13 października 2025

Wywiad lekar(s)ki: Raj o 300 mil stąd

Jakie rozwiązania warto przenieść ze Szwecji do polskiego systemu ochrony zdrowia, a co funkcjonuje u nas lepiej – opowiada Karolina Jagiełło, specjalistka psychiatrii, w rozmowie z Marią Kłosińską.

Fot. Adrian Boguski

Przez kilka lat pracowałaś w Szwecji jako lekarka, dziś wróciłaś do Polski. Porozmawiajmy o decyzjach, które stały za wyjazdem i powrotem, oraz o tym, czego nauczyłaś się o systemie ochrony zdrowia po obu stronach Bałtyku.

Dziękuję za zaproszenie. Uprzedzę realia: rozmawiamy „w trybie matki lekarki”, więc obok jest dziecko, a na nagraniu mogą pojawić się dźwięki grzechotki. To zresztą bardzo szwedzkie: praca i rodzicielstwo w pracy często współistnieją i nie budzi to sensacji.

W Polsce często mówimy o powołaniu. Jak Szwedzi postrzegają zawód lekarza: bardziej jako służbę czy po prostu pracę wykonywaną profesjonalnie, po której zamyka się drzwi gabinetu?

W Szwecji to przede wszystkim praca. Studia są trudne i długie, ale nie towarzyszy im mit wyjątkowej misji. Codzienność ma granice: po godz. 17 naprawdę się wychodzi. Święte są przerwy: lunch i fika, czyli kawa z czymś słodkim. Widziałam, jak zespół operacyjny punkt dwunasta podmienił się przy stole: jedni poszli na lunch, drudzy weszli. To nie skandal, to standard.

Z polskiej perspektywy brzmi to jak herezja. Zejdźmy do formalności. Jak wyglądało uzyskanie prawa wykonywania zawodu w Szwecji, kiedy wyjeżdżałaś, a jak wygląda dziś?

Gdy wyjeżdżałam około dekady temu, procedura była prostsza. Składało się dokumenty z uczelni i izby, zaświadczenie o niekaralności, a pracodawca oceniał znajomość szwedzkiego. Dziś poprzeczkę podniesiono: jest wymagany certyfikat językowy i obowiązkowy półroczny staż w systemie, który obowiązuje także specjalistów. To trudniejsze organizacyjnie, ale daje bezcenne rozeznanie w szwedzkich realiach.

Czyli obecnie każdy zaczyna od stażu? Jak to się wlicza w dalszą ścieżkę szkolenia?

Co do zasady tak. Staż odbywa się w działającym szpitalu albo w POZ i bywa zaliczany wstecz do specjalizacji. Zaczęłam od razu rezydenturę i dziś widzę, że przegapiłam cenne pół roku nauki systemu: jak działa SOR, jak funkcjonuje podstawowa opieka, jakie są standardy w oddziałach. Staż jest zwykłą pracą, tylko pod ściślejszym nadzorem.

Jak wygląda ten nadzór w praktyce?

Rezydent i stażysta nie zostają sami. Na dyżurze jest specjalista na miejscu albo, co jest częste, pod telefonem z obowiązkiem dojazdu mniej więcej w pół godziny, jeśli sytuacja tego wymaga. W psychiatrii to kluczowe np. przy decyzjach o leczeniu przymusowym. Za gotowość nocną płaci się wyższe stawki, a gdy faktycznie wzywają, rozliczenie proporcjonalnie rośnie.

A studenci kierunku lekarskiego? Wspominałaś, że po piątym roku wchodzą w system pracy.

Tak, mogą pracować w POZ albo na SOR-ze, prowadząc wstępną kwalifikację, ale zawsze mają „parasol” w postaci specjalisty albo na miejscu, albo dostępnego do konsultacji np. telefonicznej. To odciąża system, choć nie ma co ukrywać, że dyżury bywają naprawdę ciężkie.

Zostańmy przy systemie. Co było dla Ciebie najtrudniejsze po przyjeździe?

Dwa elementy: język i kulturowe rozumienie granic. W Polsce zdarzało się, że pacjent dzwonił do mnie nawet wtedy, gdy byłam na oddziale, bo oczekiwał i chciał być ambulatoryjnie konsultowany w pogorszeniu choroby psychicznej właśnie przeze mnie. W Szwecji granica jest wyraźna: dziś jestem na oddziale, więc nie mogę zajmować się pacjentami z poradni. Najpierw był szok, potem ulga. System zakłada początek i koniec pracy, a jakości pilnuje zespół i procedury.

Skierowania i dostęp do specjalisty to u nas gorący temat. Jak to działało u Was?

Skierowanie wysyła lekarz elektronicznie do konkretnej poradni lub ośrodka i to lekarz dostaje odpowiedź: „brak miejsc” lub „termin za 12 miesięcy”. Jeśli się nie uda, szuka opcji, czyli wysyła skierowanie do kolejnej poradni. Problemem są dłuższe nieobecności w pracy, bo zawsze trzeba znaleźć zastępcę, który będzie podglądał koszyk badań i skierowań. Ta odpowiedzialność spoczywa na lekarzu. Jest to ogromnym stresem i negatywnym aspektem pracy lekarza w Szwecji.

Specjaliści „odbijają” skierowania, bo uważają, że problem pacjenta jest zbyt błahy, żeby go ocenić „na żywo”. Realia pacjentów są bardzo trudne: bardzo często czekają miesiącami, podczas gdy ich skierowania są odbijane jak w „ping pongu”, a następnie w kolejce do specjalisty. W praktyce kolejki są długie, a Szwedzi, choć narzekają, w dużej mierze je akceptują. Nie mają dwóch opcji, nie mają wyboru między opieką medyczną prywatną a państwową. Jest tylko państwowa.

Relacja lekarz–pacjent. Co zaskoczyło Cię najbardziej?

Forma i ton. Z pacjentem jesteśmy na „ty” i mówimy sobie po imieniu. To skraca dystans formalny, ale nie znosi profesjonalnych ram. W psychiatrii rozmawiamy o rzeczach trudnych, w tym o lęku, śmierci, myślach samobójczych. W społeczeństwie jest sporo samotności i indywidualizmu; tym bardziej trzeba cierpliwie budować relację. Jednocześnie pacjenci rzadko podważają decyzje lekarza i nie przychodzą z plikami wydruków z internetu.

A odpowiedzialność prawna?

Nie ma pozwów cywilnych przeciw lekarzom. Zdarzenia niepożądane traktuje się jako błąd w procedurze, a nie winę jednostki. Każda klinika ma kierowników medycznych, którzy analizują przypadki, przeglądają dokumentację i wyciągają wnioski. Dlatego brak klauzuli wyższego dobra w Polsce, szukanie winnego to droga donikąd zarówno dla pacjentów, medyków, jak i całego systemu. I Szwecja z systemem no fault to wzór.

W Polsce narzekamy na papierologię…

Biurokracja w Szwecji też istnieje, tylko jest inna. Jest dużo skal i rejestrów jakości, sporo dokumentowania. Elektroniczne skierowania i odpowiedzialność lekarza za dalszy ruch sprawy tworzą realne obciążenie administracyjne. Jednocześnie rzadziej myślałam o refundacji i rejestracjach leków czy o „papierowym” uzasadnianiu decyzji wobec pacjenta, bo po prostu było więcej zaufania.

Z perspektywy rozwoju: co Cię uwierało?

Kultura „wszyscy jesteśmy równi” bywała demotywująca. Jeśli ktoś przyjmowałby dziesięciu pacjentów, gdy w poradni przyjęte było przyjmować pięciu, mógłby usłyszeć, że podwyższa poprzeczkę innym. Troska o wypalenie pracownika była też dość sztuczna ze strony pracodawcy. Ponadto pracodawca może zostać oskarżony przez pracownika o nieprzestrzeganie higieny pracy i pracodawca się bardzo tego boi.

W Szwecji pracownik ma ogromne prawa, a możliwości zwolnienia z umowy na stałe są praktycznie zerowe. Nieważne, jak ten pracownik byłby zły. Skutkowało to tym, że wśród nas byli lekarze, którzy popełniali błędy medyczne, ale nic nie można było z nimi zrobić. Ambicja nie była premiowana, raczej tonowana. Rozumiem troskę o tempo i unikanie wypalenia, ale bywało to frustrujące.

Co z tego szwedzkiego doświadczenia zabrałabyś do polskiego systemu?

Trzy rzeczy. Po pierwsze: profesjonalne ramy czasowe i uważność – godzina naprawdę dla pacjenta, a osobny czas na dokumentację. Po drugie: konsekwencję w budowaniu procedur i uczeniu się na błędach, bez szukania kozłów ofiarnych. Po trzecie: szacunek dla granic, bo jesteśmy lekarzami, ale też ludźmi. Granice nie są brakiem serca, są warunkiem dobrej pracy.

I jeszcze przeniosłabym do Polski brak kuriozalnego karania lekarza za refundację i brak straty czasu na ocenianie refundacji. W Szwecji pacjent wydaje określoną kwotę maksymalną na leki rocznie i następnie pozostałe miesiące resztę leków ma za darmo. Dodałabym w Polsce funkcjonujący w Szwecji system współpłacenia: wizyt, transportów medycznych. Jeśli nie odwołasz wizyty w poradni do 24 godzin przed, to płacisz za wizytę, tak, w publicznej ochronie zdrowia!

A czego nie przenosić wcale?

Czystego, wyłącznie „urzędowego” myślenia o zawodzie. W Polsce cenię serce i zdrowe zaangażowanie, i to, że wciąż mówimy „pacjent”, a nie tylko „sprawa do załatwienia”. Złoty środek leży pośrodku: bez mitologizowania, ale też bez odhumanizowania.

Kiedy podejmowałaś decyzję o powrocie, co przeważyło?

Mieszanka prywatnych i zawodowych powodów. Czułam, że zamknęłam ważny rozdział, a jednocześnie chcę sprawdzić, co z tamtego świata ma sens tutaj. Po latach w Szwecji inaczej rozumiem odpowiedzialność, granice i rolę zespołu. Chcę z tym doświadczeniem pracować dla pacjentów w Polsce.

A logistyka życia? Jak w tej układance mieści się macierzyństwo?

W Szwecji łatwiej o elastyczność: opieka nad chorym dzieckiem jest oczywista, a rozmowa o potrzebach opiekuńczych jest normalna. Elastyczny czas pracy polega np. na tym, że można odebrać dziecko z przedszkola, wychodząc wcześniej z pracy, albo jak zachoruje. Liczba godzin pracy ma się zgadzać. Można też łączyć pracę z urlopem macierzyńskim, który się dzieli na godziny, np. pracować dwie godziny krócej dziennie. W Polsce bywa trudniej, ale przyniosłam nawyk mówienia wprost: teraz mogę, teraz nie mogę; dziś potrzebuję zamiany dyżuru. To nie fanaberia, tylko uczciwe zarządzanie zasobami.

Co powiedziałabyś lekarce lub lekarzowi, którzy stoją dziś przed dylematem: wyjechać czy nie?

Żeby spróbować. Wyjechać, jeśli jest ciekawość; wrócić, jeśli przyjdzie potrzeba; a jeśli znów będzie ciągnęło za granicę, to też dobrze. Kariera medyczna to maraton, nie jeden sprint. Doświadczenia z różnych systemów poszerzają horyzont i uczą elastyczności.

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 10/2025