11 grudnia 2024

Lekarz – wolny prekariusz

Właśnie ten oksymoron najtrafniej oddaje obecny status zawodu lekarza. Prawa wolnego rynku i nowe formy zatrudnienia pozbawiają nas poczucia spełnianej misji „wolnego” zawodu.

Mieczysław Dziedzic
Foto: Marta Jakubiak

Postępująca neoliberalna globalizacja sprowadza lekarzy do poziomu przedsiębiorców, gdyż leczenie stało się produkowaniem zdrowia w oparciu o zatwierdzone technologie, dla których jednym z najważniejszych kryteriów jest rachunek ekonomiczny, a więc opłacalność.

Dodatkowe oszczędności można poczynić w zakresie kosztów pracy, a więc wynagrodzeń lekarskich. Powszechną praktyką jest zastępowanie zatrudnionych na podstawie umowy o pracę pracownikami kontraktowymi na umowach cywilnoprawnych, na zlecenie, o dzieło, które potocznie nazywa się umowami śmieciowymi.

W umowach kontraktowych pracodawca oferuje wprawdzie wyższą płacę, ale równocześnie obniża koszty własne, gdyż lekarz „na etacie” otrzymuje tylko 60% kosztów pracodawcy. W ten sposób powstała nowa klasa społeczna – prekariat, do której śmiało można wpisać lekarzy. „Prekariusz” to nowotwór językowy utworzony z połączenia wyrazów: „precarius” (łac.) = niepewny przyszłości, zdany na łaskę, uzależniony od kogoś i „proletariusz” – obywatel najniższej klasy.

Zjawisko prekariatu, chociaż nie jest całkiem nowe, ujawniło się w Polsce w takiej skali, że 23 maja 2015 r. po raz pierwszy ogłoszono Dzień Prekariatu. Manifestacja przed Ministerstwem Pracy i Polityki Społecznej zgromadziła osoby na tzw. umowach śmieciowych. Polska ma najwyższy wskaźnik niepewnych form zatrudnienia. Na „śmieciówkach” jest zatrudnionych 27% pracujących, a w niektórych zawodach umowy cywilnoprawne dotyczą nawet 40% zatrudnionych.

Teoretykiem tej grupy jest Guy Standing, brytyjski socjolog, który w książce „Prekariat. Nowa niebezpieczna klasa” (PWN, 2014) podał etiologię, symptomatologię i możliwe konsekwencje społeczne. Lekarze narażeni na typowe dla prekariatu problemy to niepomyślna prognoza dla przyszłych pacjentów. W odróżnieniu od zatrudnionych na umowę o pracę, prekariusze są pozbawieni jakichkolwiek gwarancji przysługujących stałym pracownikom oraz nie chroni ich kodeks pracy.

Prekariusz ma pracę „na chwilę”, bo przed chwilą został zatrudniony, gdyż niedawno został zwolniony. Poczucie tymczasowości pracy na oddziale czy w poradni nie buduje zaufania społecznego do lekarzy i nie jest w interesie pacjentów, bo obniża jakość świadczonych usług. W naszym zawodzie do charakterystyki prekariatu należy zjawisko zatrudnienia u kilku pracodawców, ciągłe poszukiwanie pracy i migracja zarobkowa poza miejsce zamieszkania.

Można to nazwać „nomadyzmem”, ale bardziej swojskie jest warszawskie określenie „słoiki”, bo harmonogramy się zazębiają, a czas pracy na umowach nie jest normowany i trudno wykalkulować przerwę obiadową. Fundamentem niewydolnego systemu są niskie zarobki lekarzy, co powoduje, że jeden lekarz zatrudnia się w wielu placówkach służby zdrowia, pozornie wypełniając braki kadrowe. Na jednego mieszkańca Polski przypada najmniej lekarzy w całej UE – 2,2 lekarza na 100 tys. mieszkańców. Gorsze wskaźniki ma tylko Turcja i Czarnogóra.

Trudno mówić o normalnym rynku pracy w opiece zdrowotnej. Absolwenci niechętnie przyjmują propozycje umów czasowych w wybranych placówkach zdrowia, gdyż u progu życia zawodowego oczekują stabilności, stałości zatrudnienia, możliwości planowania przyszłości. Nie bez znaczenia w poszukiwaniu pracy jest możliwość dalszego kształcenia, uczestniczenia w szkoleniach, kursach doskonalących, czyli rozwoju, od którego zależy zawodowa przyszłość.

Nawet rezydentura zakończona egzaminem specjalizacyjnym nie gwarantuje etatu, a propozycje wolontariatu nie mogą być akceptowane. Nadal 48% młodych ludzi u progu życia zawodowego deklaruje chęć opuszczenia kraju, a w ostatnich 10 latach wielu lekarzy podjęło pracę za granicą. Dla doświadczonych lekarzy specjalistów prekaryzacja wynika z wyboru wyższej płacy brutto.

Dowolność miejsca pracy, wolny rynek – to pozorna wolność wykonywania zawodu, która ma swoją cenę. Elastyczne zatrudnienie pozwalające na częste zmiany miejsca pracy, w zależności od proponowanych warunków finansowych, wytworzyło grupę specjalistów rezerwowych, którzy być może wykorzystają fakt, że luka pokoleniowa w poszczególnych dziedzinach będzie się dramatycznie pogłębiać.

Podejmują oni prace kontraktowe, na ogół poniżej zawodowych kwalifikacji, spełniając instrumentalnie oczekiwania nowego pracodawcy w zakresie zdefiniowanych procedur i unikając jakiejkolwiek indywidualizacji procesów diagnostyczno-leczniczych. Prowadzi to do głębokiej frustracji, gdyż umowy śmieciowe są silnym demotywatorem wykluczającym zaangażowanie emocjonalne w pracy, pozbawiającym poczucia własnej wartości i skutkują absolutnym brakiem empatii dla pacjentów.

Mimo że w pracy i na dyżurach spędza się prawie połowę życia, to lekarze przestali mówić: „w moim szpitalu”, „w mojej przychodni”, „mój pacjent”, bo nie utożsamiają się z miejscem wykonywania zawodu. Dodatkowym efektem jest zanik poczucia solidarności zawodowej i współpracy w zespołach lekarskich. Konsekwencją funkcjonującego w różnych formach lekarskiego prekariatu jest brak możliwości nadzoru nad współpracownikami zatrudnionymi na identycznych umowach kontraktowych, co oznacza brak możliwości dokształcania w codziennej pracy poradnianej, szpitalnej, dyżurowej.

Przestaje istnieć, tak potrzebna przy zdobywaniu doświadczenia zawodowego, relacja mistrz-uczeń w sytuacji, gdy młody i doświadczony lekarz są zatrudnieni na równoważnych umowach bez jakiejkolwiek podległości fachowej i służbowej. Trudno doszukać się korzyści w masowej prekaryzacji lekarzy. Armię prekariuszy lekarzy kreowali dyrektorzy, którzy są derywatami, wprawdzie nie metrykalnymi, ale mentalnymi poprzedniego systemu, w którym pracownik niewiele znaczył.

Konsekwencją obniżania nominalnego wynagrodzenia, m.in. o składkę ZUS pracodawcy, było pozbawienie własnych pracowników bezpieczeństwa egzystencjalnego i przywilejów wynikających z kodeksu pracy. Umowy kontraktowe wymykają się spod jakiejkolwiek kontroli norm czasu nieprzerwanej pracy i nagminne są 48-72 godziny dyżurów zagrażające uszczerbkiem zdrowia zarówno dla pacjentów, jak i lekarzy.

Od dawna alarmuje o tym Naczelna Izba Lekarska, powołując się na wyniki kontroli Państwowej Inspekcji Pracy i Najwyższej Izby Kontroli. Lekarze nie chcą zrezygnować z umów cywilnoprawnych, bo w porównaniu do płac etatowych zarobki są pozornie wyższe. Odnośnikiem dla stawek godzinowych na kontraktach są wynagrodzenia zasadnicze, które nie wzrosły od 2007 r., czyli od czasu lekarskich strajków. W Polsce są najniższe koszty pracy i najniższe pensje.

Większość zatrudnionych na umowach śmieciowych, poza składką zdrowotną (w minimalnej wysokości) – nie płaci innych składek. Jest to zjawisko bardzo niekorzystne, bo spływ pieniędzy do ZUS jest znacznie mniejszy. Zakłada się, że deficyt wpływów trzeba będzie wyrównać kwotą około 1,5% PKB. Polityka państwa musi ulec zmianie, bo jeszcze nieoszacowane ekonomiczne prognozy, co do odległych finansowych skutków prekaryzacji, mogą być fatalne.

W roku 2014 premier zapowiadał, że zlikwiduje umowy śmieciowe, a od stycznia 2016 r. mają wejść w życie przepisy dotyczące oskładkowania umów cywilnoprawnych, czyli opodatkowanie. W konsekwencji należy się liczyć z żądaniami płacowymi lekarzy, które albo zostaną zaspokojone, albo paraliż dotknie wielu podmiotów leczniczych na skutek braków kadrowych.

Nowy minister zdrowia określił swoje stanowisko na wypadek żądań płacowych białego personelu, ale najbliższy okres zweryfikuje balans podaży i popytu na rynku zdrowia, zwłaszcza że obecnie ujawnia się znaczny niedobór specjalistów w wielu dziedzinach. Zawód lekarza jest zawodem zaufania publicznego i dorywcza praca w jakimkolwiek podmiocie leczniczym nie może zastąpić długookresowej odpowiedzialności za zdrowie pacjentów. Prekariat lekarski jest przyczyną dalszego obniżania się jakości opieki zdrowotnej i ogólnego poziomu polskiej medycyny.

Mieczysław Dziedzic
Doktor nauk medycznych, specjalista chirurgii klatki piersiowej, chirurgii ogólnej, członek NRL

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 10/2015