Ukraińcy zwykle nie znają języka polskiego, a wielu lekarzy cyrylicy
Bariera językowa i brak dokumentacji medycznej u uchodźców z Ukrainy to duże wyzwanie dla ochrony zdrowia. Z dr Joanną Szeląg, lekarzem specjalistą medycyny rodzinnej z Białegostoku, wiceprezesem Podlaskiego Związku Lekarzy Pracodawców „Porozumienie Zielonogórskie”, rozmawia Mariusz Tomczak.
Uchodźcy z Ukrainy na ogół nie znają języka polskiego. Jak wielki jest to problem dla lekarzy rodzinnych?
Bariera językowa, jeśli chodzi o uchodźców z Ukrainy, to poważny problem. Dlatego zaczęły powstawać oddolne inicjatywy, które mają ułatwić komunikację między lekarzem a pacjentem. Naczelna Izba Lekarska udostępniła słowniki polsko-ukraińskie i kartę wywiadu lekarskiego w języku ukraińskim. Polskie Towarzystwo Medycyny Rodzinnej zorganizowało wyszukiwarkę poradni przyjmujących pacjentów w języku ukraińskim, rosyjskim lub angielskim oraz bazę tłumaczy, którzy w określonych godzinach są pod telefonem.
Później Ministerstwo Zdrowia uruchomiło aplikację LikarPL, która ma zapewnić tłumaczenie symultaniczne między pacjentem i lekarzem mówiącymi różnymi językami. Ta aplikacja, przynajmniej na początku, działała bardzo nieporadnie, ale jak na razie to jedyne systemowe narzędzie, które pomaga lekarzom i ich chroni w przypadku nieporozumienia językowego.
Naczelną zasadą każdego lekarza jest dobro pacjenta. Musimy działać tak, by przede wszystkim nie szkodzić. Żeby skutecznie pomóc osobie potrzebującej pomocy, musimy być pewni, że dobrze ją zrozumieliśmy. Lekarz nie może szukać pomocy na forach internetowych, gdzie dostanie cztery różne odpowiedzi, spośród których wybierze tę, która mu bardziej pasuje. W zakresie udzielania porad zdrowotnych potrzebujemy pewności. Tu nie ma miejsca na domysły.
Kłopoty z porozumiewaniem się chyba szybko nie miną?
To problem, który nie zniknie za kilka miesięcy, a przy dużej liczbie uchodźców pozostanie z nami przez bardzo długi czas. Liczymy, że uchodźcy z Ukrainy będą uczyli się języka polskiego. Z moich obserwacji wynika, że wielu z nich chce podjąć pracę w Polsce. W dogadaniu się mogą pomóc także ukraińskie dzieci. Dzięki temu, że będą chodziły do szkoły, nauczą się języka polskiego i zostaną pewnego rodzaju tłumaczami dla swoich rodziców.
Zanim wybuchła wojna w Ukrainie, przyjmowałam dorosłych pacjentów m.in. z Czeczenii, którzy przychodzili ze swoimi dziećmi, pośrednicząc w kontakcie między mną i swoimi rodzicami. Oczywiście pacjent musi wyrazić zgodę na obecność tłumacza, ale przede wszystkim najważniejsza jest pewność, że osoba pośrednicząca w komunikacji z lekarzem dobrze przekłada rozmowę w obie strony.
Osobna kwestia to brak znajomości języka polskiego przez lekarzy z Ukrainy w kontekście ich możliwej pracy w polskich placówkach ochrony zdrowia. W jakim języku będą tworzyć dokumentację? Jakim alfabetem? Czy jeśli przyjmą pacjenta na oddział, to opiszą to cyrylicą? Jak to potem przeczyta polski lekarz? To są wyzwania, o których dziś jeszcze mało kto myśli. Ustalanie tych kwestii powinno odbywać się w porozumieniu ze środowiskiem lekarskim.
Ilu lekarzy rodzinnych w Polsce może znać cyrylicę?
Osoby, które były w liceum przed 1989 r., musiały uczyć się języka rosyjskiego. Można zakładać, że przynajmniej znają alfabet rosyjski, nawet jeśli nie potrafią posługiwać się tym językiem. Wielu młodszych lekarzy jednak w ogóle nie zna cyrylicy. Ja ją przeczytam, co pomaga m.in. w rozpoznaniu nazwy leku. Oczywiście pod warunkiem, że jestem w stanie rozszyfrować litery ukraińskiego alfabetu, a przecież często nawet ci, co je znają, mają kłopoty w przeczytaniu dokumentacji medycznej sporządzonej w języku ukraińskim. Skoro są problemy z odczytaniem czyjegoś pisma w języku polskim, to co dopiero, gdy w grę wchodzi rozszyfrowanie cyrylicy.
Zanim wybuchła wojna w Ukrainie, dokumentację medyczną musiał przełożyć na język polski tłumacz przysięgły, ale obecnie, w związku z dużą liczbą uchodźców, ta zasada jest trudna do zrealizowania. Ważne, by dokumentacja została przetłumaczona w sposób wiarygodny. Nie może to być tłumaczenie dokonane za pośrednictwem translatora internetowego, bo w ten sposób łatwo popełnić błąd. Próbując się porozumieć z osobą, która zna tylko język ukraiński, też nie raz potknęłam się na próbie wykorzystania takiego narzędzia do tłumaczenia.
Zdarzają się też sytuacje, że pacjent w ogóle nie ma dokumentacji medycznej. Co wtedy?
Bardzo wiele osób z Ukrainy nie ma dokumentacji medycznej. Jeśli trafi do mnie pacjent, u którego poziom cukru we krwi przekracza 200 mg/dl albo ma podwyższoną hemoglobinę glikowaną lub ciśnienie strzelające w sufit, to postawię rozpoznanie. Ale jeśli ktoś przynosi leki przeciwpadaczkowe, to nie wiem, na co choruje, bo stosuje się je w wielu schorzeniach. Bywa i tak, że przychodzi pacjent z lekami przeciwpadaczkowymi i wie tylko tyle, że ma padaczkę, ale bez udokumentowanego rozpoznania. I tu zaczyna się poważny problem, bo jak w takim przypadku leczyć pacjenta zgodnie ze sztuką medyczną?
Trzeba być ostrożnym, gdy chce się to robić tylko w oparciu o przyniesione pudełko po leku. Mamy ustawę o zawodach lekarza i lekarza dentysty oraz Kodeks Etyki Lekarskiej. Pacjenci przybywający z Ukrainy, którym przysługuje status uchodźcy, generalnie posiadają te same prawa, co pacjenci polscy – z pewnymi wyjątkami jak kwestia wyjazdów do sanatorium czy dostępu do rehabilitacji – więc ich również dotyczy ustawa o prawach pacjenta i Rzeczniku Praw Pacjenta. Brak dokumentacji medycznej to duże wyzwanie dla bezpieczeństwa pacjenta, ale też bezpieczeństwa prawnego lekarza.
A co z refundacją leków dla obywateli Ukrainy?
Nie sądzę, by Ministerstwo Zdrowia szybko przychyliło się do naszego apelu, by podstawę do refundacji stanowił np. zebrany wywiad. Zgodnie z obowiązującymi obecnie przepisami, leki refundowane można przepisać wyłącznie w udokumentowanych wskazaniach. Jeśli przychodzi pacjent, pokazuje lek i mówi, na co choruje, a my nie mamy tego schorzenia odnotowanego w jego dokumentacji medycznej, refundacja się nie należy. Wielu lekarzy o tym nie wie.
Są schorzenia, których w gabinecie lekarza rodzinnego nie rozpoznamy, np. padaczka, schizofrenia, schorzenia reumatologiczne czy choroby zapalne jelit. To wymaga pogłębionej diagnostyki. Prawnicy mówią, że w sytuacji kryzysowej najbezpieczniejsze rozwiązanie, zarówno dla pacjenta i lekarza, to przyniesienie leków i poinformowanie, na co się choruje. Lekarz wypisze minimalną ilości leku, zabezpieczając w ten sposób pacjenta i skieruje go do dalszej diagnostyki, by potwierdzić rozpoznanie. Wiemy, że będzie to bardzo trudne.
Jako lekarze chcemy pomagać, ale musimy to robić bezpiecznie. Obecnie jest tak, że polski pacjent składa deklarację wyboru lekarza rodzinnego, dzięki czemu może w jego gabinecie otrzymać skierowanie do AOS lub do szpitala, a zbiorcza dokumentacja pozostaje u lekarza rodzinnego.
W przypadku uchodźców, jak mówią prawnicy, nie ma przeciwskazań, by złożyć taką deklarację, ale cóż z tego, skoro NFZ informuje, że za to nie zapłaci. Jak na razie tacy pacjenci przychodzą na jednorazową wizytę. Lekarz rodzinny rozpozna nadciśnienie, a taka osoba następnym razem pójdzie do innej poradni. To samo dotoczy też m.in. szczepień. W takiej sytuacji nie będzie ciągłości dokumentacji.