27 kwietnia 2024

Sprzątając w garażu

Fragment opowiadania Moniki Kunstman – laureatki X edycji Ogólnopolskiego Konkursu Literackiego im. Profesora Andrzeja Szczeklika „Przychodzi wena do lekarza” (II miejsce w kategorii Proza).

Foto: pixabay.com

Mam nie do końca zrównoważonego brata. Serio. Kilka lat temu nie śmiałbym nawet pomyśleć w ten sposób. Oskar. Spiż, beton, kolumna, na niej król. Ostoja normalności. Gdzieś z boku ja, pstrokata papuga, Latający Holender, wiotki, blady pęd. O królewskim – o ironio – imieniu Samuel.

Oskar. Samuel. Rodzice mieli lekki przerost ambicji względem synów albo coś…

Od naszego przyjazdu do Huty aż do dnia pogrzebu Oskar mnie albo unikał, albo na mnie warczał. Znałem zjawisko, przyzwyczaił mnie. Może tak było nawet łatwiej. Ciężkie dni. Nie wnikałem. Musiałem przemyśleć wiele innych spraw. Szymon. Ojciec. Rozmowa z mamą. Cztery bezsenne noce.

Dopiero dzisiaj scena przy śniadaniu. Przesłuchanie jak sędzia śledczy. Krzyżowy ogień pytań. Patrzyłem na mamę, na Jolę i było mi przykro. Nie przez to, o co pytał, bo naprawdę nie mam nic do ukrycia. Przed nikim. Skoro nie mam, nie będę ukrywał. Tak postanowiłem już na lotnisku, wracając do Krakowa. Ale było mi głupio, że obie muszą tego wszystkiego wysłuchiwać teraz, kilkanaście godzin po pogrzebie.

Potem zakończył przesłuchanie równie nagle jak zaczął i zerwał się od stołu od razu gotów do sprzątania. Zgarnął mnie ze sobą, zanim ktokolwiek zdążył coś powiedzieć.

Zajęliśmy się piwnicą i garażem, bez zbędnego gadania. Było w co ręce włożyć.

Ojciec – chomik. Klasyczny boomer z genetycznie wgryzioną w DNA wojenną traumą, dopuszczający możliwość kolejnego załamania świata, chaosu i biedy. „Przydasie” zalegające od podłogi po pajęcze firanki sufitu. Garaż jak warsztat samochodowy. Stare tłumiki, w liczbie czterech, wyrzucamy od razu, tak samo kilka zupełnie łysych opon. Trzeba jeszcze poukładać narzędzia, obejrzeć zawartość wszystkich szafek. W jednej z nich znajduję stos makulatury. W nim duży skoro-szyt. Zamieram. Rysunki, które uważałem za dawno zgubione. Co robią w miejscu, w którym przez ostatnią dekadę mnie nie było?

Porządki zajmują cały dzień, z przerwą na obiad. Wspólny posiłek upływa spokojnie, w milczeniu, zmęczeniu, bez napięcia. Kończymy późnym wieczorem.

Szymon wrócił, cały dzień załatwiał nasze wspólne sprawy, wpadam na niego na schodach, przytulamy się szybko, tak niepostrzeżenie, jakbyśmy tylko przypadkowo zderzyli się ze sobą. W domu mama z Jolą skończyły swoją porcję sprzątania, siedzą przy kolacji. Zostawiam im Szymona i wracam do garażu. Jeszcze godzina, góra dwie. Po dziesiątej pytam Oskara:

 – Co teraz robimy? Pora trochę późna…

 – Patrz, młody, jakie znalezisko! – Oskar przesuwa nogą ciężki karton spod starego roweru. – Fiu, fiu. Ojczulek miał tu własny podręczny magazyn…

Za kartonem stoją dwie skrzynki piwa. Niemal pełne.

Oskar wyciąga jedno, chwilę waży w ręce.

 – Ciepławe – krzywi się. – Przykurzone nieco. Ale wygląda jakby z tego wieku. Chcesz? Mi już totalnie zaschło w gardle, a mineralka dawno się skończyła…

 – Najpierw spróbuj, czy da się pić, to nie wino, tylko browar, nie nabiera szlachetności z upływem lat – mówię z lekką rezerwą.

Oskar wzrusza ramionami, a przez jego twarz przebiega cień uśmiechu. Niewymuszonego i bez złośliwości.

 – Dobra, mogę być testerem, czemu nie. W końcu jestem starszy. – Przez chwilę rozgląda się za otwieraczem, po czym po prostu odbija kapsel o kant szafki, i tak odrapanej. – ­Zacne. Piwo jak piwo, możemy pić bez obawy.

Szybko otwiera dla mnie drugą butelkę. Przysiada na jednym z kartonów, ja na oponach. Czuję zmęczenie. Oskar rozmasowuje sobie łydki. Przez dłuższą chwilę nie mówimy nic.

 – Masz fajki? – pyta po wysączeniu chyba połowy butelki. – Przy kobietach nie palę, ale tu mi się kojarzy jakoś tak… garażowo.

Przyglądam mu się przez chwilę. Nie wygląda specjalnie rześko. Wygrzebuję z kieszeni jeansów zmiętą paczkę, z drugiej zapalniczkę, którą dostałem od Szymona, i rzucam mu komplet.

 – Wytłumacz mi jedno – mówię w końcu, opierając się o ścianę garażu. – Dziś już z piętnaście razy zaznaczyłeś, że jesteś starszy. Cholera, przecież wiem. Kiedyś to był spory atut, w monopolowym chociażby, ale teraz? Jakie to ma znaczenie? (…)


O autorce

Monika Kunstman – mama dwóch córek, absolwentka Uniwersytetu Jagiellońskiego Collegium Medicum, specjalistka w dziedzinie pediatrii. Mieszka w Krakowie, pracuje na oddziale noworodków w Krakowie oraz w Wadowicach. Autorka kilku książek dla dorosłych i młodzieży, m.in. nominowanej do nagrody IBBY w 2008 r. „Kroplówki z marzeniami” oraz powieści w odcinkach „Wenflon z niezapominajką”, która ukazywała się w „Medical Tribune Polska” w latach 2008-2013. Pisze i publikuje jako Marta Madera. Laureatka konkursu „Przychodzi wena do lekarza” w latach 2015 i 2018 w kategorii Poezja.