29 marca 2024

Odpowiednik to też dobry lek

Każdy wie, z jak wielu powodów potrafią się stresować pacjenci. Bywają one nieracjonalne, nawet anegdotyczne, jak w przypadku hipochondryka, którego zdradzała żona, a on się martwił, że mu rogi nie rosną (obawiał się, że to z powodu niskiego poziomu wapnia). Jednak najczęściej powody są poważne lub przynajmniej dokuczliwe.

Foto: pixabay.com

Grupą szczególnie przestraszoną bywają, co zrozumiałe, matki z dziećmi, zwłaszcza małymi. Kłopotliwe braki leków są codziennością. Zarazem wszechogarniająca reklama leków i suplementów diety wywiera silne piętno na nieświadomych swej niewiedzy ludziach.

Wywołuje w nich przekonanie, że są w stanie postawić diagnozę, dobrać lek i ustalić jego dawkowanie. W razie wątpliwości mogą się przecież skonsultować z lekarzem lub farmaceutą. Niestety, w myśl efektu Dunninga-Krugera im mniej wiemy na dany temat, tym jesteśmy bardziej skłonni do bezkrytycznej oceny lub zachowania. Tu – do samoleczenia.

Jestem w stałym kontakcie z wieloma farmaceutami. Pomimo lat doświadczenia wszyscy borykamy się z problemem, którego mogłoby nie być. Jest nim przekonanie pacjentów, a szczególnie matek chorych dzieci, że lek przepisany przez lekarza jest „oryginałem”, którego farmaceuta nie ma prawa zamienić poprzez wydanie odpowiednika. A przepisy zmuszają farmaceutów do ich proponowania i to na dodatek pod groźbą kary w wysokości do 200 zł.

Farmaceuci zarazem mają rozum, z którego korzystają. Jeśli pacjent lub rodzic nie chce zamiany, szanują jego decyzję. Swoistym paradoksem jest to, że decydentem wyboru leku staje się jego nabywca. Osoba raczej niebędąca lekarzem lub farmaceutą. Wybór opiera na kojarzeniu nazwy lub kolorystyki opakowania oraz – najczęściej – niższej cenie. Czasem po podpowiedzi przypadkowej osoby w kolejce aptecznej. Dopiero na końcu – na wyjaśnieniach farmaceuty.

Zgodnie z ustawą refundacyjną, która prawie niezmieniona obowiązuje od 2012 r., urzędowa marża (poprawnie: narzut) na lekach refundowanych jest identyczna dla każdego z odpowiedników danego leku. Różnica tkwi w odpłatności, czyli kwocie do zapłaty. Nie tylko pacjenci nie wiedzą o powyższych regułach. Dlatego nie tylko oni podejrzewają, że farmaceuta więcej zarobi, gdy kupujący zapłaci więcej.

To nieprawda. Reguły ustalił ustawodawca. Są oderwane od praw ekonomicznych i szeroko rozumianych realiów. Między innymi dlatego brakuje leków, zwłaszcza gdy… tanieją. Czy jednak cała koncepcja leczenia farmakologicznego, którą lekarz zalecił pacjentowi, legnie w gruzach po wydaniu odpowiednika? Przeważnie nie. Skupmy się na tej możliwości.

Skoro mamy do czynienia z permanentnymi brakami leków, a pacjenci podejmują nieracjonalne decyzje, proponuję ułatwić życie i im, i nam, lekarzom i farmaceutom. Słuszne jest, by pacjent ufał swemu lekarzowi. Farmaceucie też. Dlatego bardzo Państwa zachęcam, aby podczas wystawiania recept poinformować każdego pacjenta, czym jest odpowiednik. Że jest tak samo dobrym lekiem, który różni się nazwą, opakowaniem, kształtem i kolorem tabletki lub smakiem, zapachem i kolorem zawiesiny dla dziecka.

Nie ma to istotnego znaczenia dla działania. Mało komunikatywny pacjent lub zdenerwowana mama malucha będą mieli dobrą wskazówkę. Nie będą aż tak bardzo sfrustrowani w aptece oraz w domu, np. podczas przygotowywania zawiesiny z antybiotykiem. Mniejsza szansa na pomyłkę lub rozlanie zawiesiny. Nikomu nie muszę udowadniać, dlaczego ten zestaw czynności ma duże znaczenie.

Byłoby wskazane, aby w aptece pacjenci sami dopytywali o odpowiednik. Dlaczego? Choćby dlatego, że korzystają z wyszukiwarek, które nie podpowiedzą tego, co wie (bo w aptece ma) farmaceuta: odpowiednika. Czasem pacjenci argumentują, że wolą „oryginał” przepisany przez lekarza. Nie wiedzą, że na recepcie mają odpowiednik np. amoksycyliny z kwasem klawulanowym, a farmaceuta właśnie zaproponował oryginał…

Farmaceuci doskonale rozumieją, że są sytuacje, gdy pacjent nie powinien przyjmować żadnego odpowiednika pierwotnie zaordynowanego leku. Nie o tym mowa. Wielokrotnie widziałem na receptach znacznik „NZ – nie zamieniać”. Czasem brakowało NZ, ale pacjent informował o zaleceniu ustnym.

Natomiast niezwykle rzadko słyszałem słowa pacjentów, że lekarz uprzedził o możliwości przyjmowania odpowiedników. Cóż, samo życie. Jednak jeśli mamy możliwość, aby było łatwiejsze i spokojniejsze, dlaczego z niej nie skorzystać? Czego sobie i Państwu życzę.

Mariusz Politowicz, członek Naczelnej Rady Aptekarskiej