11 grudnia 2024

Róża (fragmenty)

Była wiosna. Przyroda jakby obudziła się zgodnie ze swoim cyklem pór roku. Z ziemi wyrastała trawa, zazieleniły się krzewy, drzewa wypuszczały pączki. Podziwiałem świat i pragnąłem zrobić coś ciekawego, żeby wyrwać się z mojego smutku, chandry, depresji, a może odejścia z tego świata.

Róża

Foto: pixabay.com

W ostatnim czasie wiele spraw w mojej egzystencji było nieudanych, nawet tragicznych. Postanowiłem odbić się od psychicznego dna i podjąć decyzję, która wniosłaby coś nowego w moje życie. Pomysł i decyzja przyszły szybko i właśnie tego radosnego dnia postanowiłem napisać reportaż o dziewięcioletniej dziewczynce imieniem Róża.

Z rana wykonałem telefon do rodziców dziecka i już na wczesne popołudnie byłem z nimi umówiony. Mieszkali na obrzeżach miasta w murowanej plombie, która przylegała do parku z wysokimi drzewami, klombami, ławeczkami i niedużą fontanną. Była godzina czwarta, kiedy przyjechałem na parking i wysiadłem z samochodu.

Podszedłem do frontowych drzwi budynku, gdzie mieszkała dziewczynka z rodzicami. Zadzwoniłem. Serce biło mi mocniej i szybko, a różne myśli pojawiały się szybko, jedna po drugiej. Dziecko z rodzicami widziałem kilka lat temu. Drzwi otworzyły się i powitała mnie piękna kobieta, ubrana w obcisłą sukienkę w drobne kwiaty z długimi jasnoblond włosami i niebieskimi jak chabry oczyma, którą pamiętałem jako matkę dziewczynki.

– Niech pan wejdzie – powiedziała z uśmiechem.

– Dziękuję, że wyraziła pani zgodę na wywiad i napisanie reportażu.

– To ja dziękuję. Róża to jest takie wyjątkowe, a zarazem cudowne dziecko. Człowiek jak nie ma czegoś jednego, to ma coś drugie. Rozumie pan?

– Tak – odrzekłem krótko, ale nie wiedziałem, czy mówiła o dziecku, czy o sobie.

Wszedłem do pokoju, w którym siedziała przy stole dziewczynka i rysowała, nie odrywając wzroku od kartki. Matka popatrzyła na mnie i jakby chciała usprawiedliwić córkę, rzekła:

– Ona tak zawsze. Kiedy poświęci się swojej czynności, to nie można jej od niej oderwać.

Popatrzyłem uważnie na dziewczynkę. Siedziała z pochyloną głową. Jasnoblond włosy zwisały swobodnie, sięgały ramion i były równo przycięte. Zrobiłem dwa kroki w bok i zobaczyłem, że z tyłu głowy jej włosy rosną nisko, w linii prostej poprzez kark, sięgają prawie grzbietu. Teraz wyczuła moją obecność i podniosła głowę, która była nieco wydłużona i skośnie ustawiona. Pierwsze wrażenie było zaskakujące, mimo że dziewczynkę znałem.

Miała zniekształconą, asymetryczną twarz. Ta asymetria dotyczyła przesunięcia prawego oka ku dołowi, a właściwie nie oka, bo nie było tam gałki ocznej. Wąska szpara powiekowa przebiegała skośnie, ku dołowi. Nos o szerokiej podstawie skrzywiony był w stronę prawą i ta jego cześć nie miała nozdrzy. Blizna z lekkim zniekształceniem skóry na górnej wardze była wynikiem operacji rozszczepienia podniebienia. Oko lewe przesunięte nieco w bok ku uchu, przy braku prawego oka robiło wrażenie oka Cyklopa.

Uszy osadzone były nisko, bliżej ramion niż czubka głowy, a kształt małżowin niesymetryczny. Przypomniało mi się coś z początków mojej opieki nad nią, kiedy była jeszcze niemowlęciem, a mianowicie to, że rozpoznano u niej zespół genetyczny Goldenhara. Utrata krótkiego ramienia chromosomu pięć w każdej komórce dziecka powodowała jej defekty twarzy i reszty ciała.

W krótkiej chwili uświadomiłem sobie, co oznacza piękno symetrii w budowie każdego zdrowego człowieka. Częstą cechą zespołu było opóźnienie psychoruchowe. Nagle dziewczynka uśmiechnęła się do mnie, symetrycznie rozciągając usta, a w jej lewym oku dostrzegłem iskierkę zainteresowania moją osobą i radości. Chwilę mi się przypatrywała, następnie ponownie opuściła głowę, aby patrzeć na obrus z wzorami kolorowych kwiatów.

– Niech pan doktor siada. Pamięta pan jaka ona była mała, kiedy się urodziła?

– Tak. Pamiętam – odpowiedziałem zdecydowanym głosem.

– Zaraz przyniosę album zdjęć fotograficznych Róży – powiedziała kobieta.

Podeszła do komody i wyciągnęła podłużny album z jasną okładką, fotografią słońca, plaży i morza. Spojrzałem na dziewczynkę. Nadal siedziała z pochyloną głową. Nie wiedziałem zupełnie, jaki jest jej rozwój psychiczny. Bałem się niekorzystnej oceny. Pochyliłem również głowę, aby matka nie zauważyła, że przyglądam się małej. Kobieta przyniosła prostokątny album. Położyła go na stole i otworzyła.

– O! To jest zdjęcie usg., kiedy Róża żyła jeszcze w moim brzuchu. Rozpoznawano wady u dziecka, a było to na 4 tygodnie przed porodem.

Kobieta przewróciła stronę w albumie. Dziewczynka uniosła głowę i patrzyła na matkę.

– A to jest Róża po urodzeniu, kiedy była noworodkiem. Kiwnąłem głową. […]

Janusz Stanisław Czarnecki
Laureat w Konkursie Literackim „Przychodzi wena do lekarza”