Anna Gołębicka: lekarz – cztery typy, jeden fartuch
Zamiast klasycznych podziałów na specjalizacje, tym razem spojrzenie przez soczewkę postaw: kto zarabia, kto się wypala, kto szuka sensu, a kto poklasku? Felietonowa typologia lekarzy w oparciu o dwie osie – finansową zaradność i nastawienie na pacjenta – może być początkiem ciekawej autorefleksji.

W dyskursie społecznym lekarze bywają chciwi, wspaniali, bogaci, nieuważni wobec pacjenta, zmęczeni, genialni, serdeczni albo opryskliwi. Czyli jacy? Punkt widzenia zwykle zależy od punktu siedzenia, a jak wiadomo, złe wieści i opinie rozchodzą się szybciej.
Aby jednak nie wrzucać wszystkich do jednego worka, warto sięgnąć po segmentację – taką, jaką stosuje się nie tylko w nauce, ale i w psychologii czy marketingu. Najstarsza typologia osobowości przypisywana Hipokratesowi dzieli ludzi na sangwiników, choleryków, flegmatyków i melancholików. Obecnie popularne są podziały według kolorów – dzielimy ludzi na zielonych, niebieskich, czerwonych i żółtych (lub pomarańczowych) w zależności od tego, czy skupiają się na relacjach, czy zadaniach oraz czy są ekstrawertykami, czy introwertykami.
A gdyby tak spojrzeć na lekarzy przez pryzmat dwóch innych osi: sprawności w zarabianiu pieniędzy i nastawienia – na pacjenta lub na siebie? Powstałaby nam czteropolowa macierz, którą – z przymrużeniem oka – można opisać tak: doktor VIP, synkowie mamusi, armia przyszłych wypalonych oraz „Ja, Doktor”.
Synkowie mamusi
To kategoria, która u zwierząt występuje tylko w bardzo młodym wieku – wtedy, gdy głośno domagają się jedzenia, ale nie są w stanie go sobie zapewnić. W świecie ludzi to jednostki tak skoncentrowane na sobie, że nie zauważają, iż niczego nie ogarniają. Potrzebują klasków, głasków, uznania, współczucia – i mają trudności z odnalezieniem się w otaczającym świecie. Można by pomyśleć, że to młodzi, których mama chwaliła za każdy rysunek i woziła do szkoły – ale nie tylko ich mam na myśli. To trudna kategoria, która budzi jednocześnie litość i złość kolegów.
„Ja, Doktor”
Z tej samej strefy skupienia na sobie, ale znacznie bardziej operatywni. To lekarze, którzy – niczym Klaudiusz – mówią „Ja, Cezar”, „Ja, Doktor”, „Ja, Lekarka”. Potrafią zarabiać pieniądze i robią to skutecznie. Czasem są naprawdę kompetentni, ale nadmierny awans społeczny lub inne deficyty każą im się tym nieustannie chwalić. To tacy „biskupi ochrony zdrowia” – z wyniosłością odziedziczoną po przodkach lub nabytą w drodze do statusu. W tej kategorii warto dodać jeszcze jedną oś – profesjonalizmu. Jeśli lekarz jest fachowcem, ale się „sadzi” – trudno, można to znieść. Ale jeśli ledwie skończył studia i rozpycha się tylko dlatego, że „tak ma” – to już naprawdę słabe. Dla wszystkich.
Armia wypalonych
To lekarze nastawieni na pacjenta, ale zupełnie niezaradni finansowo. Dla wielu – frajerzy. A jednak to właśnie dzięki nim system jeszcze jakoś działa. Pracują ponad siły, nie umieją lub nie mają czasu zadbać o siebie. Kiedy inni już jadą na kolejny dyżur, oni wciąż są w szpitalu. Kiedyś mówiło się na takich: doktor Judym. Dziś nie wiem, czy to jeszcze adekwatne. Lekarze i lekarki z tej grupy kończą poradnię razem z paniami sprzątającymi – bo pielęgniarki już dawno wyszły, przypominając przy okazji, że ich czas pracy skończył się np. o 15:00. Oni zostają – za darmo. Mają szacunek pacjentów, ale nie tak duży, jak powinni. Bo w naszych czasach: jeśli sam się nie szanujesz, nikt cię nie będzie szanował.
VIP
To lekarze, którzy łączą nastawienie na pacjenta z finansową zaradnością. Wiedzą, jak negocjować kontrakt, znają swoją wartość – i naprawdę robią to, co robią, dobrze. Pracują bez frustracji, mają satysfakcję i autorytet. Pacjenci są gotowi zapłacić za ich czas, bo widzą w tym realną wartość. Lekarze tych czasów?
A ty jakiem lekarzem jesteś?
Anna Gołębicka, ekonomistka, strateg komunikacji i zarządzania
Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 7-8/2025