To już trzy dekady odrodzonego samorządu lekarskiego
Odrodzenie samorządności lekarskiej przypadło na burzliwy czas. Przez trzy kolejne dekady działacze samorządowi domagali się, by jak najwięcej spraw lekarskich było w ich rękach.
Foto: pixabay.com
17 maja 1989 r. Sejm PRL uchwalił ustawę o izbach lekarskich. Premierem był wówczas Mieczysław Rakowski. Na długo przed tym, gdy z jego ust padły słowa: „Sztandar PZPR wyprowadzić”, 19 czerwca 1989 r. Rada Państwa powołała Komitet Organizacyjny Izb Lekarskich.
Dzień wcześniej miała miejsce druga tura wyborów parlamentarnych na zasadach uzgodnionych w trakcie rozmów Okrągłego Stołu, pierwszych częściowo wolnych po II wojnie światowej. Od sierpnia 1989 r., gdy szefem Rady Ministrów – jako pierwszy niekomunistyczny premier po wojnie – został Tadeusz Mazowiecki, na czele rządu stawało 16 osób i mieliśmy 6 prezydentów. W ciągu tych 30 lat prezesami NRL było 5 lekarzy, upłynęło 7 kadencji NRL (ósma trwa), odbyło się 14 Krajowych Zjazdów Lekarzy.
Creatio ex nihilo
– Najważniejszym wydarzeniem z punktu widzenia 30-lecia samorządu lekarskiego jest sam fakt jego reaktywacji – mówi Wanda Terlecka. Przy okazji jednej z kolejnych rocznic odrodzenia izb, prof. Jan Nielubowicz za najważniejsze osiągnięcie uznał zdobycie „własnej lekarskiej reprezentacji”. Nie wszyscy lekarze tak uważają, dla wielu bardziej istotna była i nadal pozostaje skuteczność.
– Nasz samorząd miał duży wpływ na zmiany dokonane w ustawie o izbach lekarskich – wspomina Jacek Piątkiewicz, dodając, że sukcesem było m.in. doprowadzenie do konkursów na stanowiska ordynatorów i do opiniowania kandydatów na inne funkcje w ZOZ-ach. Sporym osiągnięciem było uchwalenie przez sejm ustawy o zawodach lekarza i lekarza dentysty, przygotowanej przez lekarskich samorządowców. Po stronie największych osiągnięć wiele osób zaangażowanych w działalność samorządową wymienia uchwalenie KEL.
Nie można zapominać, że pracom nad nim towarzyszyły żarliwe spory. Niesłychanie ważną sprawą było przejęcie części zadań od administracji (np. prowadzenie rejestru lekarzy, wydawanie PWZ) oraz nadzór nad wykonywaniem zawodu w postaci powołania pionu odpowiedzialności zawodowej i sądów lekarskich. – Dawniej zajmował się [tym – przyp. red.] urzędnik, obecnie [robi to] lekarz, bo jedynie on może właściwie ocenić problem między lekarzem a pacjentem – tłumaczył prof. Tadeusz Chruściel. Długie lata samorząd przeobrażał się w kierunku organu administracji państwowej, co poddawano krytyce, ale wynikało to z przepisów prawa.
Biorąc pod uwagę fakt, że trzy dekady temu startowano od zera (brakowało krzeseł i maszyn do pisania, nie wspominając o problemach lokalowych), NIL i okręgowe izby lekarskie zgromadziły od tamtego czasu pokaźny majątek. Samorząd stać na utrzymywanie siedzib, zatrudnienie pracowników, organizowanie bezpłatnych szkoleń dla lekarzy, dofinansowywanie imprez integracyjnych, sportowych i kulturalnych, wydawanie własnych czasopism czy prowadzenie stron internetowych. W każdej izbie powstał system przyznawania zapomóg i pożyczek oraz pomocy socjalnej.
Quo vadis?
Środowisko lekarskie jest na tyle liczne, że trudno o jednomyślność. Od lat trwa dyskusja, czym samorząd właściwie powinien się zająć. Czy głównym zadaniem izb powinno być wytyczanie i egzekwowanie zasad etycznych i deontologicznych (za czym opowiadał się np. prof. Tadeusz Koszarowski w 1989 r.), czy raczej integracja i aktywizacja środowiska (na co zwracała uwagę 30 lat temu m.in. prof. Zofia Kuratowska)? A może przywrócenie godności zawodu i tradycyjnej roli społecznej, tak by odzyskał dawny blask?
Wielu lekarzy wyraża przekonanie, że samorząd powinien przede wszystkim aktywnie walczyć o poprawę warunków pracy i płacy. Trudno nie dostrzec licznych zabiegów działaczy NRL w tym zakresie od samego początku transformacji ustrojowej. Niezadowolenie ze skuteczności samorządu na tym polu legło u podstaw powstania OZZL i powraca jak bumerang co pewien czas. – Naszym kolegom związkowcom nie potrafiliśmy wytłumaczyć różnic między obowiązkami i priorytetami samorządu lekarskiego, a działalnością związkową – przyznaje Mieczysław Dziedzic.
Lekarze wielokrotnie wyrażali swoje niezadowolenie, protestując na różne sposoby, także wychodząc na ulice i głodując, ale ocena skutków tych działań nie jest jednoznaczna. Spoglądając na frekwencję w wyborach do izb lekarskich i porównując ją z frekwencją w wyborach powszechnych, trudno nie oprzeć się wrażeniu, że niemała liczba lekarzy nie jest zainteresowana działalnością samorządu, na co z goryczą zwracają uwagę weterani pamiętający początki odrodzonych izb lekarskich. – Mieliśmy ambitny plan utworzenia banku lekarskiego oraz towarzystwa ubezpieczeń wzajemnych. Dotychczas nie wprowadziliśmy także jednolitego ubezpieczenia OC dla lekarzy w całej Polsce – wylicza Wojciech Marquardt.
Nulla dies sine linea
W ciągu 30 lat ze środowiska lekarskiego wywodzili się m.in. premier, marszałkowie izb parlamentu, ministrowie (nie tylko zdrowia), wielu posłów i senatorów. Po 1989 r. nie wszystkie zawody mogły liczyć na taką reprezentację w najwyższych organach władzy. Mimo to dla żadnego rządu III RP sprawy dotyczące ochrony zdrowia nie stały się priorytetem, a postulat 6 proc. PKB – tak mocno obecny w debacie publicznej za sprawą protestu lekarzy rezydentów z przełomu lat 2017/2018 i wymuszonej nim nowelizacji ustawy o świadczeniach opieki zdrowotnej finansowanych ze środków publicznych – samorząd lekarski wysuwał już w latach 90. XX w.
Nie wytworzyła się zadowalająca współpraca między samorządem i Ministerstwem Zdrowia, choć w pewnych okresach – przynajmniej zdaniem niektórych działaczy izb lekarskich – nie bywała ona najgorsza. Nie brakowało momentów otwartej walki z rządem i niektórymi ministrami zdrowia. Bez wątpienia przez te trzy dekady pozycja samorządu ewoluowała, ale zmieniały się także realia społeczno-polityczne i sytuacja gospodarcza. Pewne jest jedno: kiedyś decydenci bardziej brali pod uwagę głos środowiska lekarskiego, gdy ten wypowiadał się w sprawach związanych z polityką zdrowotną i organizacją ochrony zdrowia.
– To były inne czasy. Obecnie samorząd opiniuje projekty rozporządzeń czy ustaw dotyczących ochrony zdrowia w trybie szerokich konsultacji publicznych, a na początku lat 90. NRL brano pod uwagę jako jedną z nielicznych stron – mówi Zbigniew Brzezin. To jednak zmiana, na którą samorząd zawodowy nie miał wpływu, bo wpisuje się w trend dostrzegalny w wielu krajach współcześnie odwołujących się do ustroju demokratycznego, polegający na włączaniu do debaty publicznej wielu środowisk, nawet tych reprezentujących nieliczne grupy społeczne. Kiedy spojrzy się na wyzwania, z jakimi mierzył się Komitet Organizacyjny Izb Lekarskich, prześledzi dyskusje w czasie I KZL oraz unaoczni dylematy nowo wybranego pierwszego prezesa NRL i NRL I kadencji, dostrzec można sporo sukcesów, choć pracy na kolejne trzy dekady nie zabraknie.
Mariusz Tomczak