Kontrakty lekarzy w centrum uwagi
Coraz częściej pojawiają się głosy, że ustawa o wynagrodzeniach minimalnych byłaby dużo mniejszym obciążeniem kosztowym, gdyby płatnik finansował tylko wzrost wynagrodzeń etatowych.
– Nie zgodzimy się na zabieranie pieniędzy lekarzom i innym pracownikom medycznym zarabiającym według ustawy o płacy minimalnej – zapowiedział prezes Naczelnej Rady Lekarskiej Łukasz Jankowski w czasie konferencji „Wizja Zdrowia. Diagnoza i Przyszłość – Foresight Medyczny”, która odbyła się 8 października w Warszawie.
Obciążenie dla budżetu
Wypowiedź prezesa samorządu lekarskiego jest pokłosiem sygnałów o możliwych zmianach, zamrożeniu lub wręcz wygaszeniu ustawy o wynagrodzeniach minimalnych pracowników ochrony zdrowia. Sygnałów sprzecznych i niemiarodajnych, ale obecnych w przestrzeni publicznej. Zawieszenia ustawy dyrektorzy szpitali domagali się od minister zdrowia Izabeli Leszczyny już w lipcu, podczas spotkania, na którym zaprezentowano pakiet zmian w szpitalnictwie.
Postulat wrócił we wrześniu, podczas rozmów przedstawicieli Ogólnopolskiego Związku Pracodawców Szpitali Powiatowych z kierownictwem resortu. Wskazywano, że ustawa pogrąża finansowo szpitale i stanowi potężne obciążenie dla budżetu NFZ.
O skali tego obciążenia mówi Narodowy Fundusz Zdrowia, i to otwarcie – w przeciwieństwie do dwóch poprzednich lat, gdy obowiązywała narracja, że „historyczny wzrost wynagrodzeń” nie jest problemem, bo towarzyszy mu „bezprecedensowy wzrost nakładów”.
Już we wrześniu wiceprezes Funduszu Jakub Szulc tłumaczył podczas posiedzenia Komisji Zdrowia, że choć koszty ustawy podawane są w ujęciu rocznym (ok. 15 mld zł), ważny jest koszt skumulowany. Izabela Leszczyna postawiła w październiku kropkę nad i, wskazując, że realizacja ustawy do tej pory kosztowała już niemal 80 mld zł.
Jeszcze w lipcu minister wykluczała jakiekolwiek ruchy wokół ustawy, argumentując, że nie zabierze niczego, co pracownicy otrzymali od rządu PiS. Tym większe było zaskoczenie w pierwszych dniach października, gdy stwierdziła, że ustawa miała wygasnąć po trzech latach. Licząc od nowelizacji z 2022 r., niedawna podwyżka powinna być – w myśl wyliczeń minister zdrowia – ostatnią. Nic takiego się jednak nie stanie. Po kilku dniach resort zdrowia oficjalnie stwierdził, że w ustawie nie ma żadnego ograniczenia czasowego.
Niewykluczone, że słowa minister zdrowia są konsekwencją rozmów z przedstawicielami szpitali, którzy mogli przypomnieć pierwszą wersję ustawy z 2017 r.
Wtedy rzeczywiście pojawiało się pewne ograniczenie czasowe, choć dotyczyło ono mechanizmu dochodzenia do właściwych rozwiązań dotyczących podwyżek w ochronie zdrowia. Nie tylko „dementi” w sprawie rzekomej regulacji, jaka miała ograniczać czasowo obowiązywanie ustawy, ale i zapewnienia wiceministra Jerzego Szafranowicza dotyczące domniemanych pomysłów na jej zamrożenie każą sądzić, że ustawa o wynagrodzeniach minimalnych przetrwa. Nie znaczy to jednak, że nic się nie zmieni.
Jakie są realia, każdy wie
Zmianę już odczuły pielęgniarki. Pod koniec września połączone komisje Zdrowia oraz Finansów Publicznych zdecydowały o odesłaniu do specjalnej podkomisji sprawozdania z prac nad obywatelskim projektem nowelizacji ustawy podwyżkowej. A to – jak przyznała przewodnicząca podkomisji Elżbieta Gelert – oznacza, że prace nad projektem zaczną się od początku.
Opozycja nie szczędziła ostrych słów, mówiąc o komisyjnej „zamrażarce”. Zapewnienia, że projekt będzie procedowany, niewiele tu zmieniły. Choćby dlatego że posłowie koalicji rządzącej nie wiedzą, czego oczekuje od nich rząd, a zwłaszcza Ministerstwo Zdrowia. Stąd obecność na posiedzeniu Zespołu Trójstronnego ds. Ochrony Zdrowia, który zebrał się pod koniec września, posłanki Elżbiety Gelert.
Apelowała ona do reprezentującego resort wiceministra Szafranowicza, by ministerstwo przedstawiło dane dotyczące możliwości finansowych, tak by o podwyżkach rozmawiać w kontekście realiów budżetowych. Jakie one są, wiadomo.
Lekarze przyznają, że ich grupy zawodowej, a na pewno specjalistów, ustawa o wynagrodzeniach minimalnych dotyczy w ograniczonym zakresie. – Rozmawiamy o ustawie, która dotyczy około 15 proc. specjalistów w Polsce. 85 proc. jest na kontraktach – mówił podczas przywołanej już konferencji prezes NRL Łukasz Jankowski. Podkreślał, że postulatem samorządu lekarskiego pozostają „trzy średnie krajowe dla lekarza specjalisty” jako wynagrodzenie minimum. O tym postulacie środowisko lekarskie nie daje zapomnieć minister zdrowia.
Podczas październikowego zjazdu krajowego OZZL przewodnicząca Grażyna Cebula-Kubat przypomniała, że obecnie ustawowa pensja przewidziana dla lekarza specjalisty zatrudnionego na umowę o pracę na jednym etacie w placówce publicznej wynosi 65 zł za godzinę brutto, czyli około 46 zł netto. Natomiast postulatem OZZL jest wynagrodzenie na poziomie 134 zł brutto na godzinę, co i tak, jak mówiła, jest stawką o połowę niższą od średniej rynkowej oferty dla specjalisty.
Izabela Leszczyna, która była gościem zjazdu, powtórzyła to, co wcześniej mówiła podczas spotkań z przedstawicielami samorządu lekarskiego: – Osobiście uważam, że lekarz powinien zarabiać min. trzy średnie krajowe, ale na razie nie mam pomysłu na to, jak zachęcić lekarzy do pracy na etacie. Zmiana wynagrodzeń lekarzy to będzie proces.
Izabela Leszczyna, zresztą wzorem swoich poprzedników, łączy spełnienie postulatu płacowego lekarzy z likwidacją kontraktu jako formy umowy, na podstawie której lekarze współpracują z podmiotami leczniczymi. Na to jednak zgody środowiska nie ma, choć prezes lekarskiego samorządu zapewnia o gotowości do rozmów. – Kontrakt nie jest optymalną formą wykonywania zawodu lekarza, a problem czasu pracy w tych umowach pozostaje nierozwiązany. Przy łóżku pacjenta nie staje jednoosobowa firma, lecz lekarz.
300 tys. zł miesięcznie
Można się spodziewać, że to właśnie kontrakty znajdą się w centrum uwagi decydentów. Podczas wrześniowych i październikowych posiedzeń Sejmu w kuluarach – i nie tylko – mocno wybrzmiewały argumenty dotyczące kwot, na jakie szpitale podpisują umowy cywilnoprawne ze specjalistami. Ministerstwo Zdrowia dzięki pewnym decyzjom personalnym zyskało wgląd do rachunków niektórych podmiotów – i (oczywiście nieoficjalne) zaczęły z dnia na dzień wyciekać informacje dotyczące wysokości pojedynczych kontraktów. Oczywiście bez personaliów.
Posłowie zaczęli zadawać pytania, prosząc na przykład o potwierdzenie, czy jest prawdą, że jeden z bardziej zadłużonych polskich szpitali zapłacił fakturę za miesiąc pracy lekarza w wysokości 300 tys. zł, a w innych podmiotach nie należą do rzadkości rachunki przekraczające 100 tys. zł. Tworzy się wrażenie, że dla lekarza pracującego na kontrakcie kwota 70-80 tys. zł miesięcznie to norma (choć zdecydowana większość dyrektorów szpitali, pytanych o to, ile płacą lekarzom kontraktowym, mówi o kwotach 30-40 tys., i to z wliczonymi dyżurami).
Inną sprawą jest, że lekarz pracujący na kontrakcie taką kwotę może otrzymać w jednym szpitalu, co nie wyklucza, że w innych podmiotach, jeśli pełni dyżury, również otrzymuje wynagrodzenie.
W kontekście problemów finansowych NFZ oraz będących ich następstwem problemów szpitali pojawiają się coraz częściej głosy, że ustawa o wynagrodzeniach minimalnych byłaby dużo mniejszym obciążeniem kosztowym, gdyby wyceny Agencji Oceny Technologii Medycznych i Taryfikacji obejmowały tylko koszty bezpośrednio wynikające z przepisów. Mówiąc inaczej, gdyby płatnik finansował tylko wzrost wynagrodzeń etatowych.
Duże nadzieje w reformie
Ministerstwo Zdrowia nie kryje, że duże nadzieje na poluzowanie presji płacowej wiąże z przedstawionym przez siebie projektem zmian dotyczących szpitalnictwa. Dyrektorzy szpitali powiatowych podkreślają, że reforma Izabeli Leszczyny dotknąć ma wyłącznie ich placówek i dla części z nich będzie oznaczać nie fizyczną, ale faktyczną likwidację (jako pełnowymiarowej placówki szpitalnej).
Zapowiedzi, że część oddziałów nie będzie musiała pracować w trybie ostrym, a więc nie będą musiały zapewniać obsady dyżurowej (nie będzie więc konieczności „podkupywania” i ściągania lekarzy za wszelką cenę) podoba się menedżerom.
Ale jednocześnie obawiają się oni, że w dłuższej perspektywie szpital z „nieostrymi” oddziałami będzie musiał oddać pole innym szpitalom w zakresie działalności leczniczej, ograniczając się do rozwijania opieki ambulatoryjnej, ewentualnie przekształcenia się w podmiot opieki długoterminowej (do czego zresztą będą zachęcać pieniądze z Krajowego Planu Odbudowy).
Dyrektorzy takich placówek, ale przede wszystkim samorządowcy analizują, czy bardziej będą się opłacać próby utrzymania się w grze nawet kosztem rosnących wydatków płacowych, czy też przystąpienie (dobrowolne) do proponowanych zmian. Pojawiają się jednak głosy, że z zapowiadanej przez resort reformy nic nie wyjdzie. Głównie dlatego że nie jest to reforma, a propozycja punktowych zmian, za które odpowiedzialność przerzucona ma być na samorządy lokalne.
Małgorzata Solecka
Autorka jest dziennikarką portalu Medycyna Praktyczna i miesięcznika „Służba Zdrowia”