20 kwietnia 2024

Hamletyzowanie

Współczesną cechą studiów o »Hamlecie « jest spojrzenie teatralne” – pisał w 1965 r. Jan Kott w swoim dziele „Szekspir współczesny” – „»Hamlet« nie jest traktatem filozoficznym ani moralnym, ani psychologicznym. «Hamlet« jest teatrem. Jest teatrem, to znaczy jest scenariuszem i rolami”.

Foto: pixabay.com

W jesienny wieczór, w przeddzień posiedzenia Naczelnej Rady Lekarskiej, wybrałem się do Teatru Dramatycznego w Warszawie na przedpandemiczną jeszcze inscenizację „Hamleta” w reżyserii Tadeusza Bradeckiego.

Ostatni dostępny bilet, na kilka minut przed trzecim dzwonkiem, umieścił mnie w bocznej loży, z doskonałym widokiem nie tylko na scenę, ale także na publiczność. W purpurowych fotelach zasiedli przede wszystkim licealiści, licząc zapewne na szybkie poznanie treści tragedii bez konieczności jej czytania. Od lat promuję takie podejście. Szekspira budują kreacje aktorskie. Jeśli są dobre, nie ma takiej siły, by do książki po wyjściu ze spektaklu nie sięgnąć.

Widziałem już kilkunastu Hamletów w najdziwniejszych realizacjach. Czytałem wiele tłumaczeń, w tym doskonałą translację kolegi Ryszarda Długołęckiego. Uczestniczyłem w dyskusjach, których hamletowskie tony nie dawały żadnej jednoznacznej odpowiedzi na przyszłość. Starzeję się razem z Hamletem, ale nie szybciej niż moi następcy. Hamlet od pokoleń chciałby przecież zastąpić Hamleta.

Tymczasem ostatnie słowo od czterech wieków należy do Fortynbrasa: „Ciała tych ofiar świadczą niemym krzykiem o bezlitosnej rzezi… O, wyniosła Śmierci!… Na jakież to święto w twej wiecznie zimnej pustelni, jednym krwawym ciosem tyle książęcych głów zdjęłaś?”. Po co ta literacka pantomima? Czemu od setek lat służy sceniczna gra gestów i niedomówień?

Czy „Hamlet” jest polityczny? Jakie porównania do współczesnej sytuacji w ochronie zdrowia niesie poutykana cytatami recenzja w rubryce „po godzinach”? Czy symboliczna Dania staje się więzieniem? Jakie w scenariuszu wyborczym wyznaczono nam role? Kim jesteśmy dla chorych, a kim dla władców? Co chcemy mieć? Komu mamy wierzyć? „Być albo nie być? Oto jest pytanie! Kto postępuje godniej: ten, kto biernie stoi pod gradem zajadłych strzał losu, czy ten, kto stawia opór morzu nieszczęść i w walce kładzie im kres?”.

„Znając diagnozę, znajdziemy lekarstwo” – szepcze Klaudiusz do Gertrudy, a ja przypominam sobie drogę do Elsynoru. Z Kopenhagi, w kierunku północnego ujścia cieśniny Sund, trzeba jechać koleją do Kronborga. Po kilkuminutowym spacerze z dworca odsłania się zamek Helsingor. Kamiennej tablicy z wizerunkiem Szekspira trzeba poszukać, aby w tłumie turystów nie przejść obok niej bezwiednie.

Hamleta tutaj nigdy nie było, to tylko twórcza wyobraźnia, ale spektakle i wystawy przywołują postacie tragedii. Można sobie wyobrazić miejsca, w których poszczególne sceny się rozgrywają: komnaty, kaplica, dziedziniec, wały z widokiem na otaczającą zewsząd wodę. Którędy mogła chodzić szalona Ofelia? Nikt już nie pamięta.

Żegnając się ze sceną Gustawa Holoubka w Pałacu Kultury i Nauki, przypomniałem sobie jeszcze jedną adaptację „królewicza duńskiego”, z Borysem Szycem w roli głównej. I po raz kolejny konfrontowałem ukute wówczas w towarzystwie teatralnym powiedzenie: „jakie czasy – taki Hamlet”, odnotowując, że zarówno Maciejowi Englertowi w Teatrze Współczesnym, jak i Tadeuszowi Bradeckiemu w Dramatycznym, udało się pokazać bohatera walczącego o wolność z „ustami pełnymi sztyletów”. Czy coś może ten stan odmienić?

Krzysztof Szczepaniak z zespołem aktorskim dostał od szkolnej młodzieży zasłużoną owację. Ukłony ożywiły wszystkie postacie. Klaudiusza. Gertrudę. Ofelię. Rosencrantza. Poloniusza. Laertesa. Hamletów dwóch. „Efektowny sztych”. A reszta jest wciąż zagadką przyszłości.

Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista