowników w ramach wolontariatu. W konkursie wygrał mój projekt. W szpitalu pojawiła się grupa farmaceutek, które po dwóch spotkaniach szkoleniowych zupełnie nieźle radziły sobie z instrumentem.
Tempo pracy wzrosło diametralnie. Z indywidualnymi muzycznymi opiekunkami dawałyśmy radę w jedno popołudnie dotrzeć do wszystkich dzieci na oddziale.
Oprócz personalnej pomocy otrzymaliśmy od firmy markowe, kolorowe, pięknie grające flety sopranowe. Te, które mieliśmy wcześniej, w porównaniu z nowymi raczej świstały, niż grały. I wcale mnie nie dziwi, że często dzieci proszą o pozostawienie im muzycznego „przyrządu rehabilitacyjnego”. Zdarza się, że zapominają o oddaniu ich paniom pielęgniarkom przy wypisie. Nas to nie martwi, bo mamy nadzieję, że po powrocie do domu spróbują same wydobyć na nich co jakiś czas chociaż kilka dźwięków, biorąc przy tym głęboki wdech.
Przy okazji odkrywam wiele wyjątkowo uzdolnionych dzieci. Rodzicom często nawet nie przychodzi do głowy, że ich pociecha ma zadatki na wybitnego muzyka. Jak to możliwe? Cóż, jeśli sami nie mają wykształcenia muzycznego – nie zwracają uwagi na bezbłędną intonację, precyzyjną rytmikę i intuicyjną, ładną dynamikę piosenki śpiewanej przez syna lub córkę. Szkoda. To jest część mojego zadania, której się spodziewałam.
Gra lekiem na ból
Pewnego razu weszłam do sali, w której oczekiwał na operację przytulony do swojej mamy chłopiec z szybkim, płytkim oddechem. Mama poinformowała mnie, że to z powodu skłonności astmatycznych. Namówiłam go do ćwiczeń oddechowych, a potem zainteresowałam fletem. Jeszcze nie skończyliśmy nauki pierwszej pięciolinii, a już oddech chłopca wyrównał się i spokojnie zagrał wartości równych ćwierćnut piosenki.
Korekta krycia „dziurek” w instrumencie, próba zagrania jak największej liczby taktów na jednym oddechu i podśpiewywanie piosenki pozbawiło go, przynajmniej na czas mojej obecności, nerwowej zadyszki. I jak takiemu dziecku nie zostawić fletu? Dzieci niekiedy intuicyjnie chcą grać, jakby czuły, że muzyka pomoże im przetrwać trudne chwile. Tak jak dziewczynka po zabiegu, której mama, widząc mnie, z góry orzekła: „Nie, nie, ona się nie nadaje do grania. Jest po operacji”. Mała pacjentka sama zadecydowała: „Poproszę o flet”.
Całkowicie jednak zaskakujące dla mnie było odkrycie, do jakiego stopnia muzyka jest w stanie odwrócić uwagę dzieci od fizycznych dolegliwości, gdy któregoś dnia odwiedziłam małą dziewczynkę po operacji obu stawów biodrowych. Unieruchomiona gipsem w półleżącej pozycji, z małą elektroniczną zabawką w rękach, raczej krzyczała, niż płakała. Siedząca na krześle obok mama próbowała zająć córeczkę czytaniem książki, ale bez widocznego efektu.
Gdy zaczęłam grać na flecie, dziewczynka umilkła do wybrzmienia ostatniej nuty, po której znów przeszła w głośne zawodzenie. Ponownie zagrałam – tym razem melodię z „dobranocki”, a dziecko znowu przestało płakać i się zasłuchało.
Wiedziałam, że nie mogę spędzić całego wieczoru u jednego pacjenta. Na szczęście okazało się, że mama grała na flecie w szkole podstawowej. Po przyśpieszonej lekcji przypomnienia techniki fletowej zostawiłam mamie instrument z prośbą o oddanie paniom w dyżurce, gdy mała zaśnie. W sąsiednich salach dziękowano mi za uspokojenie biedaczki.
Czasem rodzice pytają mnie, dlaczego w szkole nikt nie powiedział im o zbawiennym działaniu śpiewu i grania na flecie (a można na nim nawet ćwiczyć różnice intonacyjne w przeciwieństwie do używanych w szkołach metalowych sztabek, nie wiedzieć czemu zwanych cymbałkami) na rozwój intelektualny oraz zdrowie psychiczne i fizyczne ich dzieci. Pewnie dlatego że często nawet nauczyciele nie wiedzą, jak to się dzieje, a muzycy z kolei uważają, że to oczywiste, więc o czym tu mówić.
Wygląda na to, że szpital jest najlepszym miejscem, gdzie taką wiedzę można i powinno się szerzyć. Czyje słowa jak nie autorytetów ochrony zdrowia najszybciej trafią do przekonania rodziców, że gra na flecie to nie tylko muzyka, ale „samo zdrowie”. A jeśli jeszcze znajdą się pomocnicy, którzy w tym informowaniu nas wesprą – będziemy szerzyć i zdrowie, i radość. Więc wpuście muzyka do szpitala.
Beata Herman, dyrygentka Chóru i Orkiestry „Medicantus” Okręgowej Izby Lekarskiej w Warszawie
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 7-8/2025