3 lipca 2025

Wywiad lekar(s)ki: nie traktujmy przemocy jak normy (wideo)

Hejt, agresja i przemoc stają się codziennością wielu pracowników ochrony zdrowia zarówno w gabinetach, jak i w sieci. Boimy się zgłaszać takie sytuacje. Uczymy się gruboskórności, żeby przetrwać – mówi Magdalena Krajewska, lekarka rodzinna i edukatorka zdrowotna znana jako Instalekarz, w rozmowie z Marią Kłosińską.

Fot. Adrian Boguski

Czy spotkała Cię kiedyś agresja, hejt, przemoc w gabinecie lekarskim lub w internecie?

Każdego z nas w pewnym momencie życia spotykają hejt, przemoc czy agresja. Szczególnie w internecie, gdzie ludzie, czując się anonimowi, czują się też bezkarni. Działam online od 2017 r., jestem jedną z pierwszych lekarek aktywnych w sieci. Doświadczyłam stosunkowo mało hejtu, może dlatego że jestem bardzo ostrożna i unikam tematów, które mogłyby kogoś zranić lub wzbudzić skrajne emocje. To moja forma ochrony.

Jak ta agresja wyglądała? Jak reagowałaś?

Najbardziej bolała mnie ta ze strony środowiska – studentów medycyny, lekarzy. Od osób, które wiedzą, jak wygląda nasza praca, boli mocniej. W realu też zdarzają się trudne sytuacje, ale te w internecie – zwłaszcza od ludzi z „naszego świata” – szczególnie obciążają psychicznie.

Niedawno opublikowałaś wpis, w którym prosiłaś innych o podzielenie się swoimi doświadczeniami. Fundacja Matek Lekarek po tragicznej śmierci doktora Tomasza Soleckiego przygotowała petycję „Stop przemocy wobec medyków”, pod którą podpisało się ponad 12 tys. osób. Zebrałyśmy 68 stron relacji, np. „Zostałam zaatakowana na dyżurze przez matkę pacjenta. Nie pomogła mi ani ochrona, ani policja”. „Pacjent rzucił we mnie taboretem, wahał się między nim a nożyczkami”. Czy agresja wobec medyków różni się od tej, której doświadczają inni?

Z jednej strony nie – przemoc to przemoc. Ale w ochronie zdrowia towarzyszą jej wyjątkowo trudne stany: strach, stres, poczucie zagrożenia, a także ból i cierpienie, które często wzmacniają napięcia i emocje. Ludzie przychodzą do nas z lękiem o siebie lub bliskich i reagują silniej. A ponieważ system jest niewydolny, cała frustracja spada na nas – lekarzy, pielęgniarki, rejestratorki. Pacjent nie dostaje leku na zniżkę i winą obarcza lekarza, choć to decyzja systemu. My też często nie mamy tego, co chcielibyśmy mieć jako pacjenci.

Czy po tych wydarzeniach, zwłaszcza śmierci lekarza, czułaś solidarność środowiska?

Tak, w środowisku medycznym. Lekarze, pielęgniarki, ratownicy – wszyscy byli wstrząśnięci. Ale w społeczeństwie… niekoniecznie. Pojawił się hejt, oskarżenia, że może ten lekarz był niemiły, sam sprowokował. Dostałam też wiadomości, że wszyscy lekarze są tacy, że powinniśmy się zmienić. Jednocześnie widziałam wiele gestów solidarności ze strony innych medyków. To było ważne.

Co powinno się zmienić, by było mniej przemocy i hejtu?

Dużo. Przede wszystkim media i politycy powinni mówić prawdę o tym, jak działa system ochrony zdrowia. Zamiast sloganów: „zrób badania”, lepiej: „co możesz zrobić realnie i dlaczego lekarz nie zawsze może ci je zlecić”. Trzeba też jasno komunikować, że lekarz nie decyduje o wszystkim. Czasem pacjent jest wściekły, że nie dostał skierowania, ale to nie lekarz ustala zasady. My też mamy ograniczenia jako pacjenci. Do tego dochodzi wypalenie zawodowe. Nikt nas nie uczy, jak rozmawiać z roszczeniowym pacjentem. Nie mamy szkoleń z komunikacji. A jesteśmy tylko ludźmi i też reagujemy emocjami. Czasem odruchowo odpowiadamy agresją na agresję, co jest najgorszym z możliwych scenariuszy. Potrzebny jest lepszy dostęp do psychologa, także dla pacjentów, bo czasem agresja to po prostu nieleczony problem.

Dlatego postulujemy wprowadzenie „medycznej niebieskiej karty” – wzorowanej na tej stosowanej w przypadkach przemocy domowej. Zgłoszenia byłyby oceniane przez interdyscyplinarny zespół. Jak oceniasz ten pomysł?

Bardzo dobry. Tylko trzeba to dobrze zdefiniować. Chodzi o powtarzalną agresję, o realne zagrożenie. O sytuacje, w których ktoś czuje się zagrożony w gabinecie. I żeby to oceniał ktoś z zewnątrz – zespół, który potrafi oddzielić sytuacje wymagające interwencji od tych, które można po prostu opisać i zostawić.

Karta byłaby sygnałem, że jest problem. Że trzeba zareagować.

Agresja dotyka każdego, niezależnie od stopnia zawodowego. Mogę opowiedzieć o sytuacji, która wydarzyła się niedawno. To było latem, rok temu. Szłam ulicą, miałam na sobie czarną długą sukienkę i krótki top – lekko wystawał mi brzuch. Obok szła kobieta mniej więcej w moim wieku, w krótkiej spódnicy i z odkrytymi ramionami. Zatrzymała się, spojrzała na mnie z groźnym wyrazem twarzy i powiedziała: „ubierz się”. Nie mogłam tego zrozumieć. Długo to za mną chodziło, w końcu opowiedziałam o tej historii na Instagramie.

Kilka dni później ta kobieta się odezwała. Zaczęła pisać bardzo długie agresywne wiadomości. Twierdziła, że ją prześladuję jako lekarz, że zniszczyłam jej życie. Okazało się, że wcześniej miała konflikty z innymi lekarzami, prawdopodobnie zmaga się z chorobą psychiczną. Przestraszyłam się. Zablokowałam ją, choć zwykle tego nie robię. Wierzę, że każdy zasługuje na kilka szans, że może ktoś coś źle zrozumiał. Ale po tych wiadomościach bałam się. Myślę, że gdyby wtedy istniało coś takiego jak medyczna niebieska karta, może ktoś zająłby się tą sytuacją.

Często problemy dotyczą osób, które nie mają rodzin. Bo rodzina może takiemu agresywnemu pacjentowi pomóc. I może taka niebieska karta spowodowałaby, że ktoś by zainterweniował.

Dokładnie. Dla wielu osób to mogłaby być jedyna forma reakcji i pomocy.

Bardzo dużo przypadków agresji wynika z nadużywania alkoholu. Udzielamy świadczeń medycznych takim osobom, ale może dałoby się wcześniej reagować.

Nie trzeba czekać na tragedię. Karta mogłaby uruchomić działania, zanim coś się wydarzy. Nie tylko lekarze popierają tę inicjatywę – głosy wsparcia płyną od pielęgniarek, ratowników, opiekunów medycznych.

Krótko po tragicznych wydarzeniach w Krakowie prezes NRL spotkał się z minister zdrowia. Rozmawiali o tym, by groźby karalne wobec personelu medycznego były ścigane z urzędu, by lekarze mogli zastrzec swoje dane w rejestrach publicznych. Padł również pomysł wprowadzenia nowej kategorii – zakłócania porządku publicznego w placówkach medycznych, stworzenia ogólnopolskiej procedury zgłaszania agresji i szybkiego reagowania we współpracy z policją. I o tym, by powstał rejestr agresji. Czy to krok w dobrą stronę?

Tak, w końcu zaczynamy mówić o systemowych rozwiązaniach. Jeśli ktoś raz był agresywny, a potem trafia do innego gabinetu – lekarz powinien mieć możliwość przygotowania się. Nie po to, by nie pomóc, tylko po to, by zrobić to w bezpieczny sposób.

Czasem wystarczy dłuższa rozmowa, a czasem – drugi człowiek w pokoju.

Kiedyś naprawdę się bałam pacjenta w gabinecie – mógł być uzależniony lub mieć chorobę psychiczną. Pamiętam, że jedyne, o czym myślałam, to dlaczego ten gabinet jest tak zaprojektowany, że nie mam drzwi obok siebie. Żeby wyjść z gabinetu, muszę przejść obok pacjenta. Myślałam, jak mam uciec. Pokazuje to,  jak ważne jest rozmieszczenie mebli, ustawienie drzwi, ogólnie – bezpieczeństwo w gabinetach. Są sytuacje, że nie ma czasu na analizowanie, tylko działa się odruchowo. A ja nawet nie miałam tej możliwości.

Wróćmy do rejestrów. Takie wewnętrzne już funkcjonują. Informacje o pacjentach, których cechuje trudne zachowanie, przekazujemy sobie – rejestracja lekarzowi, lekarz pielęgniarce. Ale to nie jest system, tylko wymiana informacji wewnątrz jednego miejsca.

Nie chcemy nikogo piętnować, chcemy być przygotowani. To ważne, by mieć takie informacje wcześniej, a nie dopiero wtedy, gdy coś się wydarzy. Teraz wiedza o tym, że się coś dzieje, zostaje tylko w danym miejscu, między konkretnymi osobami. A to za mało.

Lekarze udzielający świadczeń w ramach NFZ – czyli m.in. lekarze rodzinni, pracujący w poradniach czy lekarze na SOR-ach – objęci są ochroną prawną przysługującą funkcjonariuszom publicznym. Nie wiedzą o tym nie tylko pacjenci, ale często także sami medycy.

Tę wiedzę trzeba upowszechniać. To nie wymaga zmiany prawa, tylko stosowania przepisów, które już są. Ale żeby je stosować, musimy je znać.

Dlaczego więc tak często nie zgłaszamy hejtu, agresji, przemocy? Dlaczego milczymy?

Bo wielu z nas traktuje to jako normę. Bo tak jest. Bo tak wygląda nasza praca. Boimy się zgłaszać, nie mamy siły, nie wiemy, gdzie. Po pandemii to się jeszcze pogłębiło. Przychodzi pacjent – może nic złego się nie wydarzy, ale jego zachowanie zostaje z nami na długo. A musimy zaraz przyjmować kolejnych pacjentów. Zachować spokój. Być grzeczni, rzeczowi, skuteczni. Uczymy się gruboskórności, żeby przetrwać. A to ma cenę.

Każdy wciąż może podpisać petycję. To apel o zmiany – prawne, organizacyjne, systemowe. By było bezpieczniej. Dla wszystkich.

Chociaż wiemy, że nie ma systemu idealnego – to jednak warto próbować coś zmieniać. Nie unikniemy każdej tragedii, ale może uda się uniknąć jednej. To już coś. Może kogoś ochronimy. Może jeden lekarz czy lekarka nie zostanie sama. Słowo „może” jest bardzo ważne. Od niego wszystko się zaczyna.

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 6/2025