7 października 2024

Prof. Marian Zembala o magii transplantacji

– Niewielka grupa około 270 polskich kardiochirurgów oraz 230 kardioanestezjologów we współpracy z anestezjologami i kardiologami wykonała w 2013 r. 27 175 operacji serca. Ta liczba rośnie corocznie o około 800 operacji u dorosłych i dzieci – mówi prof. dr hab. med. Marian Zembala, dyrektor Śląskiego Centrum Chorób Serca w Zabrzu, w rozmowie z Ryszardem Golańskim i Martą Jakubiak.

Co dla pana, jako lekarza, jest najważniejsze, by dobrze wykonywać zawód?

Pokora wobec chorego oraz determinacja w zwalczaniu choroby i jej następstw, aby odnajdywać w sobie i współpracownikach nowe pokłady wiedzy, doświadczenia, potrzebnego w codziennej pracy z chorym. Trzeba odkrywać nie tylko rodzaj choroby, ale przewidywać jej konsekwencje, także te medyczno-ekonomiczne dla chorego i systemu ochrony zdrowia, starać się chorobę pokonać inteligentnie, ograniczając do maksimum skutki uboczne, a także analizując i dokumentując jakość leczenia oraz uzyskiwane wyniki.

Od dawna ma pan możliwość kontaktowania się z ośrodkami kardiologii i kardiochirurgii w Polsce, a także na świecie. Jak ocenia pan poziom tych dwóch specjalności w poszczególnych regionach?

W chorobach serca i naczyń, które w krajowych i międzynarodowych statystykach były i nadal są głównym zabójcą nie tylko w Polsce, ale i na świecie, przy stosunkowo niewielkich nakładach w okresie minionych 10 lat uzyskaliśmy bardzo widoczny postęp w redukcji śmiertelności w przebiegu zawału serca i ostrych zespołów wieńcowych. To w dużej mierze rezultat reformy ochrony zdrowia zapoczątkowanej w 1990 r. i trwającej z różną intensywnością do dzisiaj.

Stworzone w naszym kraju rozwiązania, dające dostępność 24-godzinną dla chorych z zawałem serca i kardiologicznymi stanami zagrożenia życia, stały się możliwe dzięki zaangażowaniu ludzkiemu i profesjonalizmowi, dobrej organizacji i doświadczeniu kardiologów oraz kardiochirurgów. Na ten sukces złożyła się także praca internistów, których rola na szczęście systematycznie rośnie w naszym kraju, diabetologów, radiologów, lekarzy rodzinnych, specjalistów rehabilitacji kardiologicznej, anestezjologów, chirurgów naczyniowych, angiologów, geriatrów, pediatrów oraz lekarzy innych specjalności i dużej grupy pielęgniarek. Nie wolno nigdy o tym zapominać.

To jest wspólny sukces leczonych, leczących i odpowiedzialnych za leczenie w naszym kraju. Szkoda, że dzisiaj pomniejszamy zupełnie bez uzasadnienia te role i wprowadzone wówczas nowatorskie rozwiązania. Tylko wspólne działania zespołów, w których kardiochirurg działa we współpracy w ramach HEART TEAM z anestezjologiem i kardiologiem wspierany przez internistę, lekarza rodzinnego, radiologa, geriatrę, diabetologa, pediatrę, specjalistę rehabilitacji, dają takie wyniki.

Warto także pamiętać, że niewielka grupa około 270 polskich kardiochirurgów oraz 230 kardioanestezjologów we współpracy z anestezjologami i kardiologami wykonała w 2013 r. dużą liczbę – 27 175 operacji serca, i ta liczba rośnie corocznie o około 800 operacji u dorosłych i dzieci. To wielki wysiłek, zważywszy, że obok rosnącej liczby dzieci do 1. roku życia wymagających złożonych operacji serca, rośnie – i to szybko – liczba chorych wymagających operacji w wieku podeszłym.

W roku 2013 wykonano takich zabiegów 4600 u chorych starszych, powyżej 75. roku życia, trudnych, bo z wieloma współistniejącymi chorobami. To nowe wyzwania, którym działając wspólnie, musimy sprostać. Fakt, że w Polsce kolejki czekających na operacje kardiochirurgiczne są krótsze niż w zdecydowanej większości krajów rozwiniętych UE, a uzyskiwane wyniki leczenia porównywalne z najlepszymi krajami, nie może być powodem osłabiania wiodących ośrodków akademickich w kraju lub szerzenia demagogii o potrzebie powoływania kolejnych ośrodków w kraju.

Byłem zdumiony kilka tygodni temu, kiedy mój gość w Zabrzu, znakomity kardiochirurg amerykański dr V. Subramanian, członek zespołu ekspertów w USA, opowiadał mi, jak obiektywne i bardzo wymagające, wyłącznie medyczne i epidemiologiczne, a nie komercyjne kryteria decydują w stanie Nowy Jork o powstaniu nowych ośrodków kardiochirurgicznych, które mogą korzystać z publicznych ubezpieczeń, zawsze z troską, aby nie osłabiać obecnie dobrze funkcjonujących ośrodków i szpitali.

W Polsce mamy w tej dziedzinie nadal zbyt wielką dowolność, która jest szczególnie odczuwalna przy jednym płatniku i jest źródłem wielu niepotrzebnych konfliktów, która wymaga uporządkowania wzorem sprawdzonych zagranicznych rozwiązań. Te rozwiązania znajdują się także w obszarze działania premiera rządu, pani Ewy Kopacz, i liderów Ministerstwa Zdrowia oraz NFZ, a także konsultantów krajowych i wojewódzkich.

Nigdy chyba tak wiele nie mówiło się w Polsce o pieniądzach w medycynie. Mając doświadczenie, nie tylko kierownika kliniki, ale dyrektora dużego szpitala, jakie wskazałby pan najważniejsze mankamenty finansowania tych dziedzin medycyny, które są panu najbliższe?

W każdym dobrze zorganizowanym kraju, pozbawionym korupcji, mówi się o pieniądzach w ochronie zdrowia. To naturalne i normalne. Oczywiście inaczej mówią o tym politycy, zwłaszcza opozycyjnych partii w przedwyborczych obietnicach. Przypomnijmy, że nawet w najbogatszym kraju świata reformy systemu ubezpieczeń w jakimś stopniu zadecydowały o wyborze prezydenta USA Baracka Obamy.

Liderzy odpowiedzialni za ochronę zdrowia powinni mówić i argumentować językiem pragmatycznym, wzmacnianym wynikami niezależnych krajowych rejestrów, ekspertyz, a nie lobby takiego czy innego. Jako przykład dobrej i potrzebnej debaty chciałbym przywołać spotkanie z ekspertami polskiej onkologii, które odbyło się w tym roku 7 października w Ministerstwie Zdrowia, gdzie wykład Barbary Więckowskiej, dyrektora Departamentu Analiz i Strategii, został nie tylko dobrze przyjęty przez liczne grono polskich onkologów oraz konsultantów krajowych, ale przeniósł debatę z powierzchownego medialnego forum na właściwy poziom profesjonalny.

To, że ośrodki onkologiczne w Bydgoszczy i Gliwicach uznano za liderów nowoczesnych rozwiązań także organizacyjnych w polskiej onkologii, dodatkowo sprzyja praktycznym, ale i pragmatycznym rozwiązaniom, na które czeka nie tylko polski pacjent onkologiczny, ale i system.

Jak postrzega pan rolę samorządu zawodowego lekarzy?

Ważna, potrzebna, silna i dobrze zorganizowana reprezentacja środowiska lekarskiego. Podobnie pozytywne zdanie mam na temat samorządu pielęgniarskiego, wciąż za mało docenianego w naszym kraju. Co cieszy, w działaniach obu tych samorządów dostrzegam pragmatyzm i wielokierunkowość działania obejmującego aspekty medyczne, szkoleniowe, prawne, organizacyjne, a także – co nie jest bez znaczenia – przywiązywanie należytej wagi do promocji kultury w naszym środowisku i poszanowania tradycji.

Rośnie znaczenie tego typu działań także po to, aby etyczność naszych lekarskich postaw, opinii i zachowań nie ucierpiała wskutek działań nastawionych wyłącznie na komercję. Taka rola autorytetu korporacyjnego, swoistego rozjemcy wobec wielości spraw trudnych i postępującego egocentryzmu postaw, jest bardzo naszemu lekarskiemu środowisku potrzebna. Także, aby zachować należne proporcje i szacunek dla całej medycyny – zarówno tej wysokospecjalistycznej akademickiej, jak i tej realizowanej na poziomie wsi, miast, powiatów, województw.

Czy przeszczepianie serca, tę najbardziej spektakularną operację, należy uważać za kwintesencję kardiochirurgii?

Transplantacja każda, bez podziału na poszczególne narządy, stanowi w jakimś stopniu kwintesencję nowoczesnej nauki i medycyny oraz jej możliwości. Dzisiaj, kiedy w Zabrzu w Śląskim Centrum Chorób Serca, akademickim ośrodku wysokospecjalistycznym afiliowanym ze Śląskim Uniwersytetem Medycznym w Katowicach, wykonaliśmy ponad 1000 transplantacji serca u dorosłych i dzieci, ponad 120 transplantacji płuc, kilkanaście transplantacji jednoczasowych serca i płuc, serca i nerek, a także imponującą liczbę ponad 35 000 operacji serca u dorosłych i dzieci, wciąż ta magia transplantacji nie przygasła, nie wyczerpała się.

Może dlatego, że do śmierci naszych chorych nigdy nie zdołamy się przyzwyczaić, może też dlatego, że troska o donacje narządów zamiast wyraźnego rozwoju, jakoś tak środowiskowo przestaje być zauważana jako jeden z największych wskaźników nowoczesnej medycyny i jej wiarygodności. To prawda, że dzisiaj rzadko w naszych ośrodkach chory umiera, to prawda, że uzyskiwana śmiertelność w operacjach serca nawet u chorych starszych rzadko przekracza 2-3 proc., co jest europejskim sukcesem, ale także prawdą jest, że trochę gubimy priorytety moralne i staramy się transplantacje przestawić na boczny tor, jako zajęcie tylko dla pasjonatów.

Jak długo transplantacja będzie najlepszym rozwiązaniem nie tylko etycznym, ale także medyczno-ekonomicznym wobec chorych z udokumentowanym i nieodwracalnym uszkodzeniem narządu, nie wolno nam, transplantologom, ale i odpowiedzialnym za leczenie w naszym kraju się wahać. To jest ważne jak „Dekalog”.

Jak długo czeka się w Polsce na serce?

W trybie pilnym ratującym życie nawet 2-3 miesiące, niestety dla pozostałych znacznie dłużej, za długo, wobec około 80 transplantacji serca rocznie w kraju, tymczasem nasz zabrzański ośrodek jest w stanie wykonać do 70-80 transplantacji serca i 20 transplantacji płuc rocznie, a pamiętajmy, że są także ambitne ośrodki transplantacji serca w Warszawie-Aninie, Gdańsku, Krakowie i Poznaniu.

Nie ma najmniejszej potrzeby uruchamiania kolejnych przy tej skąpej liczbie dawców. Trzeba mocno zintensyfikować wysiłek, aby pójść w zakresie donacji w ślady nie tylko Hiszpanii, co byłoby marzeniem, ale także Wielkiej Brytanii, Włoch, Holandii, Austrii czy Chorwacji. Nie wolno nam się cofać ani pozostawać w samozadowoleniu.

Kluczem do sukcesu każdej transplantologii jest nie tylko wysiłek, i to duży, małego środowiska polskich transplantologów, ale przede wszystkim ambicji, możliwości talentu i doświadczenia polskich anestezjologów i specjalistów intensywnej terapii. To oni są współtwórcami sukcesu lub porażki polskiej transplantologii i dlatego ich aktywności oraz wsparcie jest najważniejsze.

Czy film „Bogowie”, który opowiada także o pana życiu, może zmienić podejście Polaków do transplantologii?

Cieszy nas, że ten ambitny obraz powstał i został tak wysoko wyróżniony na Festiwalu Polskich Filmów w Gdyni. Jest on ilustracją wysiłku zabrzańskich transplantologów, którzy pod kierunkiem prof. Zbigniewa Religi w roku 1985 podjęli wielki wysiłek, aby dać w naszym kraju szansę uratowania chorych z nieodwracalnym uszkodzeniem serca. Tak, była to praca zespołowa i dzisiaj, kiedy sięgam pamięcią do tych pierwszych sześciu miesięcy w Zabrzu, zachowuję wielką wdzięczność dla odwagi, determinacji i charyzmy ówczesnego lidera prof. Religii, bez którego nie bylibyśmy w tym miejscu, gdzie obecnie jesteśmy.

Spędził z nami w Zabrzu 14 bardzo pracowitych lat, ale z nim 4 lata (1985-1889) pracowali obecny prof. Andrzej Bochenek, rok później dołączył także prof. Stanisław Woś (liderzy kardiochirurgii w Katowicach-Ochojcu) i dr Roman Cichoń, a także takie indywidualności w polskiej kardiochirurgii jak prof. Michał Wojtalik (obecnie lider w Poznaniu), prof. Jacek Moll (lider Centrum Zdrowia Matki Polki w Łodzi), prof. Janusz Skalski (lider kardiochirurgii dziecięcej w Krakowie), dr Jacek Kaperczak (lider kardiochirurgii w Opolu), dr Jacek Skiba (lider we Wrocławiu), doc. Ewa Kucewicz i dr Bronisław Czech – twórcy kardiochirurgii w Białymstoku.

Szczególnie jednak dziękuję tym kolegom, którzy tak jak dr Roman Przybylski, Jerzy Pacholewicz, Tomasz Hrapkowicz, Bogdan Ryfiński, Paweł Nadziakiewicz, Jacek Wojarski pracują ze mną przez prawie 30 lat w Zabrzu. Ten film jest dokumentem z wielowymiarowym przesłaniem, który nobilituje naszą pracę, każdego lekarza z najtrudniejszym chorym.

Jest pan nie tylko kardiochirurgiem, a wiadomo, że jest to zajęcie bardzo absorbujące, ale pełni pan także wiele odpowiedzialnych funkcji naukowych i administracyjnych. Jak regeneruje pan siły do pracy? Jaki styl życia i wypoczynku poleca pan młodym chirurgom?

Dobrze zorganizowana praca i bardzo wyraźny rytm dni tygodnia. Niewiele czasu pozostaje dla rodziny, ale pozostaje, pamiętając, że sobota i niedziela jest także czasem intensywnej pracy. Urlop najlepiej nad morzem, także zimą, a może zwłaszcza zimą. Wtedy jest cisza, spokój i wiatr, który jest dla mnie, obok słońca i wody, dodatkowym źródłem energii.

Czy jest coś, czego pan żałuje, patrząc na swoją pracę z perspektywy lat?

Marzyłem, aby zostać kompozytorem, ale niestety nie wyszło. Do tego trzeba mieć prawdziwy talent.

Jakie marzenie zawodowe ma Pan jeszcze do zrealizowania?

Mam jeszcze wiele marzeń. Najważniejsze, zakończyć rozbudowę szpitala w czerwcu 2015 r. w taki sposób, aby Śląskie Centrum Chorób Serca w Zabrzu stało się ośrodkiem Serca, Płuc i Naczyń, stosownie do zadań, jakie już obecnie pełni wobec rozwoju tzw. medycyny zadaniowej i będzie jeszcze pełniej realizować w przyszłości. Ważnym elementem tych zawodowych marzeń jest uruchomienie, we współpracy z ambitnymi władzami Miasta Zabrze i Śląskim Uniwersytetem Medycznym, Śląskiego Centrum Wdrożeń i Nowych Technologii w Medycynie Sercowo-Naczyniowej Kardiomed Silesia.

Wreszcie będziemy podobni w codziennej pracy badawczej do wiodących ośrodków badawczych i wdrożeniowych w medycynie. Na koniec ostatnie marzenie, chociaż jest ich znacznie więcej, by zrealizować z grupą około 100 przyjaciół kardiologów i kardiochirurgów polskich rejs do Londynu na Europejski Kongres Kardiologiczny w sierpniu 2015 r.

Wywiad ukazał się w „Gazecie Lekarskiej” nr 11/2014