Który biegły bieglejszy
Felieton to taki gatunek publicystyki, który powinien wypływać z emocji felietonisty. To nie jest opracowanie ani tym bardziej reportaż, gdzie obiektywizm i chłód emocjonalny sprawozdawcy są cnotą tych form wypowiedzi – pisze wiceprezes NRL Krzysztof Madej.
Foto: pixabay.com
Tu musi być podmiot liryczny i im bardziej jest liryczny – przepraszam, chciałem powiedzieć dosadny – tym lepiej.
Emocje, o których mówię, wynikają najczęściej ze zdziwienia, że sprawy idą absurdalnie inaczej, niż można by sądzić, że iść powinny w normalnej kolei rzeczy albo z oburzenia, ze zgorszenia, lub – dla odmiany – dla wyrażenia aprobaty lub zachwytu dla jakichś nieoczekiwanych zdarzeń. Tak też będzie i w tym przypadku.
Otóż w trakcie jednego z nieodległych posiedzeń Prezydium Naczelnej Rady Lekarskiej przedstawiony został przebieg postępowania sądowego prowadzonego przeciwko pewnej lekarce. Jak łatwo się domyślić, w sprawie o tzw. błąd w sztuce. Sprawa ma niezwykle przewlekły i zawiły charakter. Jest bardzo smutna, miejscami przerażająca, a przez to prowokująca do jakichś stanowczych wniosków. Trwa już kilka lat, nie jest jeszcze zakończona, a sama podsądna opisała ją na 100 stronach dla tych, którzy mają lub mogą mieć właściwość w sprawie. Ktoś mógłby sądzić, że idzie o to, aby samorząd lekarski pomógł Koleżance w jej niedoli. Też, ale i o coś więcej. O pryncypia, jak nie doprowadzać do takich horrorów, które uszkadzają nie tylko jednostkowe ludzkie biografie, ale także system ochrony zdrowia, system wymiaru sprawiedliwości, a przede wszystkim mir społeczny.
Na czym polega problem? Nie od dziś wiadomo, że w wielu postępowaniach przed wymiarem sprawiedliwości zajmujących się oceną deliktów z różnych dziedzin życia, a szczególnie w medycynie, najważniejsze są opinie biegłych i to one w zasadzie przesądzają o ostatecznym rozstrzygnięciu. Wprawdzie to sąd jest najwyższym biegłym, ale nie jest praktykującym na co dzień lekarzem z dużym doświadczeniem klinicznym, więc w sprawach lekarskich to biegły ocenia delikt, a sąd w ramach swojego doświadczenia i przeświadczenia nadaje temu rozstrzygnięciu postać wyroku. Gdy mamy w sprawie kilka opinii biegłych, niekiedy różniących się między sobą w sposobie argumentowania i ocen, a czasami wręcz sprzecznych, robi się niezły galimatias, groźny dla w miarę obiektywnej oceny zdarzeń i sprawiedliwego wyrokowania.
Sąd ma wtedy podwójny problem: nie tylko, które oceny i argumenty i z której opinii uczynić podstawą wyrokowania, ale także wikła się w proceduralne kłopoty z dopuszczaniem lub odrzucaniem tej, a nie innej opinii. A tak, zdaje się, zdarzyło się w tej sprawie. W Polsce mamy obecnie groźny już bałagan zarówno z powoływaniem i ustanawianiem w sprawach biegłych, jak i z wykorzystywaniem opinii biegłych ekspertów i autorytetów. Prokuratury i sądy mogą dysponować biegłymi pozyskiwanymi na cztery sposoby. Sąd może wyznaczyć biegłego z listy biegłych tworzonej przez prezesa tegoż sądu. Wymiar sprawiedliwości może też zawrzeć umowę cywilnoprawną na wykonanie opinii sądowo-lekarskiej z osobą fizyczną (biegły ad hoc), o której powziął przeświadczenie, że jest kompetentna. Może też zawrzeć umowę z podmiotem działalności gospodarczej nakierowanym na opiniowanie sądowo-lekarskie, założonym przez profesjonalistów.
Może też wystąpić o ekspertyzę do tzw. biegłego instytucjonalnego. Są nimi medyczne uczelnie wyższe, instytuty naukowo-badawcze i inne wyspecjalizowane jednostki, np. zakłady medycyny sądowej. Każda z tych dróg opiniowania procesowego ma swoje wady i zalety, nie miejsce tu na ich analizowanie po kolei, można jednak podsumować to jednym wnioskiem, że mamy obecnie głęboki kryzys w dziedzinie opiniowania, a wymiar sprawiedliwości ma trudności z pozyskaniem wartościowych biegłych i wartościowych ekspertyz. Lekarze na ogół robią, co mogą, aby nie dać się wciągnąć na sądową listę. Praca jest trudna i dramatycznie źle opłacana, a to rodzi szereg negatywnych zjawisk. Aby zarobić jako osoba fizyczna zawierająca umowę, też trzeba się nagimnastykować, robiąc różne dziwne ruchy, np. mozolnie zliczać długie godziny przeznaczone na pracę. Nie każdemu to odpowiada.
Biegli instytucjonalni mają inne ciekawsze rzeczy do roboty, a podział uzyskanych za opinię środków bywa konfliktogenny i często niesatysfakcjonujący dla licznych pośredników. Sam w przeszłości wykonałem dla uczelni kilka ekspertyz, za które nikt mi nie zapłacił, więc później byłem ostrożny. Pozostają przedsiębiorcy od opiniowania. Często poddawane są jednak w wątpliwość ich kompetencje i niezależność, ale nie mnie to oceniać. Do tych kłopotów dochodzi jeszcze sprawa tzw. ekspertyz prywatnych. W poprzedniej nieodległej reformie prawa procesowego, tej, która kładła zwiększony nacisk na kontradyktoryjność postępowania, znaczenie opinii zamawianych przez strony było większe. Obecnie, po ostatnich zmianach, które, jak to pięknie określają prawnicy, zwiększają inkwizycyjność procesu, użycie tych opinii jest znacznie utrudnione.
Dlaczego kwestia opiniowania w sprawach medycznych jest tak ważna? Każdy proces karny ma za zadanie ocenić indywidualną i jednostkową odpowiedzialność za czyny i ich skutki. W medycynie praca wykonywana jest na ogół w bardzo rozbudowanym układzie międzyludzkim i systemowo-organizacyjnym. To sprawia, że decyzje podejmowane przez lekarza często zależą nie tylko od jego wiedzy i zaangażowania, ale od warunków pracy i możliwości, jakimi dysponuje on w danej chwili. Cóż z tego, że ustawa o zawodzie lekarza (art. 4) mówi, że ma on obowiązek wykonywać zawód zgodnie ze wskazaniami aktualnej wiedzy medycznej, dostępnymi mu metodami i środkami zapobiegania, rozpoznawania i leczenia chorób, a także zgodnie z zasadami etyki zawodowej oraz z należytą starannością.
Sąd i tak będzie zajmował się tylko sprawą pojedynczego chorego, którego dotyczy postępowanie, nawet gdy pacjent ten był jednym z tłumu chorych szturmujących izbę przyjęć, a lekarz był w sytuacji, że dostępne mu metody i środki nie umożliwiały skorzystania ze wskazań aktualnej wiedzy i nie pozwalały (w sposób obiektywny, tj. nie przez odrzucenie) na dochowanie wszystkich górnolotnych przykazań etycznych. Dobry biegły powinien umieć dostrzegać tego typu skomplikowanie sytuacji, a analiza wielu postępowań mówi, że są z tym częste problemy. Na razie bywamy świadkami gorszących (z punktu widzenia intelektualnego i logicznego, nie obyczajowego) sytuacji rywalizacji opinii, które strony próbują wnieść w ramach swojej strategii procesowej z licytowaniem się, kto był w tej pracy eksperckiej bardziej kompetentny i bezstronny. Ważone i mierzone bywają w tych licytacjach stopnie i tytuły naukowe, ale jak zmierzyć wiedzę praktyczną i doświadczenie zawodowe?
Ostatnio usłyszałem pytanie: czy biegłym wypowiadającym się na temat zastosowania lub zaniechania współczesnych metod leczenia może być lekarz z długim już stażem emeryckim? Liczymy na to, że ten kryzys w opiniowaniu w sprawach medycznych zostanie zażegnany przez odrębną zupełnie ustawę o biegłych sądowych. Projekt już jest, ale wątpliwości do zawartych w nim propozycji jeszcze więcej. Chyba więc długa droga przed nami, a sprawy lekarskie ciągną się latami i zdarza się, że sądy czekają na opinię biegłego instytucjonalnego 2-3 lata. Zainteresowanie sprawą, od której wyszedłem, ma też jeszcze inny aspekt. Zastanawialiśmy się nad tym, aby w takich ciągnących się w nieskończoność postępowaniach (kiedy sąd bywa głuchy na inne opinie i argumenty poza tymi, które uzyskał z pierwotnej opinii biegłego, którego sam powołał) skorzystać z możliwości, jakie dają art. 90 i 91 Kodeksu postępowania karnego.
Nie zacytuję ich, bo są długie. Rzecz sprowadza się do możliwości udziału przedstawiciela organizacji społecznej w postępowaniu sądowym, „jeśli zachodzi potrzeba ochrony interesu społecznego lub interesu indywidualnego, objętego zadaniami statutowymi tej organizacji, w szczególności ochrony wolności i praw człowieka”. Przecież to, wypisz wymaluj, o nas, o samorządzie lekarskim. Taki przedstawiciel dopuszczony do udziału w postępowaniu zgodnie z art. 91 kpk może uczestniczyć w rozprawie, wypowiadać się i składać oświadczenia na piśmie. To mogłaby być rola takiego szczególnego rodzaju „biegłego” oceniającego inne, pomijane aspekty postępowania dowodowego. Musimy przymierzyć się do tej roli i spróbować ją wdrożyć.
Na uczelni, w której pracuję, prowadzę seminarium z prawa medycznego. Mogę omówić tylko malutki fragment. Mówię o odpowiedzialności karnej, cywilnej i kilku innych. Mówię o zarządzaniu ryzykiem. Kiedyś jedna ze studentek, kiedy nakreśliłem temat seminarium, powiedziała z wyrzutem: „dlaczego wy chcecie nas przed rozpoczęciem kariery zawodowej jakoś specjalnie nastraszyć?”. Żachnąłem się. Przecież nie taki był mój cel. Po pewnym czasie (myślę wolno, ale nieustępliwie) zmieniłem zdanie. Teraz na koniec wykładu pytam, czy udało mi się ich nastraszyć. Jeśli wyglądają na spłoszonych i tak mi poświadczają w słowach, uważam, że odniosłem sukces. Ja sam po zapoznaniu się ze sprawą, od której zacząłem, jestem mocno zaniepokojony. A poza tym, jak mnie zapewniał pewien znawca tematu, Polska jest jedynym krajem, w którym w prokuraturze istnieją specjalne wydziały specjalizujące się w ściganiu tzw. błędów w sztuce.
Krzysztof Madej, wiceprezes NRL