Od końca drugiej fali wzrosło zapotrzebowanie na opiekę szpitalną
Zaczyna się spłacanie kredytu zdrowotnego zaciągniętego po wybuchu pandemii COVID-19. Z Kamilem Barczykiem, dyrektorem naczelnym ZOZ w Bolesławcu, rozmawia Mariusz Tomczak.
Czy rośnie liczba pacjentów z chorobami przewlekłymi, którzy po pojawieniu się koronawirusa pozostali bez właściwej opieki lub ze strachu nie poszli do lekarza?
Kamil Barczyk: Po wybuchu pandemii zaciągnęliśmy duży kredyt zdrowotny z wysokimi odsetkami i zaczynamy go spłacać. Od końca drugiej fali obserwuję wzrost liczby pacjentów w szpitalnym oddziale ratunkowym, a także w poradniach i pracowniach diagnostycznych.
Jeszcze dwa lata temu nasz SOR pomagał średnio ok. 40 pacjentom w ciągu doby, a od kilku tygodni – ok. 70. To oznacza, że zapotrzebowanie na opiekę szpitalną znacznie wzrosło i w końcu ten kredyt zaczęliśmy spłacać.
W ostatnich miesiącach niektórych chorób nie wykrywano w poradniach czy w placówkach POZ, bo pacjenci w nich się nie pojawiali z różnych powodów, m.in. także ze strachu. Na profilaktykę jest za późno, gdy zachodzi konieczność leczenia szpitalnego. Istnieje prawdopodobieństwo, że w niedalekiej przyszłości w niektórych placówkach zabraknie łóżek w zakresie onkologii, kardiologii czy chorób wewnętrznych.
Jak wyglądała praca szpitala w Bolesławcu w ciągu ostatnich kilkunastu miesięcy?
Wkrótce po wybuchu pandemii nasza placówka stała się szpitalem jednoimiennym i przez cztery miesiące trafiały do nas tylko osoby z COVID-19 lub podejrzewane o zakażenie koronawirusem.
Po zmianie decyzji przez wojewodę zaczęliśmy wracać do normalnej działalności. Otworzyliśmy wszystkie oddziały zabiegowe, ale oddziały: wewnętrzny, zakaźny i intensywnej terapii, praktycznie od roku są zajęte przez pacjentów covidowych, nie tylko z naszego regionu.
To oznacza, że mieszkańcy powiatu bolesławieckiego, o ile nie chorują na COVID-19, nie mają do nich dostępu i częściowo muszą korzystać z pomocy sąsiednich placówek. Wydaje się, że ta sytuacja nie ulegnie zmianie przez kolejnych kilka miesięcy ze względu na to, że jesteśmy trochę ofiarami własnego sukcesu – w woj. dolnośląskim nasz szpital modułowy znajduje się chyba na samym końcu na liście do likwidacji łóżek covidowych.
Od kilku tygodni ich obłożenie w całym kraju generalnie spada, w naszym regionie szpitale coraz szerzej otwierają się na wszystkich pacjentów, podczas gdy my wciąż pozostajemy na polu walki z COVID-19. W połowie maja na 170 łóżek covidowych w naszym szpitalu zajętych było ok. 130. Na szczęście zmniejszyła się liczba osób podłączonych do respiratora.
Co z zabiegami planowymi?
W lipcu, gdy przestaliśmy być szpitalem jednoimiennym, powróciliśmy do działalności zabiegowej. Od tego czasu staramy się nie przesuwać terminów i praktycznie wszystko, co zaplanowano, zostało wykonane.
Nie jesteśmy dużym szpitalem, mamy dwie sale operacyjne, więc być może łatwiej nam wszystko zorganizować m.in. z punktu widzenia dostępności zespołu anestezjologicznego, którego obecność ma newralgiczne znaczenie w czasie pandemii. Wstrzymane są jednak przyjęcia na trzy oddziały.