18 kwietnia 2024

„Wybieram medycynę…”

Od dziecka śpiewała podczas szkolnych uroczystości, rodzinnych spotkań i w sandomierskim chórze katedralnym. W zawiłym splocie powojennej rzeczywistości, mając zaledwie 16 lat, rozpoczęła studia na wydziale lekarskim w Warszawie.

Krystyna Wieczorek (rysunek Jerzego Szelagowskiego)

Ciepły alt otworzył przed nią drzwi studenckiego zespołu, który kilka lat później został nazwany Teatrzykiem Piosenki Lekarzy „Eskulap”. Razem z założycielem, kompozytorem i szefem Jerzym Woy-Wojciechowskim współtworzyła jego historię od pierwszych chwil, aż do rozwiązania w dniu ogłoszenia stanu wojennego, przez trzy dekady życia!

Zadzwoniłem do Krystyny Wieczorek, emerytowanej okulistki i legendarnej wykonawczyni „Kormoranów”. Pierwszy raz usłyszałem głos pani doktor w Teatrze Roma, podczas niezwykłej gali Ars Medici w 2011 r. Potem rozmawialiśmy przy okazji uroczystości Gloria Medicine w Zamku Królewskim. Przed benefisem Woya w ubiegłym roku pytałem o atmosferę tamtych lat, o początki, podróże, repertuar, negocjowałem sceniczny występ. Podczas koncertu „Śpiewających konsyliarzy” w Teatrze Capitol pokazałem kronikę filmową, zwracając uwagę publiczności, że realizatorzy pominęli występujące w teatrzyku kobiety.

Na piątym roku medycyny wzięła udział w I Ogólnopolskim Konkursie Piosenkarskim, dzieląc podium ze Sławą Przybylską i Hanną Rek. Wśród laureatów znalazła się też Halina Kunicka. Nagrodą było roczne, wieczorowe studium nauki piosenki organizowane przez Polskie Radio. Poza podstawami muzycznymi, rodziły się tam nowe przyjaźnie artystyczne. Przez studio przewijali się kompozytorzy i wykonawcy, których nazwiska na zawsze wpisały się w historię polskiej rozrywki. Krystyna Wieczorek miała dobre notowania, była lubiana i dużo nagrywała, ale kiedy dostała dyplom lekarski i nakaz pracy do sanatorium w Śródborzu koło Otwocka, stanęła przed wyborem: scena albo medycyna. Czym innym były występy z koleżankami i kolegami, nawet późniejsze kilkutygodniowe zagraniczne tournée i weekendowe wypady do innych miast, a czym innym zawodowe śpiewanie.

„– Władysław Szpilman wezwał mnie do swojego gabinetu, przeprowadził surową rozmowę i postawił ultimatum – opowiada pani Krystyna. – Nie zgadzał się na ograniczenie mojej dyspozycyjności dyżurami, stażami, kursami i pracą w przychodni. Zawsze byłam trochę zadziorna, więc poczułam się urażona takim postawieniem sprawy i bez dłuższego namysłu rzuciłam: wybieram medycynę. Kilka lat później, kiedy pracowałam już jako okulistka w szpitalu, Szpilman zadzwonił, zapytał, czy go jeszcze pamiętam i pogratulował odważnej decyzji”.

Obowiązki zawodowe trzeba było dzielić z występami „Eskulapa”. Śpiewanie podopiecznej poznającej jednocześnie tajniki chorób oczu od początku akceptowała ordynator i opiekun specjalizacji pani doktor Halina Hryniewska. Dzięki temu możliwe było koncertowanie w wielu zakątkach Polski, Europy, a przede wszystkim Stanów Zjednoczonych i Kanady. Podczas bezpłatnych urlopów „konsyliarze” byli gwiazdami podwieczorków muzycznych na statku wycieczkowym „Transylwania” pływającym po Morzu Śródziemnym, nagrywali płyty, programy radiowe i telewizyjne, udzielali wywiadów, przede wszystkim jednak służyli pacjentom, pnąc się po szczeblach kariery zawodowej. Kiedy zespół rozwiązano, medycyna została, dając stabilizację i satysfakcję.

„– Śpiewanie było wybawieniem w czasach komuny – mówi na koniec rozmowy pani Krystyna. – Czas każdej odnowy wykorzystywaliśmy do prezentacji odważniejszych tekstów. Pamiętam piosenkę Ryszarda Długołęckiego z 1956 r. – dzisiaj znanego lekarza i tłumacza dzieł Szekspira – który pisał dla nas w jednej z piosenek: Więc, niech ta odwilż potrwa jak najdłużej / byleby tylko nie przemoczyć nóżek / bo katar zgładzi nasz węch polityczny / a wtedy koniec może być tragiczny! Kiedy przyjechałam do Warszawy, miałam długie czarne warkocze do pasa. Wybrałam medycynę, potem ciężko pracowałam na oddziale i podczas kilkuletniego kontraktu w Algierii. W tle była piosenka, w głównym nurcie przyjaciele, wspaniały mąż – także lekarz, mój syn, cudowne wspomnienia i refren, którym kończyliśmy koncerty: Grunt, żebyśmy zdrowi byli! Wiwat medycyna!”.

Jarosław Wanecki