Absolutne wyzerowanie rezerw
Można się spodziewać, że po 1 lipca będzie jeszcze trwać liczenie kosztów operacji podwyżkowej, a resort zdrowia będzie dysponował 2-3 mld zł resztek w funduszu zapasowym – pisze Małgorzata Solecka.
W tym roku wydatki publiczne na zdrowie przekroczą 160 mld zł. W przyszłym, jak zostali już poinformowani członkowie Zespołu Trójstronnego ds. Ochrony Zdrowia, sięgną 190 mld zł. – W 2015 r. wydawaliśmy 70 mld zł – przypomina minister zdrowia, mówiąc o podwojeniu nakładów.
Żadnego podwojenia, oczywiście, nie ma. Choćby dlatego, że dużą część nominalnego wzrostu pożarła – i nadal pożera – inflacja. Nawet 13 proc. – takie są ostatnie wskazania GUS – to bardzo dużo i nie ma nadziei, by Polska szybko wróciła do celu inflacyjnego NBP, czyli maksymalnie 2,5 proc. inflacji rocznie.
– W ciągu ostatnich ośmiu lat możemy mówić o zwiększeniu wydatków publicznych na zdrowie, ale na pewno nie o 100 czy nawet więcej procent, jak wynika z zestawienia nominalnych wartości, ale o ok. 14 proc. – mówi Łukasz Kozłowski, główny ekonomista Federacji Przedsiębiorców Polskich.
Federacja co kwartał przedstawia Monitor Finansowania Ochrony Zdrowia, wykonując tytaniczną pracę zbierania danych rozsianych po różnych publicznie dostępnych źródłach i analizując stan wydatków państwa na zdrowie.
Wnioski są mało optymistyczne: choć nominalnie pieniędzy w systemie jest coraz więcej, udział wydatków na zdrowie względem PKB maleje. Gospodarka rośnie szybciej niż nasze inwestycje w jej absolutny fundament, czyli stan zdrowia społeczeństwa. A może wręcz – ochrony życia.
Zdewastować ratownictwo
24 maja. Komisja Zdrowia pracuje nad rządowym projektem ustawy o niektórych zawodach medycznych. To duża ustawa, regulująca działalność kilkunastu zawodów medycznych, które nie mają własnych ustaw. To też, jak się okazuje, znakomita okazja do wrzutek.
Prawo i Sprawiedliwość lubuje się w tej metodzie legislacji – ni z tego, ni z owego, przy okazji prac nad dowolną ustawą, rękami posłów rząd zgłasza poprawki dotyczące zupełnie innej materii. Nie inaczej jest tym razem. Wiceprzewodniczący Bolesław Piecha zgłasza blok poprawek, w tym do ustawy o systemie Państwowe Ratownictwo Medyczne (PRM).
Poprawki są uzgodnione z resortem zdrowia: chodzi o to, by odsetek karetek „S” określić na 10 proc. wszystkich zespołów ratownictwa medycznego. I by zmienić zapis dotyczący czasu dojazdu do pacjenta. Dziś mediana liczona w skali miesiąca wynosi 8 min w mieście i 15 min poza miastem.
Piecha proponuje, by było to 20 min w obu przypadkach. Opozycja protestuje, wiceminister zdrowia Piotr Bromber popiera poprawkę Piechy – trudno się dziwić, skoro została wcześniej przez posła przejęta od rządu – i Komisja Zdrowia głosami PiS ją przyjmuje.
Jednak po fali nieprzychylnych materiałów w mediach i komentarzach ekspertów Ministerstwo Zdrowia na Twitterze anuluje dewastację systemu ratownictwa medycznego i zapowiada wycofanie poprawki.
Jaki związek ma mediana czasu dojazdu karetki pogotowia do pacjenta w mieście z finansami ochrony zdrowia? Związek jest, można powiedzieć, bezpośredni. Pod koniec ubiegłego roku Sejm przeforsował, odrzucając weto Senatu, rządową nowelizację ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, która uwolniła budżet państwa od – mniej więcej – 7 mld zł wydatków na zdrowie.
Do końca 2022 r. to minister zdrowia płacił między innymi za funkcjonowanie zespołów ratownictwa medycznego (ale też za bezpłatne leki dla seniorów i kobiet w ciąży czy obowiązkowe szczepienia). Od 1 stycznia 2023 r. jest to zadanie Narodowego Funduszu Zdrowia, które musi sfinansować z przychodów z własnych środków, czyli ze składek zdrowotnych.
Oszczędności na wszystkim
Mimo że budżet NFZ to ok. 160 mld zł, 7 mld zł to nie jest mała kwota. Eksperci przestrzegali, że Fundusz może odczuć jej brak, choć oczywiście nie zachwieje on jego stabilnością finansową.
Gorzej z tymi, którzy wykonują zadania. Pół roku po uchwaleniu tamtych przepisów poprawki dotyczące ratownictwa medycznego uzasadniano a to stwierdzeniami, że „nie ma pieniędzy” (na zapłacenie lekarzom tyle, by chcieli jeździć w karetkach), a to koniecznością „dostosowania przepisów do realiów”.
A realia, jak natychmiast przypomniała opozycja, są takie, że gdy jest jedno źródło finansowania dysponujące niewielkimi zasobami, rozpoczyna się szukanie oszczędności. Na wszystkim.
W tym samym czasie Ministerstwo Zdrowia potwierdza, że w styczniu i lutym minister zdrowia wnioskował do NFZ o przekazanie łącznie ok. 2,2 mld zł do Funduszu Przeciwdziałania COVID-19 (na co również pozwoliła grudniowa nowelizacja ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty).
Fundusz wydaje pieniądze, bo ma. Pod koniec maja Rada NFZ przyjęła uchwałę w sprawie przekazania do funduszu zapasowego ponad 7 mld zł, czyli całości dodatniego wyniku finansowego za 2022 r. Inaczej – w ubiegłym roku ponownie nie udało się wydać na leczenie Polaków wszystkich zaplanowanych pieniędzy. Dzięki temu jest rezerwa – nie, nie na ciężkie czasy. Na tegoroczne wydatki.
Również w maju sejmowe komisje zdrowia i finansów publicznych opiniowały zmianę planu finansowego NFZ, która przyniesie do końca roku ok. 4 mld zł dodatkowych przychodów, przede wszystkim ze składek odprowadzanych do ZUS, drugim znaczącym źródłem są odsetki od lokat kapitałowych.
Te pieniądze nie zmniejszą jednak dziury w budżecie Funduszu, która zostaje na poziomie zaplanowanym już w ubiegłym roku, czyli ponad 10 mld zł. To połowa środków, które pozostaną w dyspozycji funduszu zapasowego.
Druga połowa zostanie wydana na sfinansowanie kosztów podwyżek wynikających z ustawy o wynagrodzeniach minimalnych oraz innych kosztów osobowych oraz rekompensatę „inflacyjnego” – Ministerstwo Zdrowia ocenia ten wydatek w skali roku na nieco ponad 15 mld zł, co oznacza, że w drugim półroczu Fundusz będzie musiał przekazać podmiotom leczniczym dodatkowo 7,5 mld zł. Czy to wystarczy?
Można mieć wątpliwości, zwłaszcza że szpitale do 7 czerwca nie otrzymały algorytmu, według którego Agencja Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji policzyła koszty. Można się spodziewać, że jeszcze po 1 lipca będzie trwać „narodowe liczenie kosztów” operacji podwyżkowej, a resort zdrowia będzie mieć do dyspozycji 2-3 mld zł „resztek” w funduszu zapasowym – i będzie to absolutne wyzerowanie rezerw.
Rekomendacje jak ostrzeżenie
Do 1 czerwca NFZ i Ministerstwo Zdrowia miały otrzymać z resortu finansów komplet danych makroekonomicznych, na podstawie których sporządzany jest plan finansowy Funduszu na kolejny rok. Łącznie z informacją, jaka będzie dotacja podmiotowa, związana z realizacją ustawy 7 proc. PKB na zdrowie.
W 2024 r. minimalny ustawowy próg wynosi 6,2 proc. PKB (oczywiście, PKB z 2022 r., bo ma zastosowanie metodologia n-2). Według szacunków Federacji Przedsiębiorców Polskich w przyszłym roku nie będzie już można myśleć o samofinansowaniu tego progu rosnącymi przychodami ze składek zdrowotnych i dotacja – nawet przekraczająca 10-11 mld zł – będzie konieczna.
Tymczasem w tym roku bez żadnej dotacji, licząc zgodnie z metodologią ustawową, nakłady publiczne na zdrowie wyniosą wyraźnie ponad 6,4 mld zł. Czy rzeczywiście tak będzie, czy też po raz kolejny budżet będzie szukać oszczędności w systemie ochrony zdrowia?
Na razie nie wiadomo, bo jak usłyszeli na początku czerwca członkowie prezydium Zespołu Trójstronnego ds. Ochrony Zdrowia, rozmowy między ministerstwami zdrowia i finansów cały czas trwają. Wiadomo, że całość wydatków publicznych na zdrowie w 2024 r. ma wynieść ok. 190 mld zł.
Kwota nominalna robi wrażenie? – Naszym największym ograniczeniem jest poziom finansowania ochrony zdrowia – komentowała podczas konferencji zorganizowanej przez Związek Pracodawców Innowacyjnych Firm Farmaceutycznych INFARMA dr Małgorzata Gałązka-Sobotka z Uczelni Łazarskiego, od lat wiceprzewodnicząca Rady Narodowego Funduszu Zdrowia.
Dr Gałązka-Sobotka wprost stwierdziła, że publiczne wydatki na zdrowie nie mogą się przebić przez szklany sufit 5 proc. PKB i, co więcej, podkreślała, że sytuacja wydaje się bez wyjścia, bo większość społeczeństwa odrzuca pomysły wprowadzenia większych danin na zdrowie. Tymczasem nasza składka zdrowotna należy do najniższych w Europie.
Niedostatek finansowy dotyczy wszystkich obszarów ochrony zdrowia, dostępu do leków również. Polscy pacjenci dopłacają do leków najwięcej (obok Rumunii i Bułgarii) wśród krajów Unii Europejskiej. Rekordowo długo czekamy na decyzje o objęciu leków refundacją, a dostępność do najnowocześniejszych metod leczenia jest ograniczona. Nie tylko na tle bogatych krajów północnej czy zachodniej Europy.
INFARMA drugi rok z rzędu przygotowała narzędzie, tzw. Access GAP, które pokazuje, jak wygląda dostępność do nowoczesnych terapii m.in. w chorobach rzadkich, onkologii, chorobach przewlekłych (np. cukrzyca, astma) w Grupie Wyszehradzkiej (V4). W stupunktowej skali uzyskaliśmy 53 punkty.
To dużo, bo rok temu było ich tylko 42, co dawało nam ostatnie miejsce w V4. W tym roku zaliczyliśmy awans, wyprzedzając Węgry (47) i o włos przegrywając ze Słowacją (55). Liderem pozostają Czechy, które uzbierały 67 punktów. I nikt chyba już nie chce – przynajmniej w branży farmaceutycznej – Budapesztu w Warszawie.
Jak ostrzeżenie brzmią też opublikowane właśnie przez Polską Akademię Nauk rekomendacje ekspertów, którzy mówią o „ekstremalnym niedofinansowaniu systemu ochrony zdrowia”. – Zachowanie tak niskiego poziomu finansowania uniemożliwia polskiemu systemowi ochrony zdrowia zapewnienie obywatelom kraju dostępu do usług medycznych o jakości i ilości porównywalnej z tymi dostępnymi w krajach Zachodniej Europy – czytamy w dokumencie.
Małgorzata Solecka
Autorka jest dziennikarką portalu Medycyna Praktyczna i miesięcznika „Służba Zdrowia”