10 października 2024

Chciałam tylko zapisać się na wizytę

Postanowiłam opisać sytuację, która miała miejsce kilka dni temu, gdy chciałam się zapisać na tak zwany pierwszy wolny termin do poradni specjalistycznej pewnego Instytutu Medycznego. Chociaż sama jestem lekarzem, z porad specjalistów korzystam najczęściej odpłatnie.

Foto: freeimages.com

Muszę przyznać, że nie spotkałam się, aby lekarz nie wziął pieniędzy od lekarza za wizytę prywatną. Tym razem postanowiłam zapisać się do poradni przyszpitalnej, ponieważ dokładnej diagnozy mojej choroby nie da się postawić w gabinecie prywatnym.

Wybrałam szpital i sprawdziłam na stronie internetowej Narodowego Funduszu Zdrowia, że pierwszy wolny termin jest w październiku 2015 r. Z oryginałem skierowania zgłosił się mój mąż do rejestracji, aby zapisać mnie na wizytę. W rejestracji dowiedział się, że nie ma żadnych wolnych miejsc i nie zostałam zapisana.

Ponadto rejestratorka stwierdziła, że sprawdziła w internecie i takich danych o wolnych terminach na stronie NFZ nie ma. Wtedy mój mąż wydrukował z komputera podaną przez poradnię ostatnią kolejkę i ponownie udał się do rejestracji. Pani w rejestracji powiedziała, że i tak mnie nie zapisze, bo te dane są nieaktualne i będzie aktualizacja, która wykaże, że wolnych miejsc nie ma.

Następnego dnia pojawiła się w Informatorze NFZ aktualizacja pierwszego wolnego terminu na ostatni dzień poprzedniego tygodnia (piątek). Wynikało z niej, że pierwszy wolny termin w tej poradni jest nadal w październiku 2015 r.

Mąż był w poniedziałek, ja osobiście dzwoniłam do rejestracji w poniedziałek i wtorek, oczywiście nic nie wskórałam, a rejestratorka nie chciała mi się nawet przedstawić. Na moją wyraźną prośbę, którą powtórzyłam kilkakrotnie, podając swoje nazwisko, pani powiedziała, że nie ma obowiązku podawać mi swojego nazwiska.

W takiej sytuacji postanowiłam zadzwonić do pełnomocnika ds. praw pacjenta, który zatrudniony jest w Instytucie. Dzwoniłam kilka razy, ponieważ pani od razu nie mogła udzielić mi informacji. Ostatecznie dowiedziałam się, że pani profesor z poradni specjalistycznej potwierdziła, że nie ma wolnych miejsc i nie mogą mnie zapisać. Natomiast dane o kolejkach przesyła „jakaś” pani z administracji, która pracuje na „jakąś” część etatu i ma nieaktualne dane.

Napisałam skargę do NFZ. Co z tego wyniknie? Myślę, że znam odpowiedź.  Jeżeli „Gazeta Lekarska” wydrukuje mój list, to napiszę za jakiś czas, czy moje przypuszczenia się potwierdziły.

A chciałam tylko zapisać się na wizytę wg kolejki, na pierwszy wolny termin podany przez poradnię. Nie chciałam niczego załatwiać, powoływać się na znajomości. Najczęściej w takich sytuacjach nie mówię, że jestem lekarzem. W opisanym przypadku podałam jednak, że jestem lekarzem, a mój mąż pracuje w szpitalu, w którym znajduje się poradnia, do której chciał zapisać mnie na wizytę.

Lekarka
(imię i nazwisko do wiadomości redakcji)

List do redakcji opublikowany w „Gazecie Lekarskiej” nr 4/2015