18 kwietnia 2024

Przedwyborcze déjà vu

Słyszałem w radiu, jak jedna z pielęgniarek, wypytywana o płacowe postulaty jej grupy zawodowej, przekonywała, jakoby półtora tysiąca podwyżki to niewiele, bo „to tyle, ile ma za jeden dyżur młody lekarz”. Można by tę wypowiedź wrzucić do przegródki z napisem „nieprzemyślane, niewarte komentarza”, gdyby nie fakt, że bardzo dobrze wpisuje się ona w ochoczo rozpowszechnianą przez media tezę o słabo wynagradzanych pielęgniarkach i świetnie zarabiających lekarzach.

Foto: imageworld.pl

Sięga się przy tym po liczby, dowodząc, ile razy lekarz zarabia więcej od pielęgniarki i podsuwa odbiorcy wprost pod nos gotowy wniosek: gdyby doktorzy nie byli tak pazerni, to z pewnością los biednych sióstr byłby lepszy.

Może nie miałem szczęścia, ale jakoś nigdy się nie spotkałem, by dziennikarz wyjaśnił, dlaczego w tym przypadku nie należy ślepo ufać liczbom. Nie widzę innego, jak celowa manipulacja, wytłumaczenia, bo rozwiązanie „zagadki” jest tak proste, że posądzanie przedstawicieli czwartej władzy o niedostrzeganie go uwłaczałoby ich inteligencji.

Porównując to, co de facto nieporównywalne, da się otrzymać rezultat zgodny z każdym zamówieniem. Weźmy na przykład lekarza, który na umowie o pracę zarabia 4 tys. zł brutto. Nie jest to przypadek odosobniony, a wynagrodzenia większości kontraktowców są pochodną mniej więcej takiej kwoty.

Jeśli wspomniany lekarz ograniczy działalność zawodową do etatu, na jego konto wpływa co miesiąc 2854 zł. Porównajmy naszego doktora z pielęgniarką kontraktową, pracującą za 25 zł na godzinę. I w tym przypadku można podaną stawkę uznać za typową.

Załóżmy, że pielęgniarka spędza w pracy 250 godz. w miesiącu, co przy tej formie zatrudnienia nie jest ewenementem. Biorąc pod uwagę obciążenia wynikające z ozusowania, podatek liniowy, miesięczny bezpłatny urlop, zostaje netto 3943 zł miesięcznie. Wniosek: pielęgniarka zarabia niemal 40 proc. więcej od lekarza!

Żonglować liczbami można, jak komu wygodnie. Jaka jest prawda o zarobkach lekarzy i pielęgniarek, bardzo dobrze pokazuje odpływ przedstawicieli tych zawodów za granicę. Nie dajmy sobie wmówić, że to niemiarodajny parametr, bo „Zachód jest dużo bogatszy”. Gdyby przynajmniej zachowano odpowiednie proporcje wynagrodzeń, emigracja byłaby znacznie mniejsza.

Specjaliści z branży IT wyjeżdżać z Polski nie muszą. Nikt nie mówi, że z powodu wyjazdów „za chlebem” zabraknie nam pilotów. A i na naszym podwórku – w zabiedzonej publicznej ochronie zdrowia – jest grupa, która nie musi emigrować, bo może liczyć na solidne, adekwatne do zachodnich wynagrodzenia, a bywa – wręcz wyższe.

Mam na myśli hojnie opłacanych przez samorządy dyrektorów szpitali. Nie ma powodów, by rodzimy rynek pracy traktował wyspecjalizowanych lekarzy i doświadczone pielęgniarki jak macocha wyrodne dzieci. Tymczasem w minionym roku zarówno w izbach pielęgniarskich, jak i lekarskich odnotowano wyraźny wzrost liczby zaświadczeń wydawanych ubiegającym się o pracę za granicą.

W przypadku pielęgniarek istotnymi problemami są ponadto słabnące zainteresowanie kształceniem w tym zawodzie oraz rezygnowanie z jego wykonywania na rzecz mniej obciążających profesji. Jak widać, są mocne argumenty za podwyżkami. A do tego, jeśli wierzyć sondażom, idzie nowa władza, która „zrobi porządek”.

Szkopuł w tym, że latem 2005 r., czyli tuż przed wygraniem wyborów parlamentarnych, Prawo i Sprawiedliwość obiecywało „50-procentowy wzrost nakładów na ochronę zdrowia w ciągu czterech lat oraz likwidację Narodowego Funduszu Zdrowia po 2006 r.” (cytuję za money.pl). Dziś ta płyta rozbrzmiewa po raz wtóry, wraz z tak znanymi szlagierami jak „sieć szpitali” i „powrót do szkół gabinetów lekarskich”.

PO natomiast przez osiem lat wielokrotnie pokazała, gdzie ma sektor ochrony zdrowia, a problemy lekarzy i pielęgniarek w szczególności. Byłoby szczytem naiwności wierzyć, że to się zmieni podczas ewentualnej kolejnej kadencji rządów tej partii. Nie kijem go, to pałką.

Wygląda na to, że popaździernikowa władza, jakakolwiek by nie była, nie zrezygnuje z obijania nas którymś z tych narzędzi. Wymagająca licznych poświęceń rola współczesnych kułaków, narzucona nam za czasów ministra Arłukowicza, jest dla rządzących bardzo wygodna. Daje bowiem nieskrępowaną możliwość używania mantry „to wszystko przez nich”.

By nie popadać w defetyzm, nie wykluczam, że pielęgniarki dostaną na odczepnego jakąś podwyżkową kroplówkę, choć jej wartość nie będzie tak duża, jak wyśnione pobory za dyżur młodego lekarza.

Sławomir Badurek
Diabetolog, publicysta medyczny

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 8-9/2015