29 marca 2024

Ku chwale biurokracji

No i skończył się okres szczególnej łaskawości fiskusa dla naszej grupy zawodowej. Nie możemy już korzystać ze zwolnienia z obowiązku posiadania kasy fiskalnej, o ile w ramach prowadzonej praktyki pobieramy od pacjentów pieniądze.

Foto: Mariusz Cieszewski, MSZ

By nie odkładać wszystkiego na ostatnią chwilę, postanowiłem zakupić kasę na miesiąc przed „godziną zero”, czyli pierwszym dniem marca.

I jak się przekonałem, podobnie myślących było w moim mieście wielu. Upatrzony z uwagi na niewielkie gabaryty i dobre opinie model był bowiem niedostępny w niektórych punktach sprzedaży, do których telefonowałem, by poznać cenę.

Oczywiście proponowano mi alternatywne rozwiązania, niekiedy wzmacniając zachętę do zakupu ostrzeżeniem, bym nie grymasił, tylko czym prędzej kupował, bo najmniejsze kasy zniknęły z hurtowni i nie wiadomo, kiedy się pojawią. Widać sprzedawcy wyczuli złote żniwa, bo tam, gdzie interesujące mnie urządzenie było, oferowano je w wyższej niż średnia cenie, a koszt obowiązkowego serwisu też był wysoki.

Na szczęście nie wszyscy handlowcy gotowi są zedrzeć skórę z będącego w potrzebie klienta i wreszcie trafiłem na tego właściwego, który nie tylko korzystnie sprzedał mi to, co chciałem kupić, a przy tym nie wciskał kitu, że serwis robi się nie rzadziej niż raz na rok, a po pięciu latach moduł fiskalny staje się bezużyteczny i trzeba zakupić nowe urządzenie.

Zakup miałem za sobą, musiałem jeszcze „tylko” dopełnić niezbędnych formalności, związanych z rejestracją kasy. Gdyby zasada jednego okienka rzeczywiście obowiązywała, a nie była wyłącznie najlepszym abstrakcyjnym dowcipem opowiadanym w sferach small biznesu, wybrałbym się z dowodem zakupu do właściwego urzędnika (a jeszcze lepiej otworzył odpowiednią stronę w internecie) i byłoby po sprawie.

Tymczasem, w przypadku kasy fiskalnej, najpierw trzeba zawiadomić właściwy urząd skarbowy o zakupie, następnie o fiskalizacji, czyli przyporządkowaniu urządzenia do konkretnej firmy, a na koniec, otrzymawszy ze skarbówki nadany nabytej kasie unikalny numer, przedłożyć specjalny wniosek o refundację części kosztów zakupu.

Jeśli nie znajdzie się wyręki, oznacza to aż trzy wizyty w urzędzie skarbowym, tudzież na poczcie, o ile wybierze się wysyłanie pism listami poleconymi. Jakże szczęśliwi są ci, którzy kasy kupować nie muszą! Nie tylko omijają ich wszystkie wymienione wyżej „przyjemności”, ale przede wszystkim unikają kosztownego wydatku.

Za dobrej jakości sprzęt trzeba zapłacić około półtora tysiąca złotych, a ulga z tytułu zakupu wynosi maksymalnie siedemset złotych. Jeśli weźmie się pod uwagę, że kasa fiskalna przypomina prosty kalkulator, wyposażony w prymitywną drukarkę, łatwo zauważyć, że produkcja tych rejestratorów sprzedaży to żyła złota. Zwłaszcza jeśli ma się tysiące przymusowych klientów.

I jak tu nie wierzyć w opowieści o powiązaniach na linii wiodący producent kas – Ministerstwo Finansów? Żeby jeszcze były z tego jakieś wymierne korzyści dla gospodarki. Ja ich nie widzę. W dużych praktykach kasy fiskalne były od dawna. Teraz obowiązkiem ich posiadania objęto również te najmniejsze.

Część z nich, generująca śladowe obroty na poziomie kilku tysięcy złotych rocznie, zostanie z tego powodu zamknięta. W wielu pozostających na rynku koszty zakupu i eksploatacji zostaną przerzucone na pacjentów. W najlepszym razie „górkę” podatków bezpośrednich zniweluje „dołek” danin pośrednich.

To nie jedyne biurokratyczne novum wprowadzone z pierwszym dniem marca. Zmieniły się również karty zgonów. W nowych znalazło się o wiele więcej rubryk do wypełnienia przez lekarza stwierdzającego zgon. Zmiany wprowadzono praktycznie znienacka, nic sobie nie robiąc z opinii środowiska lekarskiego.

Zaczęto żądać od lekarzy szczegółów dotyczących schorzeń prowadzących do zgonu, wraz z określeniem, kiedy pojawiły się ich pierwsze objawy. To kuriozum, jeśli weźmie się pod uwagę powolny i skryty rozwój większości chorób przewlekłych. W zmodyfikowanej karcie zgonu jest miejsce na podanie wykształcenia zmarłego oraz jego miejsca zamieszkania z wyszczególnieniem okresu przebywania na obszarze danej gminy.

W przypadku dziecka do roku życia wymaga się podania godziny urodzenia, szczegółów dotyczących stanu zdrowia w chwili urodzenia oraz przebiegu ciąży i porodu. Podobno autorów nowej karty zgonu zmartwiło wykluczenie Polski przez WHO z analiz porównawczych nad umieralnością, spowodowane niewiarygodnością naszych danych.

Tylko dlaczego Ministerstwo Zdrowia tak szybko poluźniło wymagania, przymykając oko na niewypełnianie kontrowersyjnych rubryk? Czy i tym razem mieliśmy do czynienia z inicjatywą urzędników działających we własnym interesie? Jasnej odpowiedzi pewnie się nie doczekamy, ale wnioski nasuwają się same.

Sławomir Badurek
Diabetolog, publicysta medyczny

Źródło: „Gazeta Lekarska” nr 4/2015