26 kwietnia 2024

Ideologiczne ukłucie – rozmowa o zdrowiu

„Amerykańskie Towarzystwo Pediatryczne zaleca, by dzieci do 2. roku życia nie miały dostępu do jakiegokolwiek ekranu – telefonu, smartfona, telewizora czy komputera”. Z prof. Pawłem Januszewiczem, kierownikiem Katedry Zdrowia Publicznego na Wydziale Medycznym Uniwersytetu Rzeszowskiego, rozmawiają Ryszard Golański i Marta Jakubiak.

Prof. Paweł Januszewicz
Foto: archiwum prywatne

Jakie zagrożenia w XXI w. czyhają na zdrowie dzieci?

Zarówno te dla ciała, jak i te dla duszy. Te pierwsze, to przede wszystkim nieprawidłowa dieta. Jeżeli matka, będąc w ciąży, je żywność śmieciową, u dziecka już od urodzenia może kształtować się zły profil lipidów, ulegają też podwyższeniu wskaźniki stanu mikrozapalnego w naczyniach.

Należy z całym naciskiem podkreślić, iż przynajmniej do 6. miesiąca życia jedynym i najlepszym pokarmem dla dziecka jest pokarm matki. Jeżeli przez okres wczesnego dzieciństwa do okresu dojrzewania dziecko nie odżywia się prawidłowo, wchodzi w okres dorosłości z początkami miażdżycy, z otyłością. Dzieci są również nagminnie przekarmiane.

Na przestrzeni ostatnich kilkunastu lat wielkość ich porcji żywieniowej zwiększyła się 7-12-krotnie. Jedzą źle także pod względem jakościowym. Mam na myśli ogromne zagrożenie ze strony intensywnie reklamowanej żywności śmieciowej i napojów gazowanych. Ta żywność ma w sobie ogromny ładunek sodu, tłuszczów trans i cukrów szkodliwych dla zdrowia, a zawiera zbyt mało mikroelementów, witamin i składników niezbędnych do prawidłowego rozwoju i życia.

Co jeszcze zagraża prawidłowemu rozwojowi dziecka?

Między innymi niedostatek aktywności fizycznej. Problem ten jest niestety całkowicie niedoceniany i nierozpoznawany, nawet przez lekarzy i samych rodziców. A przecież ruch jest krytycznie ważny dla rozwijającego się organizmu!

Problem zaczyna się już w przedszkolu, potem jest obecny w szkole i kiedy młody człowiek idzie na studia nie ma już zdrowego nawyku spontanicznej, systematycznej aktywności. Źródła naukowe pokazują, że godzina aktywności fizycznej „na wolności”, czyli np. w parku czy na boisku, to dla dzieci od trzeciego roku życia jest absolutne minimum. Nieprawidłowy wzorzec odżywiania i nieprawidłowy wzorzec ruchowy to dwa największe zagrożenia dla ciała.

A jakie są zagrożenia dla ducha?

Po pierwsze niesione przez nowoczesne technologie, jak np. blue light pollution, czyli zagrożenie niebieskim światłem emitowanym przez wszechobecne ekrany urządzeń elektronicznych. Już niemowlę ma dostęp nie tylko do telewizora, ale też do smartfona czy tabletu. W ostatnim roku ukazały się badania naukowe, które dowodzą, że niebieskie światło emitowane przez diody tych urządzeń ma szczególną zdolność aktywacji nerwu wzrokowego, przez co pola kory wzrokowej aktywują sąsiednie znaczne obszary mózgu dziecka. Ale to nie wszystko.

Wciąż nie wiemy, jaki wpływ na zdrowie ma emitowana przez te urządzenia energia, ich pola magnetyczne to nadal duży znak zapytania, wciąż oczekujemy na wyniki prowadzonych od paru lat badań nad związkiem pomiędzy guzami ośrodkowego układu nerwowego u dzieci, a nadmiernym używaniem przez nie telefonów. Producenci takich urządzeń powinni być zobligowani do umieszczania na nich ostrzeżeń, że dziecko nie powinno rozmawiać przez telefon dłużej niż pół godziny dziennie i nie powinno używać go przed snem.

A inne zagrożenia dla ducha?

Nowe technologie to zagrożenie dla ducha też w innym sensie – powodują złą jakość snu i wpływają na zły rozwój psychoruchowy dziecka. Amerykańskie Towarzystwo Pediatryczne zaleca, by dzieci do 2. roku życia nie miały dostępu do jakiegokolwiek ekranu – telefonu, smartfona, telewizora czy komputera. Ogromne zagrożenie dla rozwoju psychicznego dziecka stanowi także dostęp do treści niesionych przez współczesne media.

Już na wczesnym etapie rozwoju ma ono do czynienia z kumulacją wzorców pewnych zachowań agresywnych, np. w kreskówkach, filmach i reklamach telewizyjnych. Umysł dziecka nie jest w stanie różnicować jakości takich treści. Należy uświadamiać rodzicom, że dostęp do mediów powinien być ściśle limitowany i prawidłowo objaśniany. Nowoczesne zagrożenia to oczywiście także internet i jego pochodne. W przypadku starszych dzieci problemem jest mobbing w sieci i toksyczny wpływ wirtualnych kontaktów międzyludzkich w grupach rówieśniczych, które przy braku reakcji rodziców, są wyjątkowo groźne.

W jakim sensie?

Najmniejszy problem to pornografia, największy – rówieśnicze zachowania agresywne, które generują stany depresyjne i myśli samobójcze, zwłaszcza w okresie dojrzewania płciowego, czyli u dzieci między 12. a 15. r.ż. Treści niesione przez media społecznościowe to sztuczny, zalgorytmizowany świat, kapsuła negatywnych informacji i związków między ludźmi o wyłącznie tych samych poglądach i treściach intelektualnych. To świat dewastujący rozwój intelektualny dziecka.

Ogromnym zagrożeniem dla młodego człowieka jest tu „skrzywienie” widzenia świata, zubożenie procesów myślowych i brak możliwości realnych kontaktów międzyludzkich, umiejętności werbalnych, zdolności pojmowania zdobyczy cywilizacyjnych. Spłycony obraz świata, fałszywe, często wyjątkowo toksyczne kontakty w grupach rówieśniczych można porównać do zagrożeń takich jak złe odżywianie czy brak aktywności fizycznej.

W Polsce liczba samobójstw wśród dzieci i młodzieży co roku wzrasta o 1,7 raza. Dlaczego?

Mamy pierwsze, najgorsze miejsce w Europie. I tu wracamy znowu do roli rodziny. Wszystkie problemy w rodzinie odciskają piętno na dzieciach. Na przykład niepewność zatrudnienia rodziców przenosi się na dzieci – nie mogą wybrać zawodu, kierunku swojego rozwoju, bo wydaje im się, że każda decyzja może okazać się zła. W Finlandii wprowadzono „dochód gwarantowany” i tam zauważono, że w grupie objętej tym projektem zmniejsza się poziom stresu i liczba patologii, a zwiększa się kreatywność.

Dodatkowo negatywny wpływ na psychikę dzieci wywierają nowe media. Są ciekawe badania, które pokazują, że ludzie bombardowani nieustannie złymi informacjami mają gorszy stan zdrowia psychicznego. Fala hejtu politycznego albo hejtu indywidualnego ma bezpośredni związek z problemami dzieci.

Jak przekazywać dzieciom wiedzę o zachowaniach prozdrowotnych?

Badania naukowe pokazują, że pracownicy służby zdrowia są stosunkowo mało skuteczni w takiej edukacji. Niewiele możemy zrobić, chociaż oczywiście należy próbować. Niewiele również może zrobić szkoła i organy rządowe, takie jak Ministerstwo Edukacji czy Ministerstwo Zdrowia.

Dlaczego?

Amerykańskie prace naukowe pokazują, że właściwie wszystkie wielkie akcje uświadamiające skierowane do dzieci i młodzieży, produkowane przez czynniki rządowe, są przyjmowane przez młodzież z nieufnością. Strategie chronienia młodych ludzi przez szkołę przed czymkolwiek, o czym mówiliśmy, także są w dużej części mało skuteczne. W psychologii dzieci i młodzieży już dawno określono, że w grupach rówieśniczych dziecko naśladuje inne dziecko, już w żłobku i w przedszkolu.

Kiedy zaczyna dorastać, grupy rówieśnicze stają się wzorcem najsilniejszym. Drugim jest rodzina – ojciec, matka, brat, dziadek. Ostatnio pojawił się w tej przestrzeni jeszcze jeden autorytet. W Stanach Zjednoczonych zauważono, że np. najlepszym edukatorem seksualnym dla młodych ludzi w wieku dojrzewania płciowego jest 17-letnia blogerka, która ma dziesiątki milionów wyświetleń na blogu o treściach związanych z rozwojem płciowym i życiem seksualnym.

Jak edukować rodziców?

Przede wszystkim uświadamiać, co jest dobre dla ich dzieci, zachęcać do działań prozdrowotnych. Musimy pamiętać, że im bardziej człowiek jest biedny, tym jest bardziej chory, a im bardziej bogaty, tym bardziej zdrowy. To jest klasyka zdrowia publicznego, dziesiątków, setek, jeśli nie tysięcy badań naukowych na temat tzw. socjoekonomicznych determinantów zdrowia człowieka. I tu widzę dla rządu pole do prowadzenia działań pozytywnych. Skoro zalecamy, żeby dziecko jadło więcej owoców i warzyw, niech rząd sprawi, by były one tanie i łatwo dostępne. Potrzebny jest wyższy poziom organizacji prozdrowotnej społeczeństwa.

Żywność śmieciowa powinna być droga, a żywność zdrowa – tania. Strażnicy miejscy przeganiają babcie sprzedające truskawki na ulicy, a owoce są tam i tanie, i łatwo dostępne. Rodzice mogą tworzyć fora społecznościowe i naciskać, by straż miejska nie walczyła z ulicznymi warzywniakami. Trzeba też dopominać się o niższy podatek na sprzęt sportowy i żywność, na warzywa i na owoce. O zerową stawkę VAT. W zamian należy podwyższyć podatek na żywność śmieciową i słodzone napoje.

W Europie jest kilka krajów, które wprowadziły taki podatek na produkty zawierające dużą ilość tłuszczów trans, soli i syropu glukozowo-fruktozowego. W Stanach Zjednoczonych zwiększenie o 10 proc. ceny przesładzanych napojów spowodowało spadek ich spożycia również o 10%. Bo żywność śmieciowa to nie tylko hamburger i frytki. To też batoniki i napoje przesładzone, wśród niech te energetyczne, które mogą nawet zabijać. Amerykanie odnotowują ok. 100 zgonów dzieci rocznie z powodu spożycia „energetyków”.

Widziałem już w polskiej szkole 7-12-latki pijące te napoje przed „nudnymi” lekcjami! To dla nich może być trucizna, bo dla rozwijającego się organizmu tauryna i inne dziwne „dodatki” plus kofeina w stężeniach kilkunastokrotnie większych niż w filiżance kawy wywołuje zabójczą ekscytację ośrodkowego układu nerwowego i układu bodźco-przewodzącego serca, czasem wręcz arytmię.

Rodzice powinni wiedzieć, że jeśli dziecko je żywność śmieciową, to naraża swoje życie, skraca je mniej więcej o 10 lat i zdecydowanie pogarsza jego jakość, może mieć cukrzycę typu 2, zawał, wylew. Pieniądze odgrywają tu główną rolę, dlatego podatek na żywność śmieciową powinien iść do góry, w dół na warzywa, owoce i sprzęt sportowy. To jest moja recepta. Gdybym był ministrem zdrowia, właśnie o to bym walczył.

Rząd podejmuje działania, np. wprowadzając do szkół przedmiot „zdrowie”. Czy to dobry pomysł?

To bardzo dobry pomysł, bo im więcej się mówi o zachowaniach prozdrowotnych, tym lepiej. Ale samo mówienie nie wystarczy, lekcje powinny odbywać się w terenie: w sklepie z żywnością śmieciową i z żywnością bio. Trzeba tłumaczyć i pokazywać, czym różni się jedna od drugiej.

Czy w szkołach powinna być edukacja seksualna?

Oczywiście tak. Moi koledzy ginekolodzy twierdzą, że połowa przypadków bezpłodności to pokłosie zakażenia np. Chlamydią podczas pierwszych kontaktów płciowych. Można tego uniknąć, uświadamiając młodych ludzi, że prezerwatywy mogą zapobiec zakażeniom, a nie zaklinać rzeczywistość i mówić, że prezerwatywy są wymysłem szatana. Jesteś ortodoksem, to ich nie używaj, zachowaj czystość, ale nie zabraniaj innym. Osobista ideologia lekarza nie powinna być przenoszona na pacjenta.

W jakim wieku należałoby rozpocząć taką edukację?

Od przedszkola, już od starszaków, bo wtedy młodzi ludzie, w wieku 5-7 lat, zaczynają się interesować różnicami płciowymi. Przez trzy lata pracowałem w Kanadzie, gdzie już od przedszkola przybliżane są pewne aspekty fizjologii człowieka, dzięki czemu nie budzą one niezdrowej ciekawości dzieci.

Jak zachęcać młodzież do aktywności fizycznej?

Po pierwsze, należy zdemitologizować sport szkolny – ma nie być wyczynowy. Powinien służyć wszystkim, ma być radością, a nie szukaniem geniuszy. Po drugie, warto wykorzystywać przykład rówieśniczy. To działa jak rozchodzące się fale: jeśli jest w grupie ktoś, kto robi coś dobrze, to prędzej czy później wpływ tej osoby rozszerzy się na innych. Trzecia rzecz to dobre wzorce ze sportu ogólnego. Mój wnuk ma 5 lat i gania za piłką, bo chce być jak Lewandowski. Należy też własnym przykładem zachęcać dzieci do ruchu.

Jak pan profesor ocenia pomysł przywrócenia stomatologów do szkół?

Jestem za. Uważam, że opieka stomatologiczna to takie minimum cywilizacyjne, jeśli chodzi o dzieci, jak świeża woda w kranie.

Jak dużym problemem są dopalacze?

To jest największy problem biednych, z tzw. niskim statusem socjalno-ekonomicznym, choć obecny również w grupach ekstremalnie bogatych. Obecny jest praktycznie w każdej szkole, ale o tym się głośno nie mówi.

Na przykład na Podkarpaciu, gdzie jestem konsultantem wojewódzkim w dziedzinie pediatrii, rocznie od kilku do kilkunastu dzieci trafia na izbę przyjęć z powodu zatrucia dopalaczami. Mają zatrzymanie akcji serca, migotanie przedsionków, są w stanie splątania, chcą skakać z okna. Trzeba w końcu skutecznie uderzyć w producentów, transporterów i dilerów tej trucizny, która do Polski dociera głównie z Azji i Rosji.

Jaki wpływ na edukację prozdrowotną mogą mieć lekarze, których specjalności największy?

Śledzę badania socjologiczne dotyczące lekarzy i pielęgniarek. Pokazują one, że nasz stan traci zaufanie. Podobnie jest np. w Stanach Zjednoczonych, ale już we Francji lekarze wciąż mają bardzo duże zaufanie społeczne. Rodzi się więc pytanie, czy w ogóle możemy oddziaływać? Z jednej strony brak zaufania społecznego, ale z drugiej lekarz jest na liście zawodów, co do których odczuwa się respekt. Wydaje się zatem, że jest jeszcze spora rezerwa do odzyskania pola oddziaływania.

Jeżeli poświęcimy komuś nawet dwie minuty, by powiedzieć, że powinien przestać palić albo zgubić trzy kilogramy, to uważam, że nie będzie to czas stracony. Myślę, że jest ogromna przestrzeń do takich malutkich kroków. Zamierzam zalecenia tego typu zapisywać pacjentom na blankietach recept: 1/2 posiłku to warzywa i owoce, 10 000 kroków w ciągu dnia (na początek 3000 kroków dziennie, za miesiąc 10 000). Dla każdego z nas, niezależnie, czy jest stomatologiem, proktologiem czy pediatrą, jest jakieś pole do ideologicznego ukłucia pacjenta. Wierzę, że możemy zapobiegać, a nie tylko leczyć.