Czy to już katastrofa? Dziura w NFZ rośnie
W połowie marca think tank SGH przedstawił raport na temat luki w finansach NFZ 2025-2027, szacując ją na ok. 110 mld zł. „Tylko”, bo opublikowany miesiąc wcześniej raport Federacji Przedsiębiorców Polskich i Instytutu Finansów Publicznych w wariancie podstawowym oszacował lukę na nieco ponad 200 mld zł, a w wariancie maksymalnym – nawet na 250 mld zł.

Oprócz uwzględnienia różnic metodologicznych trzeba pamiętać, że raport FPP i IFP obejmuje lata 2025-2028, a z roku na rok luka się powiększa i tylko w samym 2028 r. może sięgnąć ok. 90 mld zł.
Czym jest luka? Mówiąc najprościej, to różnica między organicznymi, pochodzącymi ze składki zdrowotnej przychodami NFZ a kosztami świadczeń zdrowotnych. Pamiętając o szybkim starzeniu się społeczeństwa i konieczności wprowadzania do systemu coraz bardziej nowoczesnych i drogich technologii (lekowych, sprzętowych), można powiedzieć, że koszty będą rosnąć szybciej. Szacunki ekspertów podpisanych pod oboma raportami mogą się więc okazać i tak zbyt optymistyczne.
Wynagrodzenia „kilerem” finansów
Do tego naturalnego wzrostu kosztów, obserwowanego od lat również w krajach Europy Zachodniej, dochodzą tzw. okoliczności towarzyszące. Podczas Kongresu Wyzwań Zdrowotnych 2025 w Katowicach mówił o nich m.in. wiceprezes Narodowego Funduszu Zdrowia Jakub Szulc. Z jednej strony przyznał, że stwierdzenie: „tak źle jeszcze nie było” wydaje się na stałe wpisane w dyskusję na temat kondycji systemu ochrony zdrowia. Z drugiej dodał, że w tej chwili sytuacja rzeczywiście jest szczególna, co zawdzięczamy uzależnieniu finansów ochrony zdrowia od dotacji budżetowych.
To, co miało dać stabilizację, czyli ustawa przychodowa (po nowelizacji „7 proc. PKB na zdrowie”), okazało się pułapką, zwłaszcza od momentu znowelizowania ustawy o minimalnych wynagrodzeniach w ochronie zdrowia, która spowodowała eksplozję kosztów. – Tylko w tym roku skumulowane, liczone od 2022 r., koszty realizacji tej ustawy wyniosą minimum 50 mld zł – mówił Jakub Szulc. Mówiąc wprost: co czwarta złotówka z budżetu NFZ trafi na podwyżki dla personelu, nie na wynagrodzenia, ale na podwyżki. – W tym sensie ustawa o wynagrodzeniach minimalnych jest „kilerem” finansów płatnika – stwierdził Szulc.
Po stronie profesjonalistów medycznych odbiór takich opinii czy artykułowanych wprost przez dyrektorów szpitali postulatów daleko posuniętych zmian w ustawie o wynagrodzeniach musi być negatywny. Klaudiusz Komor, wiceprezes Naczelnej Rady Lekarskiej, przypominał podczas Kongresu Wyzwań Zdrowotnych, że rosnące wynagrodzenia w ochronie zdrowia złagodziły kryzys kadrowy, z jakimi borykał się publiczny system.
Jak mówił, można w tej chwili zaobserwować nie tylko powroty lekarzy z systemu prywatnego do publicznego, ale wręcz powroty z zagranicy. Wiceszef lekarskiego samorządu przypominał przy tym, że choć opinia publiczna jest epatowana astronomicznymi kwotami, jakie mają zarabiać specjaliści, dane AOTMiT pokazują jasno, że mediana wynagrodzeń (łącznych zarobków, nie tylko podstawy) na etatach oscyluje wokół 22 tys. zł, a w przypadku kontraktów – 25 tys. (średnie wynagrodzenia są o kilka tysięcy złotych wyższe).
Najwyższe kwoty, sięgające 200-300 tys. zł, jak tłumaczył dr Klaudiusz Komor, dotyczą zaś nie lekarskich wynagrodzeń, ale faktur wystawianych przez specjalistów, obejmujących pełne koszty wykonywania określonych procedur, łącznie z kosztami utrzymania sprzętu i wynagrodzeniem pracowników. – Wynagrodzenie lekarza jest wielokrotnie niższe – zapewniał.
Gdzie szukać pieniędzy
Dr Małgorzata Gałązka-Sobotka, wiceprzewodnicząca Rady NFZ, ekspertka w dziedzinie zarządzania ochroną zdrowia, w nawiązaniu do opinii wiceprezesa NRL stwierdziła, że w ostatnich latach również dzięki podwyżkom udało się wzmocnić prestiż zawodów medycznych. To jednak, w jej ocenie, jedyne realne osiągnięcie, a kryzys finansowy, który rozgrywa się na naszych oczach i manifestuje m.in. niemożnością sfinansowania przez płatnika wszystkich nadwykonań, ma źródła znacznie głębsze.
– Powinniśmy rozmawiać o konstrukcji finansowania ochrony zdrowia. Mamy absolutnie za niskie publiczne wydatki bieżące na zdrowie, fatalną strukturę wydatków prywatnych opartą na płatnościach bezpośrednich i słabnące możliwości finansowania zdrowia ze strony samorządów – zwracała uwagę. Ekspertka podkreślała, że system ubezpieczeniowy, składkowy, jest optymalny i należy go bronić (część polityków, na przykład Lewica, chce finansowania ochrony zdrowia z budżetu). Zauważyła, że trzeba postawić pod znakiem zapytania zasady redystrybucji dochodu narodowego, które upośledzają wydatki na zdrowie.
Eksperci nie mają wątpliwości, że należy szukać nowych źródeł finansowania wydatków zdrowotnych. Dr Małgorzata Gałązka-Sobotka mówi o wprowadzeniu dodatkowego ubezpieczenia pielęgnacyjnego na poczet opieki długoterminowej, którą Polska musi pilnie zbudować i rozwinąć. Trzeba także zwiększyć przepływy z akcyzy i tzw. sin taxes na profilaktykę, która w całości powinna być finansowana (i finansowana znacząco lepiej niż w tej chwili) z tych źródeł.
Autorzy raportów poświęconych luce finansowej NFZ mówią o podwyższaniu bazowej stawki składki zdrowotnej i zmianom jej naliczania. Propozycje są różne, ale mają wspólny mianownik – na zdrowie wszyscy musimy zacząć płacić więcej. Autorzy raportów wspominają również o objęciu składką zdrowotną osób w tej chwili jej nieodprowadzających (np. dzieci, za które składkę powinien płacić budżet państwa).
Czarny scenariusz coraz bliższy
Eksperci zatem widzą problem i wiedzą, co trzeba zrobić, żeby go rozwiązać lub przynajmniej zmniejszyć, by nie rodził aż tak dużych komplikacji. Jednak prawidłowa diagnoza nie wystarczy. Decyzje dotyczące terapii znajdują się w zupełnie innych rękach: polityków. A ci nie tylko nie chcą słyszeć o podejmowaniu decyzji dotyczących zwiększenia obciążeń składkowych (minister zdrowia Izabela Leszczyna mówi o tym bardzo otwarcie), ale podejmują decyzje idące w kierunku odwrotnym, procedując z zapałem projekt rządowy zakładający zmniejszanie składki dla przedsiębiorców od 1 stycznia 2026 r.
Nie udało się zablokować prac nad projektem na etapie podkomisji, nie udało się 18 marca na posiedzeniu Komisji Zdrowia i Komisji Finansów Publicznych. Wniosek Marceliny Zawiszy (Razem) dotyczący odrzucenia projektu przepadł olbrzymią większością. – W imię przywilejów dla jednej grupy, dla przedsiębiorców, chcecie zmniejszyć finansowanie systemu ochrony zdrowia, który już się nie finansuje – mówiła posłanka Zawisza, przedstawiając wniosek o odrzucenie projektu.
– Wy się wyleczycie, oni, pacjenci, już nie! – przestrzegała posłów, przypominając o wielomiliardowej luce w budżecie NFZ i o braku jakichkolwiek rezerw. Zawiszę wspierał Adrian Zandberg, który wprost zarzucił posłom koalicji rządzącej, że w sprawie finansów ochrony zdrowia zachowują się skrajnie nieodpowiedzialnie. – Mamy olbrzymią dziurę finansową w Narodowym Funduszu Zdrowia. Zaplanowaliście budżet, w którym brakuje, lekko licząc, 20 mld zł na świadczenia zdrowotne. Chyba licytujecie się z panem Mentzenem, kto szybciej rozwali polskie państwo, wyjmujecie pieniądze z publicznego systemu ochrony zdrowia – komentował.
W ocenie skutków regulacji rządowego projektu efekt finansowy wynosi 4,6 mld zł, choć eksperci szacują, że ubytek przychodów NFZ może rocznie wynieść nawet 6 mld zł. Posłowie koalicji, broniąc rządowego projektu, odwołują się do obietnic Ministerstwa Finansów, które zapowiedziało rekompensowanie ubytków wynikających z obniżenia składki. Eksperci zwracają jednak uwagę, że ustawa nie wprowadza osobnego mechanizmu, a rząd będzie zobligowany jedynie innym zapisem, dotyczącym minimalnego poziomu nakładów, zapisanym w ustawie przychodowej. Te minimalne progi, jak podkreślają ekonomiści, są w tej chwili daleko niewystarczające do pokrycia kosztów, jakie musi ponosić płatnik, chcąc utrzymać obecną dostępność do świadczeń zdrowotnych.
Małgorzata Solecka
Autorka jest dziennikarką portalu Medycyna Praktyczna i miesięcznika „Służba Zdrowia”
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 4/2025