26 kwietnia 2024

Ballada o dwóch prędkościach

Z dnia na dzień otrzymujemy nieprzebraną liczbę informacji, których przetworzenie w praktyce, nie tylko przecież lekarskiej, staje się niemożliwe lub niemalże heroiczne. Dwoi się od tego w oczach i głowach – pisze dr Jarosław Wanecki.

Foto: pixabay.com

Kilka lat temu podczas jednej z europejskich podróży zwiedzałem po kolei, Pragę i Wiedeń. Reklama miast i znajdujących się tam zabytkowych atrakcji nie jest potrzebna. I tu, i tam tłumy turystów ustawiały się w kolejkach do zamków, pałaców i galerii sztuki oraz przemierzały ogrody, place i uliczki z licznymi sklepikami i restauracyjnymi ogródkami.

Odchodząc jednak od najbardziej obleganych punktów na stołecznych mapach, podczas wieczornych powrotów do hoteli i porannego poszukiwania stacji metra, można było przez chwilę spojrzeć, jak żyją stali mieszkańcy. Złota Praga huczała, hałasowała, spieszyła się w różnych kierunkach. Wiedeń szedł dostojnie, jakby ciszej, ale też pewniej, bez lęku, że coś ucieka. Rozedrgane, postkomunistyczne miasto na dorobku już na pierwszy rzut oka kontrastowało z poczuciem stabilizacji metropolii Starej Europy.

Kilka lat temu pasowałem do praskiego stylu, byłem znacznie młodszy, na dorobku, biegłem przez życie, niczym koń przez przeszkody podczas Wielkiej Pardubickiej. Mimo upadków na parkurze goniłem za jakimś ideałem. Jakim? Czy miała być to Hiszpańska Dworska Szkoła Jazdy Konnej w wiedeńskim Hofburgu? Ułożony pokaz woltyżerki, idealna musztra, doskonały skłon i slot, nie cyrk przecież?

Biegłem dalej, ale na mojej trasie stawiane były wciąż nowe przeszkody, pogłębiano rowy z wodą i dosadzono sztuczne żywopłoty. Mimo to, po ponad trzydziestu latach transformacji, w której uczestniczę od pierwszego roku studiów, nadal mam nadzieję na jakąś kostkę cukru, w zamian za kolejny piruet na podkowie szczęścia, który potrafi wykonać tylko polski lekarz.

Polaryzacja oczekiwań i możliwości w medycynie jest coraz bardziej widoczna i dwubiegunowa.

Doskonaląc swoje umiejętności, potrafimy leczyć na najwyższym poziomie. Najczęściej zawdzięczmy to przede wszystkim sobie, ambitnie dążąc do celów, wielokrotnie kosztem życia prywatnego i ignorowania czasu wytchnień. Idziemy w kieracie, jaki zafundowała nam władza, pod batem kolejnego szantażu wartości etycznych, które według polityków nakazują wykonywać zawód wbrew zasadom bezpieczeństwa naszych podopiecznych.

Rząd, wraz z zapatrzonym w jego populistyczne hasła elektoratem, wsadza nas na konie, które ścigają się, walcząc o każdy metr, kontrakt, grant, zamiast współpracować, tworząc wspólne konfiguracje i spójny pokaz dżokejów w białych mundurach. Na to wszystko nakłada się dodatkowo pokoleniowa zmiana trenerów i zawodników jazdy przez szpitalne oddziały i przychodniane gabinety. Prascy rodzice wychowali wiedeńskie dzieci.

Kontrast zauważalny jest już na pierwszy rzut oka. Medycyna to już raczej praca, a nie pasja. Praca to warunki jej wykonywania, płaca, komfort wypoczynku i nauki, a nie Wielka Pardubicka, nie gonitwa na łeb na szyję. I tak przyszło nam żyć i leczyć w kraju dwóch prędkości, w którym jedni już nie mają sił, inni je oszczędzają, a woźnica wali batem na oślep, nie widząc, że szkapa ledwo dyszy.

Pisząc tekst, słucham Wojciecha Młynarskiego: „Ech, ubawi Was ogromnie / W parę chwil balladka ta: / Raz w zaprzęgu szły dwa konie, / Szły w zaprzęgu konie dwa. / Pierwszy był to koń posłuszny / Który w galop, cwał czy trucht / Pięknie ruszał, grzecznie ruszał / Na najmniejszy bata ruch. / Za to drugi koń był hardy / Nieposłuszny, pędziwiatr / W biegu szybki, w pysku twardy / Co tam lejce, co tam bat! / Zaś gdy chodzi o woźnicę / Co na koźle z batem tkwił / Bardzo on to kierownicze / Stanowisko lubił był”.

Ballada wydaje się na tyle aktualna, że w momencie, gdy mamy wątpliwości, jak postępować dalej w ochronie zdrowia oraz w wyborze między Pragą a Wiedniem, pośpiechem i wyważonym pochyleniem się nad problemami pacjentów, pomoże ponadczasowa puenta Mistrza: „Kto się stawia, ten ma z tego / Mimo wszystko jakiś zysk / A kto słucha i ulega, / Ten najpierwszy bierze w pysk”.

Jarosław Wanecki, pediatra, felietonista