Felieton o dzisiejszej młodzieży
Nie mam poczucia, że współczesnym młodym nie chce się pracować, że są za delikatni, że nie umieją przyjmować krytyki. Umieją, ale krytykować ich trzeba rozsądnie i merytorycznie.
Podobno czasy były kiedyś, teraz ich już nie ma. Tak opowiadają mi czasem koledzy i koleżanki, których kariera zawodowa zahaczyła jeszcze o późny PRL bądź wczesne lata dziewięćdziesiąte. Bida była – owszem, to podkreślają wszyscy, ale podobno w szpitalach pracownicy byli dla siebie bardziej serdeczni, a pacjenci mieli dla medyków większy szacunek.
Czasem z sentymentem i lekkim uśmiechem ci starsi opowiadają, że na dyżurze, owszem, niejednokrotnie się coś tam mocniejszego łyknęło, ale robota szła. No i przede wszystkim – była zdrowa hierarchia. Co miał w tej hierarchii robić młody, czyli taki lekarz bądź taka lekarka, który dopiero zaczynał swoje kształcenie specjalizacyjne?
Z opowieści moich kolegów wynika, że miał on zapieprzać, i to w dwójnasób. Zapieprzanie w języku polskiej medycyny przełomu lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych oznaczało:
- wytężoną pracę,
- niezwłoczne udanie się do najbliższego sklepu monopolowego po odpowiednią butelkę.
Młody znał swoje miejsce. Był dryl, a gdy młody nie zapieprzał wystarczająco intensywnie, to był odpowiednimi mocniejszymi słowami sprowadzany do parteru. Tak w medycynie jest – mówiono – jak jesteś młody, musisz zapłacić frycowe. Jesteś tym, który musi z pokorą znosić wybuchy starszych, poniewieranie, zsyłkę do najgorszych bądź najgłupszych prac. Staniesz się potem, młody, starszym, będziesz miał swoich młodych do znoszenia twoich stanów emocjonalnych i wysługiwania się nimi. Oto życia krąg.
Ówcześni młodzi są dziś tymi starszymi. Swoje frycowe zapłacili, są w wieku przedemerytalnym bądź emerytalnym. Niektórzy (nie wszyscy!) z nich opowiadają, że wtedy było jakoś fajniej. Że teraz to nie to samo. Młodzi jacyś gorsi. Roszczeniowi – mówią. Za delikatni – dodają. Wrażliwi tacy, asertywni, płatki śniegu i tylko by mówili o swoich prawach, a robić nie ma komu. Ile w takiej narracji sentymentu za czasami początków kariery zawodowej (które przecież każdy i każda z nas wspomina z nostalgią), upiększania wspomnień przez niechybnie upływający czas, ile zaś prawdy?
Bezspornym jest, że absolwenta kierunku lekarskiego w 2024 r. kształtowało zupełnie inne otoczenie społeczno-polityczne niż tego, kto studia ukończył w czasach, gdy pod Legnicą stacjonowały jeszcze radzieckie wojska. O zawsze zbyt szybkim tempie upływającego czasu najdobitniej świadczy, że prawo wykonywania zawodu wkrótce wydawać będziemy lekarzom i lekarkom urodzonym w XXI wieku.
Studia skończyłem ponad czternaście lat temu, od kilku lat jako specjalista przyglądam się bliżej kolegom i koleżankom, którzy zaczynają swoje lekarskie życie. Uczę ich zawodu, tak jak starsi ode mnie uczyli mnie. Jednocześnie słucham tych starszych, opowiadających niekiedy o złotych czasach swojej zawodowej młodości i mówiących, że dziś młodzież już nie ta. Podpisaliby się pewnie pod następującą opinią: „Nasza młodzież jest przywiązana do luksusów. Młodzi ludzie zostali źle wychowani, szydzą sobie z autorytetów, nie wstają na widok starszych”. W pełni zgodziliby się również ze zdaniem „Kiedy widzę młodzież, to wątpię w przyszłość cywilizacji”.
Autorami powyższych wypowiedzi są odpowiednio Sokrates i Arystoteles. Cywilizacja szczęśliwie wciąż trwa, a utyskiwanie na młodych nie jest, jak widać, rzeczą nową. Nie wiem, jak pracowało się w polskim szpitalu na przełomie lat osiemdziesiątych i dziewięćdziesiątych – byłem wtedy przedszkolakiem. Wierzę jednak w to, że relacje międzyludzkie były wówczas bliższe niż teraz. Pamiętam bowiem choćby bujne życie sąsiedzkie pokolenia moich rodziców. Ja dziś o swoich sąsiadach nie wiem prawie nic. Wyczuwam jakąś prawdę w opowieściach o tym, że jesteśmy, nie tylko jako personel medyczny, w ogóle jako społeczeństwo, od siebie dalej.
Nie zazdroszczę natomiast tym, którzy opowiadają o wesołych alkoholowych posiadówach na dyżurach i o tym, że nawet po kilku głębszych pracowało się rześko i profesjonalnie. Lekarz nie powinien być w pracy pijany, i już! Tak jak pijany nie powinien być kierowca autobusu szkolnego, pilot samolotu czy żołnierz noszący karabin. Nie zapraszam do dyskusji.
A co z tymi młodymi – rzeczywiście tacy en masse delikatni, roszczeniowi i leniwi? Wydaje mi się, że zupełnie nie. Chyba rośnie nam bardzo fajne lekarskie pokolenie. Ze względu na moją specjalizację bezpośrednio współpracuję z lekarzami i lekarkami prawie wszystkich dziedzin. Miałem okazję poznać i obserwować rozwój zawodowy bardzo wielu rezydentek i rezydentów. Mam poczucie, że pokolenie, które niedawno odebrało swoje dyplomy, ma kilka zalet, których starszym kolegom i koleżankom brakuje.
Przez trzydzieści pięć lat od upadku systemu słusznie minionego Polska zmieniła się tak głęboko, jak być może nigdy w historii: gospodarczo, estetycznie, społecznie. Przekroczenie zachodniej granicy RP nie jest dziś źródłem szoku kulturowego. Często ten wymarzony przez naszych rodziców Zachód doganiamy w zaskakująco szybkim tempie. Ten świat kurczących się różnic pomiędzy nami a wymarzoną Europą Zachodnią kształtował tych, którzy kończą właśnie studia medyczne.
Prawie bez wyjątku mówią po angielsku, jeżdżą na wakacje do Hiszpanii, Francji bądź Włoch. Wielu z nich dzięki programowi Erasmus spędziło pół roku bądź rok ze swoimi rówieśnikami z całego kontynentu – zaprzyjaźnili się z nimi. Zobaczyli, że ludzie są do siebie bardzo podobni, że pochodzenie z Polski nie jest raczej powodem ani do specjalnych kompleksów ani do rozbuchanej dumy. Że są w gruncie rzeczy tacy sami, jak młodzi Brytyjczycy, Czesi, Rumuni, Francuzki czy Niemki.
To zdrowe poczucie bycia częścią świata zachodniego jest jedną z wielkich zalet tego nowego pokolenia. Jeśli chcą, a warunki życiowe im na to pozwalają, mogą spakować się w kilka walizek, kupić bilet na samolot i rozpocząć lekarskie życie w Skandynawii czy na Półwyspie Apenińskim. Formalności da się załatwić w kilka dni. Które z poprzednich pokoleń miało ten luksus? Dla kogo świat (a przynajmniej Europa) stał naprawdę otworem? To pokolenie bez kompleksów.
Lubię też w nich potrzebę zdrowej równowagi życiowej. Jeszcze piętnaście czy dwadzieścia lat temu normą, a nawet powodem do dumy, było pracowanie czterysta czy pięćset godzin w miesiącu. Mniej subtelni nazywają etos, który ukształtował III RP „kulturą zap****”. Mam poczucie, że młodych lekarzy i młode lekarki ukształtowała raczej kultura work- -life balance. Wiedzą, że życie, które spędza się tylko w pracy, jest życiem kalekim, niepełnym, drogą do katastrofy. Oczywiście, można im zazdrościć komfortu finansowego, który im na taki sposób życia pozwala (młody lekarz jest dziś w dużo lepszej sytuacji materialnej niż jego kolega zaczynający pracę dwadzieścia lat temu). Umiejętne łączenie pracy z życiem osobistym to jednak dowód rozsądku, a nie lenistwa.
I nie, wcale nie mam poczucia, że współczesnym młodym nie chce się pracować, że są za delikatni, że nie umieją przyjmować krytyki. Umieją, ale krytykować ich trzeba rozsądnie i merytorycznie. Czasy, w których szef ma prawo wyładowywać się emocjonalnie na swoich pracownikach i przelewać na nich swoje frustracje, odchodzą, mam nadzieję, w przeszłość. Dzisiejsi młodzi, często z doświadczeniem obserwowania innych kultur pracy, dobrze to rozumieją. I bardzo dobrze. Trzymam za nich kciuki.
Jakub Sieczko, lekarz anestezjolog
Napisz do autora: sieczko.gazetalekarska@gmail.com