Wzorce
Trudno mi w to uwierzyć, ale niebawem minie 25 lat, odkąd rozpocząłem pracę jako lekarz. Wspominam o tym skromnym jubileuszu tylko dlatego, by pokłonić się dwóm wspaniałym lekarzom. Wywarli oni niebagatelny wpływ na moje zawodowe ćwierćwiecze, zaskarbiając sobie miano moich największych mistrzów.
Foto: pixabay.com
Pierwszego poznałem tuż po stażu podyplomowym. Pracowałem wówczas w Akademii Medycznej w Bydgoszczy. Rozpoczęcie specjalizacji z interny w kierowanej przez profesora Bogdana Romańskiego Klinice Alergologii i Chorób Wewnętrznych stanowiło realizację moich marzeń jeszcze z czasów studenckich.
Po rozmowie z profesorem Romańskim, który wskazał mi kierownika specjalizacji, nie zdawałem sobie sprawy, że oto los po raz kolejny się do mnie uśmiechnął. Nie znałem wcześniej przydzielonego mi opiekuna i dopiero jakiś czas później uświadomiłem sobie, jak wielkim skarbem jest dla młodego lekarza życzliwy, dysponujący szeroką wiedzą, a przy tym obdarzony nadzwyczajną kulturą osobistą kierownik specjalizacji.
Zdaję sobie sprawę, jak odległy to obraz od sztampowego wizerunku szefa specjalizacji, do którego chodzi się po pieczątki do książeczki i dla którego jest się wyłącznie balastem. Tymczasem doktor Andrzej Hoffmann, pod którego skrzydła trafiłem, nie tylko uosabiał wcześniej wymienione przymioty, ale też przejawiał zainteresowanie moim doskonaleniem zawodowym, dalece wykraczające poza wymuszone programem specjalizacji ramy.
Bardzo lubiłem obserwować, jak mój doktor, wówczas 40-letni kardiolog, pracuje. Z podziwem i uznaniem patrzyłem, jak ustala leczenie, doradza innym lekarzom, analizuje ekagramy, a także rozmawia z pacjentami i ich bliskimi. Wspomniane rozmowy robiły na mnie szczególne wrażenie. Wiedza, kultura, takt. Wiedza, kultura, takt… Mógłbym powtórzyć po wielokroć, podsumowując każdą z nich. Są lekarze, którzy niezależnie od tytułów naukowych i specjalizacji, mają wielką klasę wpisaną w swoją osobowość. I taki właśnie był doktor Andrzej Hoffmann.
Pamiętam, że na około pół roku przed moim pierwszym poważnym egzaminem zawodowym, czyli „jedynką” z interny, doktor zaczął mnie zapraszać na odpytki. Zapraszał nie na dyżury, ale do domu, by w sobotnie przedpołudnia poświęcić mi tyle czasu, ile uznał za stosowne. Z reguły były to dwie, trzy godziny. Brał wtedy gruby zeszyt ze swoimi notatkami i wypytywał o najróżniejsze zagadnienia, wielokrotnie dopowiadając i porządkując moją wiedzę. Pamiętam, że kiedy podczas ostatniego spotkania powiedział mi: „doktorze, umie pan, nie musi się pan obawiać egzaminu”, czułem ogromną satysfakcję i wielką ulgę…
Po „jedynce” przeniosłem się do rodzinnego Torunia, gdzie czekała żona i nowe mieszkanie. Tu, na internie w szpitalu wojewódzkim, poznałem doktora Tadeusza Ładniaka. Kilkanaście lat starszy ode mnie był już wtedy uznanym internistą. Wyśmienity klinicysta z nadzwyczajną intuicją diagnostyczną, a przy tym człowiek ogromnej życzliwości, który nikomu nie odmawiał pomocy, niezależnie, czy zwrócił się o nią pacjent, ktoś z naszego zespołu, lekarz stażysta, pielęgniarka, salowa albo ktoś znany, kto nagle potrzebował porady dobrego doktora podczas służbowej wizyty w Toruniu.
Nawiasem mówiąc, znanych postaci ze świata polityki, nauki i mediów przewinęło się przez ręce dra Ładniaka bez liku. Wiem coś o tym, bo przez lata dzieliłem z doktorem pokój lekarski. Podobnie jak w Bydgoszczy, miałem na wyciągnięcie ręki, skorego do pomocy, praktyka z najwyższej półki. Nie ustały przy tym moje kontakty z doktorem Hoffmannem. Od czasu do czasu telefonowaliśmy do siebie, wymienialiśmy maile i spotykaliśmy się na konferencjach.
Podczas jednej z nich, nomen omen w Nicei, dowiedziałem się, jak wielkim znawcą wina był doktor Andrzej Hoffmann. Potrafił z pasją opowiadać o szczepach, winnicach i regionach winiarskich z całego świata oraz miał profesjonalną wiedzę na temat wpływu wina na zdrowie. Tym, czym dla doktora Hoffmanna była enologia, tym dla doktora Ładniaka polskie malarstwo XIX i XX w. To doktor Ładniak wyjaśniał mi zawiłości stylów i technik, opowiadał o wystawach, aukcjach i studiowanych fachowych wydawnictwach.
Kolejnym iunctim tych niezwykłych postaci była pasja społecznikowska. Doktor Hoffmann był znanym w Bydgoszczy popularyzatorem rehabilitacji kardiologicznej. Przez wiele lat przewodniczył radzie bydgoskiej fundacji „Corda Cordis”, systematycznie prowadząc zajęcia dla pacjentów. O doktorze Ładniaku, w nocie biograficznej z okazji przyznania mu Nagrody Prezydenta Miasta Torunia za rok 2014, napisano: „Od wielu lat służy pomocą medyczną non profit dla ubogich i potrzebujących mieszkańców Torunia, zarówno osób indywidualnych, jak i w ramach zorganizowanych akcji”.
Nie ma już wśród nas moich mistrzów. Obydwaj, choć dbali o własne zdrowie, na ile tylko pozwalała obciążająca praca w szpitalu, przegrali z ciężką chorobą, będąc u szczytu zawodowych możliwości. Doktor Andrzej Hoffmann zmarł 23.06.2012 r., a doktor Tadeusz Ładniak – 28.11.2016 r. Cześć Waszej Pamięci, Panowie Doktorzy!
Sławomir Badurek
Diabetolog, publicysta medyczny