„Będzie bolało?”, czyli o strachu (u) dentysty
Kiedy przed wielu, wielu laty usiadłam na fotelu w szkolnym gabinecie stomatologicznym, usłyszałam na wstępie: ,,Będzie bolało! Jak u dentysty nie boli, to coś jest nie tak albo z zębem, albo… z samym doktorem!”.
Foto: Mariusz Tomczak
Zacisnęłam wtedy mocno oczy, otworzyłam jeszcze szerzej usta i pomyślałam: ,,No, dalej! Załatw to szybko!”.
Każdy dźwięk odkładanego instrumentu dzwonił w moich uszach głośniej niż dzwon Zygmunta, a ja liczyłam sekundy, które trwały godzinami… ,,Możesz krzyczeć, jeśli chcesz! Wiem, że boli. Ja na twoim miejscu krzyczałbym” – usłyszałam. I faktycznie zaczęłam krzyczeć, ale wcale wtedy mniej mnie nie bolało….
Pocieszeniem była tylko myśl, że skoro boli, to z moim zębem chyba nie jest tak źle, a i z dentystą też wszystko ok. Strach przed kolejnymi takimi spotkaniami stał się dla mnie wystarczająco skuteczną motywacją do szczotkowania zębów.
Od dłuższego już czasu scenariusz spotkania ze stomatologiem analogiczny do opisanego jest kompletnie nie do pomyślenia. A jednak na pytanie: „Czy boisz się dentysty?”, wciąż większość pacjentów (wg statystyk prawie 80 proc. Polaków) odpowiada: „Tak”. Już wieczór poprzedzający dzień wizyty przepełniony jest myślami o tym, co mnie czeka nazajutrz i wywołuje przykre emocje, ze strachem na czele.
W wehikule czasu
Od zawsze, bo od samego początku człowieczeństwa, problemom z zębami towarzyszył ból. Bardzo duży ból. Sama sztuka dentystyczna, licząca około 9000 lat, wcale nie była kojarzona inaczej. Wszelkie czynności dentystyczne postrzegane były przecież jak tortury… Nasze wyobrażenie o stomatologu w kontekście historii, trwającej całe tysiąclecia, jest monstrualne: cyrulik krążący pomiędzy wioskami, który w przydrożnej oberży usuwa zęby na niskim krzesełku, albo kowal z obcęgami w dłoni.
Dopiero od okresu Renesansu usunięcie zęba powoli przestawało być jedynym, stomatologicznym panaceum, a początki stosowania wówczas opium pozwalały ,,łagodzić wcześniejsze obyczaje”. Dopiero jednak początek XX stulecia przyniósł prawdziwą ulgę w postaci różnorodnej anestezji, by dzisiaj ostatecznie zapewnić pacjentom całkowicie bezbolesne leczenie. A jednak strach pozostał…
I love my dentist!
Paradoksalnie jednak, mimo strachu przed wizytą, większość pacjentów wyraża się o swoim stomatologu z sympatią: ,,Nie ma w całym mieście drugiego takiego dentysty!”. Nie raz staje się on nawet powiernikiem problemów, kłopotów, trosk dnia codziennego lub odbiorcą afiszowania się sukcesem czy szczęściem. A przecież nikt nie uczy studenta stomatologii bycia psychologiem.
Nikt nie podpowiada w trakcie nauczania, jak radzić sobie ze strachem pacjenta, jego fobiami, a później, już wykonując zawód, nie sugeruje odbywania superwizji. Fakt bardzo emocjonalnego, szczególnego wręcz, bo symbolicznego traktowania jamy ustnej i uzębienia wymaga szczególnych umiejętności i postawy. Nie wolno bowiem zapominać, że w naszym kręgu kulturowym uśmiech jest symbolem młodości, szczęścia, powodzenia, sukcesu. To także symbol sensualności, sfera intymna, bywa, że nawet dla niektórych mistyczna.
Współczesne gabinety stomatologiczne coraz lepiej radzą sobie z ,,oswajaniem’’ pacjentów. Zapachy, dźwięki, smaki kojarzone z wcześniejszymi traumatycznymi wizytami u dentysty są skutecznie wyeliminowane, a wystrój gabinetu częściej sugerowałby mianowanie go ,,dental-spa”, niż ,,centrum” lub ,,kliniką stomatologiczną”. Ewolucji uległ także wizerunek i zachowanie personelu. W miłej i spokojnej atmosferze nawet strach przed wystawionym rachunkiem za odbytą wizytę jest mniejszy.
Nieoczekiwana zamiana miejsc
Jak wyglądają polskie realia? Nie różnią się od europejskich. Strach po stronie pacjenta ma szansę być mniejszy niż przed laty. Niestety, kosztem coraz większego strachu po stronie stomatologa… Czy siedzący na fotelu pacjent ma swojego adwokata? Czy komplikacja podczas leczenia nie zostanie potraktowana przez niego jako błąd? Czy przygotowany plik dokumentów, które przed rozpoczęciem leczenia podpisał, jest wystarczający?
Czy podczas kontroli gabinetu przez sanepid nie okaże się, że interpretacja przepisów dotyczących utylizacji odpadów medycznych jest inna niż podczas lustracji gabinetu kolegi w sąsiednim mieście? Czy plany wprowadzenia nowych obowiązków w związku z posiadaniem aparatu rtg. nie będą skutkować potrzebą stworzenia kolejnych dokumentów, następnych czynności i dodatkowych finansów? Czy NFZ podczas kontroli nie dopatrzy się ,,dziury w całym”?
Jak zakończy się temat potrzeby montowania separatorów? Czy kolejne ustawowe obowiązki lekarza dentysty jako przedsiębiorcy nie zostaną odkryte dopiero podczas kontroli z urzędu skarbowego? Czy wystarczy umowa z biurem księgowym, kancelarią prawną i firmą informatyczną? Kogo jeszcze trzeba będzie opłacić? A jak będzie wyglądać codzienność po wprowadzeniu nowej Ustawy o zawodzie lekarza i lekarza dentysty?
Obawy można mnożyć, mnożyć, mnożyć… Aż strach się ich nie bać! I co ma zrobić przestraszony dentysta? Chyba tylko liczyć na „lightowe” kontrole i „softowych” pacjentów.
Dr n. med. Agnieszka A. Pawlik