Mariusz Politowicz: rynek apteczny na rozdrożu – zawód czy biznes
Sektor apteczny w Polsce od lat funkcjonuje w delikatnej równowadze, próbując sprostać oczekiwaniom pacjentów, wymaganiom prawnym i presji rynkowej. Decyzje podejmowane na najwyższych szczeblach władzy, także przez prezydenta RP, mają bezpośredni wpływ na tę równowagę.

Skierowanie tzw. ustawy „Apteka dla Aptekarza 2.0” (AdA 2.0) do Trybunału Konstytucyjnego, choć mieści się w konstytucyjnych uprawnieniach głowy państwa, niesie daleko idące skutki dla aptek, farmaceutów i pacjentów.
Trybunał, nieuznawany przez obecną większość parlamentarną, orzekł, że tryb uchwalenia AdA był niekonstytucyjny – nie odnosząc się jednak do meritum nowelizacji. Orzeczenie to, choć nieopublikowane, staje się narzędziem w debacie publicznej i może realnie wpłynąć na kształt rynku aptecznego oraz przyszłość zawodu farmaceuty.
Od 2017 r. obowiązuje AdA 1.0 – ustawa, która ograniczyła ekspansję wielkich sieci, ale nie zlikwidowała możliwości jej obchodzenia. AdA 2.0 to jej wzmocniona wersja, wzbogacona o sankcje – nic więcej, a zarazem aż tyle. To wystarczyło, by dotychczasowi beneficjenci luk prawnych zaczęli głośno protestować, że obecnie nie mogą już działać, jak dotąd.
Jako członek samorządu aptekarskiego byłem zaangażowany w działania wspierające ustawę. Zauważyłem przy tym ciekawe zjawisko – wielu przeciwników AdA zmieniało zdanie, gdy poznawali fakty. Przykład? „Słupy” – młodzi farmaceuci, którzy formalnie uzyskują zezwolenia na prowadzenie aptek, faktycznie jednak działają w imieniu dużych sieci.
Dokumenty ujawniane w toku postępowań administracyjnych pokazują realne ubezwłasnowolnienie tych osób. Orzeczenia sądów potwierdzają, że mamy do czynienia z pozornym, a nie rzeczywistym właścicielstwem.
Ustawa AdA 2.0 miała wzmocnić pierwotne przepisy, chroniąc rynek przed dalszą ekspansją sieci, często kontrolowanych przez międzynarodowe fundusze inwestycyjne. Celem było zachowanie apteki jako placówki zdrowia publicznego, a nie jedynie punktu sprzedaży.
Gdyby parlament bezrefleksyjnie uchylił AdA, otworzyłby drogę do dalszej konsolidacji rynku przez fundusze, również z kapitałem rosyjskim, działające z rajów podatkowych. To potencjalnie strategiczne zagrożenie dla państwa – zablokowanie dostaw leków mogłoby być tańsze i skuteczniejsze niż klasyczny atak militarny.
W modelu sieciowym marginalizacji ulegają indywidualne apteki, szczególnie te w mniejszych miejscowościach. To przekłada się na ograniczony dostęp do leków i osłabienie lokalnej opieki farmaceutycznej. Co więcej, zagraniczne podmioty, kierujące się zyskiem, mogą forsować sprzedaż leków przynoszących największe marże, niekoniecznie tych najlepiej odpowiadających potrzebom pacjentów.
Niech nikogo nie myli wysokość kwot, jakie pacjenci płacą za leki. Obowiązująca od 2012 r. ustawa refundacyjna doprowadziła do absurdu poziom urzędowej marży aptecznej. Przykład? Na refundowanej szczepionce przeciw RSV, kosztującej około 817 zł, apteka zarabia ok. 30 zł netto. Im droższy lek, tym jego dostępność bywa gorsza – bo koszt magazynowania przewyższa potencjalny zysk.
W krajach, gdzie rynek zdominowały sieci, farmaceuci stali się często jedynie wykonawcami poleceń menedżerów – ich rola doradcza została zredukowana do minimum. Taka sytuacja grozi również Polsce. Presja na wyniki sprzedaży może z czasem przekształcić apteki w placówki typowo handlowe, gdzie troska o pacjenta schodzi na dalszy plan.
Konsolidacja rynku prowadzi też do ograniczenia konkurencji – po początkowych obniżkach cen może nastąpić ich wzrost, a pacjenci stracą zarówno finansowo, jak i w zakresie dostępności leków czy fachowej porady. Ustawa o zawodzie farmaceuty z 2021 r. miała umocnić pozycję farmaceutów w systemie ochrony zdrowia. Jednak w realiach rynku zdominowanego przez sieci farmaceuci podlegają presji, która może sprowadzać ich rolę do zwykłego „sprzedawcy leków”.
Warto też wskazać na hipokryzję przeciwników AdA, którzy twierdzą, że „kilkaset gmin w Polsce nie ma apteki – przez AdA”. Tymczasem sieci mogłyby tam wejść, ale tego nie robią, bo to się po prostu nie opłaca. Co więcej – w tych miejscowościach często nigdy nie było aptek, także przed wprowadzeniem AdA. To nie przepisy są przeszkodą, tylko rachunek ekonomiczny.
Jeśli farmaceuci stracą autonomię, a zawód zostanie sprowadzony do pozycji najemnej, jego prestiż i atrakcyjność spadną. Już teraz uczelnie notują spadek zainteresowania studiami farmaceutycznymi. W dłuższej perspektywie może to skutkować brakiem kadr i pogorszeniem jakości opieki nad pacjentami.
W kontekście zdrowia publicznego warto też zauważyć, że prezydent RP mógłby odegrać ważną rolę jako promotor profilaktyki. Osobiste zaangażowanie – np. w akcje szczepień czy badania przesiewowe – mogłoby istotnie wpłynąć na postawy zdrowotne społeczeństwa. Takie działania, choć niezwiązane bezpośrednio z rynkiem aptecznym, wzmocniłyby rolę farmaceutów w systemie.
Decyzja prezydenta o skierowaniu ustawy AdA 2.0 do Trybunału Konstytucyjnego może więc wywołać długofalowe skutki. Otwarcie rynku na podmioty zagraniczne grozi destabilizacją, marginalizacją farmaceutów i pogorszeniem jakości opieki. Równocześnie warto pamiętać, że głowa państwa może – poprzez osobisty przykład – wspierać profilaktykę i wzmocnić zaufanie do profesjonalistów ochrony zdrowia. Dziś stawką jest nie tylko model rynku aptecznego, ale też przyszłość zawodu farmaceuty w Polsce.
Mariusz Politowicz, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 7-8/2025