8 września 2024

Medycyna sportowa: jak przejąć kontrolę nad organizmem

Medycyna sportowa jest jedną z najbardziej interdyscyplinarnych specjalności klinicznych. Lekarz sportowy jest wręcz drugim trenerem. Pomaga zawodnikowi nie tylko wtedy, gdy dojdzie do urazu, ale przede wszystkim stara się w efektywny sposób wykorzystać potencjalne możliwości biologiczne jego organizmu – mówi dr n. med. Zbigniew Krenc w rozmowie z Adamem Czerwińskim.

Fot. arch. prywatne

Każda dyscyplina sportowa, w której możliwy jest bezpośredni kontakt dwóch osób, niesie ryzyko odniesienia jakichś obrażeń. Zdarzają się złamane nosy, pęknięcia łuku brwiowego albo wybite zęby. W każdej sytuacji trzeba sobie radzić.

A pan musiał sobie radzić?

I to nie raz. Kiedyś na zawodach karate, na których pracowałem jako sędzia, zdarzyło się, że kilkunastoletni chłopiec niemal dosłownie wypluł ząb. Jako osoba obserwująca zdarzenie z boku mogę potwierdzić, że była to sytuacja całkowicie przypadkowa. Nikt nikogo specjalnie nie skrzywdził. Ale jakkolwiek byśmy na to patrzyli, zawodnik doznał poważnego urazu. Dlatego chwilkę się zastanowiłem i spytałem, czy jest ten ząb. Był w ręce sportowca. „W takim razie bierz go do buzi” – zarządziłem. „Uważaj, żeby go nie połknąć”. I wysłałem chłopaka do stomatologa.

Skąd pan wiedział, że właśnie tak trzeba postąpić?

Osoba, która interesuje się sportem, musi interesować się również urazowością i sposobami postępowania w takich przypadkach. A jeśli chodzi o postępowanie z wybitym zębem, to nie raz w czasach studenckich słyszałem, najczęściej w formie anegdotycznej, o tym, co robić w takiej sytuacji. Pamiętam też, że na zajęciach z chirurgii szczękowo-twarzowej była mowa, że wybity ząb może zachować pewną żywotność, gdy pozostawimy go w soli fizjologicznej, ale również we własnej ślinie. To logiczne. Usta to najbardziej naturalne środowisko dla zęba i jeśli zostanie możliwie szybko umieszczony w zębodole, jest szansa, że uda się go uratować.

Jak się skończyła ta historia?

Nie wiem, bo musiałem pozostać na zawodach. Tyle się zawsze na nich dzieje. Pamiętam zawody judo, na których doszło do złamania obojczyka z przemieszczeniem odłamków. Były też zawody karate, na których doszło do zwichnięcia stawu barkowego. Na szczęście pracował ze mną ortopeda i to właściwie on zaopatrzył zawodnika, tak że udało się wprowadzić głowę kości ramiennej we właściwe miejsce. Były też złamania nosa z masywnym krwotokiem. Zdarzały się sytuacje, gdzie mogło dojść do potencjalnego uszkodzenia narządów wewnętrznych po silnych kopnięciach, na przykład kiedy siła lokalizowała się w jamie brzusznej, i wtedy szczególnie musi być zachowana czujność.

Czasami zawodnicy są pod takim wpływem adrenaliny, że nie zdają sobie sprawy z tego, że coś się wydarzyło. Sporty walki mają to do siebie, że zawodnicy są bardzo twardzi i starają się panować nad swoim bólem, w związku z tym często nie dopuszczają do świadomości, że przyszedł moment, w którym zawody mogą się skończyć, choć nie ponieśli porażki sportowej. Na szczęście nie zdarza się często, żeby sytuacja wymykała się komukolwiek spod kontroli. Zawodnicy są dobrze wyszkoleni, a zasady współzawodnictwa sportowego są nastawione na to, żeby nie dochodziło do niebezpiecznych sytuacji. Są jednak dyscypliny sportowe, zwłaszcza u seniorów, w których dopuszczalny jest zdecydowanie silniejszy kontakt, jak np. w kickboxingu czy MMA, a reguły współzawodnictwa są często mniej restrykcyjne.

Trochę przerażająco brzmią te opowieści o urazach.

Każdy sport, nie tylko dyscypliny związane z kontaktem fizycznym zawodników, wiąże się z możliwością urazów, a lekarz niezależnie od tego, gdzie będzie pracował, jest lekarzem i najważniejsze powinno być dla niego zdrowie podopiecznych. Zaopatrzenie ich w taki sposób, żeby to było jak najbardziej profesjonalne i w przypadku sportowców dawało możliwie szybki powrót do pełnej aktywności fizycznej.

Aby rozwiać pana obawy, dodam, że sam przez wiele lat uprawiałem sporty walki. Jestem przekonany, że sport naprawdę dał mi wiele pozytywnych doświadczeń. Swoją przygodę ze sportem zacząłem od judo w szkole podstawowej. Ale jeszcze na studiach reprezentowałem swoją uczelnię, Wojskową Akademię Medyczną, na mistrzostwach Polski uczelni wojskowych w judo, zdobywając brązowy medal w całkiem nieźle obsadzonym turnieju we Wrocławiu. W międzyczasie mocno zaangażowałem się też w karate tradycyjne.

Ale został pan pediatrą.

Tak i była to w pełni przemyślana decyzja. Później doszła jeszcze kardiologia dziecięca, a następnie medycyna sportowa, która zawsze bardzo mnie interesowała, ponieważ będąc osobą bardzo aktywną fizycznie, jak każdy sportowiec próbowałem szukać takich metod, które będą optymalizowały moją formę psychofizyczną.

I po latach zbierania doświadczeń, wiedzy na temat fizjologii wysiłku, przyszedł czas na książkę „Medycyna sportów walki”.

Napisałem ją przede wszystkim z myślą o lekarzach, fizjoterapeutach i dietetykach sportowych, którzy sprawują opiekę nad sportowcami. Takie osoby potrzebują usystematyzowanej wiedzy, nie tylko wiedzy stricte medycznej, lecz także znajomości specyfiki technicznej danej dyscypliny sportowej i związanych z nią potencjalnych problemów i zagrożeń. Pisząc książkę, po raz kolejny się przekonałem, jak bardzo interdyscyplinarną dziedziną kliniczną jest medycyna sportowa.

Oczywiście, ważną jej częścią jest traumatologia, bo każda aktywność fizyczna wiąże się z ryzykiem urazów, ale lekarz sportowy musi patrzeć znacznie szerzej. Potrzebuje kompleksowej wiedzy o tym, jak funkcjonuje organizm z punktu widzenia fizjologii czy energetyki wysiłku, bo to rzutuje choćby na sposób odżywiania czy też suplementacji, którą można zaproponować zawodnikowi. Dlatego pisząc książkę o sportach walki, zafundowałem sobie jedną z fajniejszych przygód intelektualnych.

Czego się Pan dowiedział?

Na przykład, że dobrze rozumiejąc fizjologię człowieka, jego biochemię, możemy wspierać naturalne procesy regeneracyjne. Jeden z rozdziałów poświęciłem traumatologii głowy. Jego najważniejsza część dotyczy pourazowych uszkodzeń mózgu. Pisząc, musiałem usystematyzować wiedzę, by zaproponować najlepsze metody stopniowego powrotu do aktywności fizycznej, na przykład po wstrząśnieniu mózgu. Jak to zrobić najprościej? To oczywiste – konieczny jest odpoczynek. Po odpoczynku powrót do najprostszych aktywności i najmniej obciążających ćwiczeń.

Dopiero na końcu tej drogi pojawia się możliwość powrotu do sparingów, podczas których znów istnieje ryzyko odniesienia obrażeń. Na każdym etapie tej drogi jest jednak konieczność weryfikacji stosowanych obciążeń treningowych i ich tolerancji przez zawodnika. Widać, że kluczową rolę w terapii odgrywa czas. Organizm ma ogromny potencjał samonaprawczy i musimy umieć ten potencjał wykorzystać. W tym kontekście mówię też studentom o zasadzie „po pierwsze nie szkodzić”, która często bywa źle rozumiana.

A jak ją należy rozumieć?

Oczywiście, żaden lekarz nie może mieć intencji, by zaszkodzić swojemu pacjentowi, bo byłoby to nielogiczne i zupełnie niezgodne z naszą misją. Natomiast pierwotne znaczenie tej zasady odnosiło się do natury. Chodzi o to, aby po pierwsze nie szkodzić… naturze, a więc postępować w taki sposób, aby ją wspomagać, bo ona ma duży potencjałsamouzdrawiania. Dlatego dobrze rozumiejąc fizjologię człowieka, jego biochemię, możemy naturę wspierać w jej procesach naprawczych. I to z niezrozumienia natury bierze się czasem zbyt agresywne leczenie.

Kierując się dobrymi intencjami, chcemy czasem bardzo szybko uzyskać efekt terapeutyczny, i to nie wychodzi. Bo zbyt krótkie leczenie, zbyt szybki powrót do dotychczasowej aktywności czasem bywa powodem tego, że… zamiast pomagać, można zaszkodzić. A przecież wiadomo, ile czasu potrzeba na leczenie uszkodzeń określonych struktur tkankowych. Nawet różne kości goją się w różnym czasie. Mając taką wiedzę, musimy pozwolić, żeby to natura mogła w pełni ujawnić swoje działania lecznicze. Pomóc możemy, np. poprzez podawanie suplementów czy zabiegi fizjoterapeutyczne, ale pewnych rzeczy po prostu nie przeskoczymy. Sformułowanie, że czas leczy rany, wprost odnosi się do tej terapeutycznej roli samouzdrawiania organizmu.

Jak ma wspierać naturę lekarz sportowy?

Oczywiście oprócz tego, że reaguje, jak się coś „zepsuje”, to jest trochę jakby drugim trenerem. Po prostu pomaga w najbardziej efektywny sposób wykorzystać możliwości biologiczne organizmu. Mam to szczęście, że sam jestem osobą aktywną fizycznie, w związku z tym zdaję sobie sprawę z tego, że sportowiec, który poświęca dużo czasu na to, żeby budować swoją formę, nie buduje jej tylko na poziomie samej aktywności fizycznej.

Niezwykle istotne są jeszcze inne elementy: odpowiedni wypoczynek, czyli okres regeneracji, żeby organizm mógł się przygotować do następnego treningu, ale również odpowiednie odżywianie. Ważną rolę odgrywa także przygotowanie mentalne. W związku z tym my nigdy na sportowca nie możemy patrzeć tylko i wyłącznie jak na maszynę, która wykonuje pewną pracę i może się zepsuć.

Pewnie dlatego jeden z rozdziałów w pana książce jest poświęcony optymalizacji i aktywizacji procesów wypoczynkowych.

Rozdział ten ma w tytule też słowo biohacking. To dość popularne w ostatnich latach pojęcie odwołuje się do hakerstwa komputerowego. I tak jak hakerzy przejmują kontrolę nad komputerem, tak my, osoby zajmujące się biohackingiem, próbujemy przejąć pełną kontrolę nad organizmem ludzkim. W skrócie chodzi o to, by stosując różne „manipulacje”, zoptymalizować nasze możliwości psychofizyczne. Zakładając, że mamy określony potencjał genetyczny, biohakerzy próbują odpowiedzieć sobie na pytanie, co i jak zrobić, by potencjał ten w pełni wykorzystać i maksymalnie podnieść możliwości organizmu.

To co zrobić, żeby było lepiej?

Jednym z najprostszych działań, jakie możemy podjąć, to poprawa efektywności snu. I chodzi nie tylko o jego długość, ale także o jakość. Okazuje się, że wiele można osiągnąć, stosując proste metody relaksacyjne, a także tak banalne zabiegi, jak chociażby obniżenie temperatury w sypialni czy jej maksymalne zaciemnienie. Znaczenie mają nawet takie, wydawałoby się, drobiazgi, jak cyfry, które pojawiają się na wyświetlaczu budzika – powinny być one raczej czerwone, a nie na przykład zielone. Naprawdę ma to już znaczenie dla jakości naszego odpoczynku.

Takie szczegóły mogą realnie wpływać na dyspozycję sportową. Jeżeli weźmiemy pod uwagę sportowca, który walczy o ułamki sekund, to każdy detal w jego życiu może mieć znaczenie przy pracy nad budowaniem szczytowej formy. Jeżeli będzie nie w pełni wypoczęty, z deficytem snu, i w konsekwencji zdekoncentrowany, to może zniweczyć efekty ciężkiej pracy, którą długi czas wykonywał, i ten oczekiwany sukces sportowy niestety może oddalić się w bliżej nieokreśloną przyszłość. Dlatego sama aktywność fizyczna to jedna strona medalu. Drugą jest wszystko to, co dzieje się poza treningiem. Generalnie mnie jako lekarzowi zależy na tym, aby moi podopieczni potrafili wykorzystać potencjał swojego organizmu po to, żeby nie tylko odnosić sukcesy sportowe, ale także, by żyć pełniej.

Pewnie biohacking obejmuje także dietę?

Oczywiście. To bardzo ważny element i sportowcy, szczególnie ci na najwyższym poziomie wyszkolenia, zdają sobie z tego sprawę. Rozchwiany metabolizm spowodowany złą dietą może mieć wpływ na możliwości psychofizyczne zawodnika. Problemem może być spożywanie w nadmiarze słodyczy. Co się wówczas dzieje?

Gwałtowne wchłanianie z przewodu pokarmowego cukrów prostych powoduje, że na początku szybko rośnie poziom glukozy we krwi, za tym idzie silny wyrzut insuliny i często jest tak, że następujące po wyrzucie insuliny obniżenie glikemii uruchamia mechanizmy hormonalne, które próbują z kolei stężenie glukozy podnieść. Jednym z nich jest wydzielanie adrenaliny. Wiemy, że gdy jesteśmy wzburzeni, możemy mieć istotnie podniesiony poziom tego hormonu. Przez nią bywamy zdekoncentrowani, rozdrażnieni, mogą nam drżeć ręce. W przypadku sportowców może to się przekładać na ich doraźną formę i osiągane wyniki.

Można ponieść porażkę przez jeden wafelek?

Oczywiście nie. Wszystko jest dla ludzi. Bardziej chodzi o błędy w żywieniu popełniane w dłużnym okresie. Ale należy pamiętać, że drobne elementy składają się na większą, bardziej logiczną całość. Jeżeli zaczniemy je jak puzzle układać, to na uzyskanym obrazie możemy zobaczyć naszą optymalną formę sportową. Im więcej znajdziemy takich elementów, które będą ze sobą spójne, tym lepszy uzyskamy efekt końcowy. Czemu więc nie podjąć prostych działań optymalizujących nasze możliwości? Aktywność fizyczna, dieta i odpoczynek zawsze będą odgrywały ważną rolę w budowaniu dobrej formy nie tylko sportowej, ale i życiowej. Sprawią, że będziemy czuli się po prostu lepiej i staniemy się bardziej efektywni w pracy.

Dr n. med. Zbigniew Krenc – pediatra, kardiolog, lekarz sportowy, karateka, judoka, nauczyciel akademicki. Związany z Kliniką Pediatrii, Immunologii i Nefrologii Instytutu Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi. Opublikował właśnie książkę „Medycyna sportów walki. Fizjologia wysiłku, diagnostyka, traumatologia i żywienie”, która już stała się bestsellerem Wydawnictwa Lekarskiego PZWL.