19 marca 2024

Powstanie Warszawskie – wspomina dr Krystyna Kiełczyńska-Prekier

Część medyków niosących pomoc rannym podczas powstania warszawskiego przeżyła, ale do dziś przetrwali bardzo nieliczni. Jak zapamiętali tamten bardzo trudny czas?

Powstanie Warszawskie: barykada na rogu ul. Karolkowej i Żytniej na Woli. Foto: Stefan Bałuk / domena publiczna

Wspomina Krystyna Kiełczyńska-Prekier, ps. „Stella” (96 lat), lekarz pediatra:

– W chwili wybuchu powstania byłam w I klasie liceum, lekarzem zostałam po wojnie, ale już wtedy – jako 14-letnia sanitariuszka wraz z lekarzami niosłam medyczną pomoc powstańcom.

Brałam udział w walkach na Starym Mieście, Powiślu i Śródmieściu. Byłam wcielona do 12. Kompanii por. Oppenheima (Wacława Kosickiego) batalionu por. Dzika (Tadeusza Okolskiego) zgrupowania mjr. Roga (Stanisława Błaszczaka).

Komendantką drużyny sanitarnej była „Iza” (Izabela Bowbelska-Zajączkowska). O godzinie „W” zgłosiłam się na ul. Przejazd do punktu sanitarnego w Ratuszu. W przestronnym pomieszczeniu biurowym na parterze umieszczono żelazne łóżka z materacami przygotowanymi dla rannych. Pierwsza noc była spokojna. Rano wszczęto zaciekłe walki o Pałac Blanka.

Powstańcy uderzyli od Daniłowiczowskiej, przez podziemia Ratusza do piwnic Pałacu i od Placu Teatralnego na główną bramę obiektu. Huk rozrywających się granatów, serie wystrzałów z peemów, krzyki, wrzawa, i pałac, mimo bardzo silnego oporu Niemców, został zdobyty. Byli po obu stronach zabici, ranni i wzięci do niewoli. W trakcie nieustającej strzelaniny 4 sierpnia byłyśmy wezwane do rannych w pałacu. Między Ratuszem a Pałacem Blanka był wysoki mur i po desce z trudem wdrapałam się na wysokość pierwszego piętra. Byłyśmy trzy i jedna starsza sanitariuszka „Nita” (Janina Grzybowska).

Ranny leżał w zdobytym zachodnim skrzydle pałacu, na pierwszym piętrze, pod oknem od strony Placu Teatralnego, w kawałkach szkła z potłuczonych szyb okiennych, luster i odłamkach tynku. Pod strzałem niemieckim z różnych stron czołgałyśmy się do niego. Kule, które przelatywały przez otwory okienne, odbijały się od ściany i uniemożliwiały swobodne poruszanie się. Pierwsza doczołgałam się do rannego powstańca. Z lewej strony głowy miał ranę wielkości pięciozłotówki, w której prześwitywał mózg. Rana nie krwawiła, twarz była śmiertelnie blada. To był drobny blondyn, którego z trudem ułożyłyśmy na noszach, same będąc w pozycji półleżącej. Był jeszcze jakiś mężczyzna, który pomagał nam przenieść go przez mur do punktu sanitarnego w Ratuszu. Potem dowiedziałam się, że ranny to młody poeta, Krzysztof Kamil Baczyński.