23 listopada 2024

Dr Krzysztof Madej: Dubeltowa klapa – felieton tradycjonalistyczny

Gdy 30 listopada br. Pan Prezydent podpisał ustawę o zmianie ustawy o szkolnictwie wyższym*, zdawało mi się przez chwilę, że powinienem „na czterech” wejść pod stół i zaszczekać – pisze wiceprezes NRL Krzysztof Madej w felietonie dla „Gazety Lekarskiej”.

Foto: pixabay.com

Jak to mówią prawnicy – jako lekarz jestem pod wzrastającym wrażeniem języka prawniczego – publicznie poświadczyłem nieprawdę. Odszczekanie to taka staropolska kara, dzięki której można było zmyć winę kłamstwa i odzyskać społeczną oraz towarzyską wiarygodność. Ale ja chyba nie skłamałem.

Z kłamstwem mamy do czynienia wówczas, gdy ktoś wie, jaka jest prawda, a głosi nieprawdę dla sobie widomych celów, lub nie wie, jaka jest prawda, ale wymyśla swoją, poddaje się zwidom i głosi je jako prawdę. Podobno to drugie kłamstwo jest gorsze od pierwszego, bo wynika z głupoty, a nie z występnej przewrotności.

„To gorzej niż występek, to głupota” – jak strawestował kiedyś mój przyjaciel sławne powiedzenie Talleyranda. No nie, żebym skłamał. Postanowiłem tylko zabawić się w proroka i nie wyszło. I jeszcze, na dokładkę, próbowałem zracjonalizować swoje proroctwo. Czyli klapa dubeltowa.

Napisałem mianowicie w swoim poprzednim felietonie**, że rządowy pomysł, aby szeroko otworzyć rynek kształcenia przyszłych lekarzy, aż do poziomu szkół zawodowych, nie przetrwał parlamentarnej obróbki w przedłożonym kształcie, pomimo tego, że był rządowy, a więc teoretycznie odporny na dyskusję i możliwość zgłaszania wątpliwości, poszukiwania innych, w założeniu lepszych, rozwiązań.

Świadomie napisałem „rynek kształcenia przyszłych lekarzy”, bo w ustawie tej (oprócz wprowadzenia „na rympał” do procesu legislacyjnego owego szczególnego przywileju dla szkół zawodowych, aby na zasadzie wyjątku mogły otwierać kierunki lekarskie) jest cała grupa przepisów wprowadzających instytucję kredytu na studia lekarskie. A więc tworzony jest w tej sferze rynek na całego: z bogatym sztafażem zachowań biznesowych, komercyjnych, konkurencyjnych i czego tam jeszcze trzeba, żeby „się kręciło”.

Założyłem mianowicie, że na tym wschodzącym rynku, gdzie musi rozgorzeć konkurencja, której celem ma być właśnie podział rynku, silniejszym partnerem będzie świat szkolnictwa akademickiego, który nie wypuści z ręki nadarzającej się szansy zawłaszczenia swojej części tego rynku (poza państwowymi wyższymi szkołami medycznymi) i zastopuje skromnego, uzurpatorskiego ambicjonera.

Samo przenoszenie szkolnictwa lekarskiego do szkół wprawdzie akademickich, ale niemających wiele wspólnego z praktyczną medycyną kliniczną, z rozwojem nauk medycznych i z nauczaniem medycyny – powtórzę, bo to ważne – klinicznej, na bazie własnych klinik, wydawało się tak dużą prowokacją na wyobraźni zbiorowej, że pójście dalej oznaczało wyjście poza tę wyobraźnię.

Mówiąc o nauczaniu młodzieży lekarskiej medycyny i o klinikach akademickich, mam na myśli tę tradycyjną i utrwaloną w etosie szkolnictwa lekarskiego formułę, w której szpital (nazywany klinicznym), poradnia czy pracownia, instytucja naukowo-badawcza i szkoła stanowiły jedność.

Ale to wszystko miazmaty przeszłości i autor tego felietonu ma pełną świadomość, że posiada i przechowuje swoje poglądy na własną odpowiedzialność, a ponieważ chcącemu nie dzieje się krzywda (volenti non fit iniuria), to chęć trwania przy takich poglądach i niechęć do ich zmiany nie upoważnia do ogłaszania, że dzieje się jakaś krzywda. „Taki mamy klimat” – znowu zacytuję, tym razem za klasyczką (żeby było modnie i z feminatywem).

I stała się rzecz zaskakująca. Senat, do którego trafiła ustawa w nieco zmienionym przez sejm, w stosunku do pierwotnego rządowego przedłożenia, kształcie, przywrócił „na żywca” wersję wyjściową. Doskonale rozumiem, że w obecnej dobie senat musi oprotestować wszystko, co przedkłada mu sejm, ale żeby od razu wracać do wersji rządowej?

I jeszcze na dokładkę sejm, który z niewiadomych dla nas, a z pewnością dla sobie wiadomych przyczyn, dokonał pewnego kompromisu, zatrzymując się w pół drogi między wyższym kształceniem lekarskim i kształceniem zawodowym, przyjął poprawki senatu, prawie przez aklamację. Czyli że mamy tutaj do czynienia z zupełnie inną grą między koalicją i opozycją, inną niż tylko próby wzajemnego blokowania sobie inicjatyw legislacyjnych. To wygląda na realizację wspólnego planu. Musiały chyba za tym stać wielkie i tajemnicze moce, że Platforma tak zgodnie z PiS-em współpracowała i to na obu piętrach parlamentu.

Mówię „niewiadomych”, bo my w samorządzie, mając przywilej opiniowania projektów aktów prawnych, często nie widzimy tej całej machiny lobbingu parlamentarnego i dokonującego się w sferach rządowych, tych ścierających się grup interesów, tych gier politycznych i tych kalkulacji – dalekosiężnych i ustrojowych. Jesteśmy więc często recenzentem ułomnym, bo prawdziwe oblicze nowych przepisów objawia swoje znaczenie dopiero po długim czasie.

Samorząd lekarski oczywiście odniósł się negatywnie do idei tak szerokiego otwarcia rynku szkolnictwa lekarskiego (ach ten samorząd! – tylko krytykuje, sprzeciwia się i protestuje). Konsekwentnie używam terminu „szkolnictwa lekarskiego”, a nie medycznego, bo uważam, że wykształcenie lekarza to trochę coś innego niż nauczenie zawodu. Powodem tej krytycznej opinii był argument, że obawiamy się znacznego zaniżenia poziomu kształcenia.

Druga strona replikuje, że nic podobnego, bo kształcenie lekarzy, gdziekolwiek nie byłoby prowadzone, przebiegać będzie zgodnie z tymi samymi standardami i nad ich wypełnieniem czuwać będzie PKA (Państwowa Komisja Akredytacyjna). O znaczeniu urzędniczej akredytacji niech świadczy akredytacja szpitali. Wszystkie one mają akredytację, a co to oznacza dla systemu ochrony zdrowia?

Zdaje się, że niewiele. W chwili, gdy piszę te słowa, otrzymałem zarządzenie ministra zdrowia*** o konieczności zmiany tych standardów, na które jeszcze przed chwilą powoływaliśmy się, że są takie doskonałe: stałe i wspólne. Zapewne ma to być zmiana pod nowy system.

Wykształcenie lekarza to danie mu takiej formacji umysłowej i moralnej, że będzie się on czuł zawsze blisko związany ze społecznością naukową, mimo iż z rozwojem nauki najczęściej nie będzie miał on później wiele wspólnego. To wykształcenie wewnętrznego przymusu interesowania się postępem i rozwojem nauk medycznych, wdrażaniem ich we własnym otoczeniu i własnej praktyce i zaszczepienie moralnego nakazu kształcenia ustawicznego.

Temu właśnie służą studia medyczne, dłuższe niż inne, aby można było nauczać o całej medycynie i jej humanistycznych okolicach, a nie tylko o wąskich, wybranych czynnościach zawodowych. Studia te od zawsze były programowo bardziej „teoretyczne”, zostawiając na po studiach wiele praktycznych zastosowań zdobytej wiedzy: na staż podyplomowy, zatrudnienie w placówce z wybranej dziedziny klinicznej i staż specjalizacyjny.

Od głębokiego średniowiecza zaczynając, szkoła wyższa mogła mieć status uniwersytetu, gdy posiadała cztery wydziały: filozofię, teologię, prawo i medycynę, czyli same niepraktyczne przedmioty. Teraz mamy „przełożyć wajchę” w drugą stronę. Podobno studia lekarskie należy skrócić, „upraktycznić”, należy zlikwidować staż podyplomowy i najlepiej skrócić staż specjalizacyjny, a także ograniczyć znaczenie tradycyjnych kryteriów naboru na te studia.

Mamy jednak prawo obawiać się w medycynie tych wszystkich skutków nadmiernej komercjalizacji kształcenia na poziomie wyższym – że wyrażę się najbardziej oględnie, jak tylko potrafię. Żeby nie narazić (się) i nie obrazić (absolwentów). Dyskusja nad tymi sprawami przebiega wg znanego schematu, że obie strony sporu używają tych samych argumentów, tylko nadają im przeciwstawną ocenę.

Trochę to przypomina zachowanie przedszkolaków: „prosę Pani, on zacął”, „nie, to on zacął”, „nie, to on zacął”, i tak w kółko. „Pogorszy jakość”, „nie, poprawi jakość”, „podwyższy poziom”, „nie, obniży poziom”. Znowu te proroctwa (patrz wyżej). Z tym zaskakującym przebiegiem procesu legislacyjnego można przyjąć (a felietonista, uważam, ma takie prawo, że może wymyślać różne scenariusze, aż do „political fiction” włącznie), że wszystko to było grą, która miała na celu tym łatwiejsze przeforsowanie pierwotnego pomysłu, bo miała zmylić różnych akademickich pięknoduchów.

Można się też było spodziewać, że „stary” świat akademicki odniesie się z rezerwą do przedłożenia rządowego, ale świat nauki zawsze wiąże się z władzą, bo zależy od pieniędzy, którymi zawsze dysponuje aktualnie panująca władza. A poza tym, otwiera się przecież duży rynek „usług edukacyjnych”, co być może pozwoli przełamać zasadę wprowadzoną przez Jarosława Gowina, że można mieć jeden etat akademicki.

Kształcenie lekarzy to bardzo delikatny, utwierdzony wielowiekową tradycją projekt kulturowy. Zachowujemy się trochę jak ten wsiowy głupek, co to twierdzi, że wszystko potrafi naprawić: traktor, zegarek itp. Zawsze zostanie mu trochę „niepotrzebnych” części do wyrzucenia, a co miało być naprawione, pozostaje zepsute, tylko jeszcze bardziej.

Gdyby po tym, co napisałem, komuś przyszło do głowy zarzucić mi, że jestem ciasnym, tradycjonalistycznym konserwatystą, niezdolnym do rozumienia postępu, nowoczesności i logiki etapu, nie tylko się nie obrażę, ale uznam to za zaszczyt. W tym wypadku.

Krzysztof Madej

Przypisy:

* Ustawa z dnia 17 listopada 2021 r. o zmianie ustawy – Prawo o szkolnictwie wyższym i nauce oraz niektórych innych ustaw.

** „Dyplom na kredyt – felieton nostalgiczny” „Gazeta Lekarska” 11/2021.

*** Zarządzenie Ministra Zdrowia z dnia 3 grudnia 2021 r. w sprawie powołania Zespołu ds. opracowania propozycji zmian w standardach kształcenia przygotowującego do wykonywania zawodu lekarza i lekarza dentysty, Dz. Urz. Min. Zdr. z 3 grudnia 2021 r., poz. 93.

Słowa kluczowe: