22 listopada 2024

Moonlight Story (felieton Artura Andrusa)

Wiem, że nikt nie traktuje poważnie pomysłów, które regularnie zgłaszam w tekstach tutaj publikowanych. Trudno. Niejeden geniusz przez całe życie musiał zmagać się z powszechnym niezrozumieniem. Kiedyś ktoś doceni. Oto kolejna propozycja.

Foto: pixabay.com

Po występie na pewnym festiwalu, w imieniu własnym i kilku obecnych tam gwiazd show-biznesu, postulowałbym wprowadzenie obowiązku leczenia zbyt dobrego samopoczucia.

Wiem, że nikt w takim stanie nie przyjdzie dobrowolnie do lekarza, ale można to rozwiązać w taki sposób, że zbyt dobre samopoczucie takiego celebryty leczy się przy okazji zwykłego skaleczenia, złamania nogi czy infekcji górnych dróg oddechowych.

Albo należy w sanepidzie powołać komórkę, której zadaniem będzie oglądanie telewizji, wyłapywanie osobników o zbyt dobrym samopoczuciu i wzywanie ich na przymusowe leczenie. Tak trzeba. I to nie jest tylko moja opinia.

Wśród chwytów retorycznych stosowanych w publicznych dyskusjach, szczególnie śmieszy mnie ten zwrot: „I to nie jest tylko moja opinia”, dorzucany na końcu wypowiedzi. Komentarz do scenariusza ulubionego serialu: „Janusz powinien ożenić się z Bożenką, bo już za długo ją zwodzi. I to nie jest tylko moja opinia”.

Recenzja konkursu piosenki: „Strasznie wył i po co te tatuaże? I to nie jest tylko moja opinia”. Już sobie wyobrażam, jak autor takiego stwierdzenia przeprowadza konsultacje z licznym gronem znajomych albo członków rodziny, żeby potem coś takiego wygłosić. Jestem pewien, że w zdecydowanej większości przypadków jest to jednak tylko jego opinia.

Może jeszcze szwagier miał podobną, na co wskazywałoby filozoficzne „No widzisz?”, powiedziane po wysłuchaniu wspomnianego komentarza. Trzeba ostrożnie używać tego chwytu, zwłaszcza w sprawach obyczajowych. Wyobraźmy sobie rozmowę dwóch przyjaciółek, w czasie której jedna z nich stwierdza: „Twój mąż jest marnym kochankiem. I nie jest to tylko moja opinia”. Tragedia gotowa.

W pewnym radiu, już kilka lat temu, zauważyłem ciekawe zjawisko. Chodzi o festiwale, którym radio patronuje. Od dawna nie jest już tak, że prezenter radiowy mówi wszystko, co wie na temat takiego wydarzenia, a jeżeli jest tego za dużo – odsyła do strony internetowej. Teraz tego typu informacje się dawkuje.

Przepraszam, jestem ignorantem i nie znam wielu występujących na rzeczonych imprezach, ale przypuszczam, że takie powolne, wielomiesięczne podawanie nazw zespołów i nazwisk artystów wymyślono dla dobra słuchaczy. Gdyby te wszystkie informacje dostali na raz, mogliby oszaleć ze szczęścia.

Dlatego regularnie, raz w tygodniu, przez parę miesięcy przed imprezą, pojawia się w studiu organizator i w atmosferze niewątpliwej sensacji ujawnia jedno nazwisko lub jedną nazwę. Na przykład „The Gustibus”. Potem słuchacz ma tydzień na ochłonięcie i… kolejny szok – na perkusji zagra Dave Hangaroo, który na płycie „Moonlight Story”, legendy bluesa azjatyckiego – Tetsuro Kumase, grał na klarnecie.

Podobną zasadę – dramaturgicznego dawkowania informacji – wprowadziłbym w służbie zdrowia. Terminy mamy szczęśliwie odległe, więc spokojnie, bez pośpiechu, wtajemniczamy pacjenta w szczegóły czekającego go zabiegu. Na pierwszym spotkaniu podajemy datę operacji, na drugim nazwisko anestezjologa, na trzecim zdradzamy płeć instrumentariuszki.

Po miesiącu pacjent dowiaduje się, kto go będzie operował, a na tydzień przed imprezą… przepraszam – zabiegiem – którego organu będzie dotyczyła ingerencja chirurgiczna. Dla podniesienia atrakcyjności promocyjnej tego typu informacji można jeszcze dodać, że podobną operację, miesiąc przed nagraniem płyty „Moonlight Story”, przeszedł perkusista Dave Hangaroo.

Artur Andrus
Satyryk